[ Pobierz całość w formacie PDF ]
otchłani rozpaczy to właśnie Jenna, która twierdziła, że żyje w niej od zawsze.
- W każdym razie - powiedziałam, ocierając dłonią wilgoć, która jakoś napływała mi
do oczu, i ponownie zwróciłam się w stronę widowni... i jurorów - próbuję powiedzieć, że ni-
gdy nie stanowiłam dobrego materiału na Księżniczkę Quahogów. Więc lepiej mnie
zdyskwalifikujcie. Zwłaszcza że, prawdę mówiąc, nie jestem też zbyt dobrym przykładem dla
młodzieży z Eastport. Widzicie, cztery lata temu ja...
- Nie! - wrzasnęła Sidney tak głośno, że Dave zatkał jej usta dłonią, próbując uciszyć.
Musiał ją też chwycić w talii, żeby nie rzuciła się na mnie.
- Katie! - krzyknęła zduszonym głosem zza dłoni swojego chłopaka. - Nie rób tego!
- Przepraszam cię, Sid - powiedziałam i obróciłam się do jurorów. Azy płynęły mi już
strumieniem. W żaden sposób nie mogłam ich powstrzymać.
- Prawda jest taka - ciągnęłam - że nie zasługuję na tytuł Księżniczki Quahogów, bo
cztery lata temu zrobiłam coś... Coś, czego naprawdę bardzo żałuję. Farbą w sprayu
napisałam...
- A! - kwiknęła Sidney.
- .. .słowa: Tommy Sullivan to świr na ścianie świeżo oddanej do użytku sali
gimnastycznej naszego gimnazjum.
Szum, który teraz przebiegł przez widownię, dało się chyba słyszeć i w kosmosie (a
przynajmniej na Manhattanie), tak był głośny.
Chociaż ja go prawie nie słyszałam, bo zanosiłam się tak głośnym płaczem, że ledwie
słyszałam samą siebie.
- To ja! - zawołałam. - Ja to zrobiłam. I jest mi naprawdę strasznie, strasznie przykro.
W chwili, kiedy powiedziałam, że zrobiłam to sama, Sidney zamilkła. Ale z drugiej
strony usłyszałam, jak mojej matce wyrwał się jakiś przenikliwy jęk. Bo właśnie przyznałam
się do czegoś, co będzie moją rodzinę kosztowało tysiące dolarów.
Dobrze chociaż, że mam pracę.
Jurorzy wpatrywali się we mnie w oniemiałym milczeniu... Tak samo, jak siedzący za
nimi trener Hayes. Jego żona już osunęła się na ławeczkę przy pianinie i wachlowała
trzymanymi w ręku fiszkami z taką miną jakby miała zemdleć. Pan Gatch w ostatnim rzędzie
radośnie zapisywał coś w przyniesionym ze sobą notesie.
Siedzący obok niego Tommy Sullivan - osoba, której reakcja na to, co przed chwilą
powiedziałam, była dla mnie najważniejsza - wyglądał jakby zamienił się w słup soli i gapił
się na mnie. Patrzyłam na niego przez łzy. W tamtej chwili czułam się tak, jakby nie dzieliła
nas szemrząca widownia, jakby wokół nas nie było tego parku, jakby przed sceną nie siedzieli
rodzice desperacko obliczający koszt piaskowania całej ściany gimnazjum, jakby nie było tam
brata dostającego małpiego rozumu, bo jego siostra nienawidzi drużyny, do której właśnie
zakwalifikował się tego dnia, ani właścicielki restauracji klnącej w duchu, bo właśnie
oświadczyłam, że nie cierpię głównej, serwowanej przez nią potrawy.
Było zupełnie tak, jakbyśmy byli tam tylko my dwoje. Tak pewnie by było, gdybym
cztery lata temu nie okłamywała siebie.
- Przepraszam cię, Tommy - powiedziałam do mikrofonu, a łzy spływały mi po
brodzie i kapały na zwiewną różową suknię. - Nie chciałam tego zrobić. Wiem, że to głupio
brzmi, skoro... No cóż, i tak to zrobiłam. - Wzruszyłam ramionami. Prawie go nie widziałam
przez łzy. - Nieważne.
Spojrzałam na Sidney, którą Dave nadal obezwładniał, żeby mnie nie zabiła.
- Wow - mruknęłam, grzbietem dłoni ocierając chociaż część łez. - Dzięki, Sidney.
Czuję się teraz o wiele lepiej. Miłość faktycznie współweseli się z prawdą .
A potem jeszcze zwróciłam się do jurorów i do widowni:
- Przepraszam państwa, że zepsułam ten konkurs. Już chyba sobie pójdę.
A potem upuściłam mikrofon, uniosłam zwiewną, różową suknię i zeskoczyłam ze
sceny.
I pognałam do swojego roweru, jak mogłam najszybciej.
20
A więc? - zagaiła Jill, kiedy siedziałyśmy na barierce i patrzyłyśmy na wodę. - Z
Sethem to już naprawdę skończone?
- Poprosił o zwrot kurtki z numerem zawodnika - wyjaśniłam, nie podnosząc wzroku
znad swoich sportowych butów.
Shaniqua głośno wciągnęła powietrze.
- Mocne!
- Nie ma sprawy. Chyba na jakiś czas muszę sobie zrobić wolne od chłopaków.
Jill zmarszczyła nos.
- Moim zdaniem zdecydowanie się ich przecenia - pocieszyła mnie. - Sama się
przekonasz. Spróbuj z takim pomieszkać.
- Mieszkam - powiedziałam. - Z moim bratem, Liamem, który teraz wstydzi się ze
mną pokazać bo szkalowałam jego ukochaną drużynę... I to wobec jego trenera.
- Nie mówię o braciach - tłumaczyła Jill.
- Tak - mruknęłam. - No cóż, może nogi chłopaka śmierdzą mniej niż brata.
- Tego bym nie powiedziała - odparła Jill.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]