[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zwalczyła panikę, zwalczyła uczucie nieodwołalności i przy-
należności. Nie mogła pozwolić, aby widział, jak wielkie robił na
niej wrażenie. Nie ufała mu, dlatego nie mógł znać jej słabości.
Odsunęła się od niego. Przestał ją całować.
Odetchnęła głęboko. Tydzień temu oceniła tego mężczyznę
jako potrafię sobie z nim poradzić". Tamten zwrot wydał jej się
teraz żałosny. %7łałośnie naiwny. Musi się kontrolować. Wysiliła się
na kokieteryjny uśmiech.
S
R
- To dobrze, że oblałam twoje egzaminy, sprawa mogłaby
się skomplikować.
Lance szukał w twarzy Madi śladu kobiety, którą przed chwilą
trzymał w ramionach. Zastanawiał się, czy była to tylko imagina-
cja. Zirytowało go, że ona tak bardzo kontrolowała siebie, podczas
gdy on uległ nastrojowi i emocjom.
Złapał ją za nadgarstki, powiódł delikatnie kciukiem po
przedramieniu. Krew pulsowała żywo pod opuszkami palców.
Uśmiechnął się z satysfakcją. Nie była tak obojętna.
- Masz rację, Madi, mogłyby wyniknąć straszliwe komplika-
cje. - Podniósł nadgarstek do ust i popatrzył jej w oczy. - Ale fi-
zyczna atrakcyjność nie jest istotna według mojego testu. - Przyci-
snął usta do jej pulsującego nadgarstka. - Jest o wiele gorzej.
Chciałbym się z tobą kochać. Chodz, wracamy..
Madi gorączkowo myślała nad ciętą odpowiedzią, która
sprowadziłaby go na ziemię. Nic nie wymyśliła. Podążała za nim na
nogach z waty, bez tchu, wściekła za swoje milczenie.
Wdzięczna, że ciemności i odległość oddzielały ją trochę od
Lance'a, Madi postanowiła wracać do domu. Chłodne nocne powietrze
odświeżyło umysł. Emocje uciekały, a determinacja rosła. Lance
Alexander nie będzie miał ostatniego słowa, nie tym razem.
Dojechali do deptaka, odstawili skutery, minęli żywopłot -
bez słowa. Lance nalegał, by odprowadzić ją do drzwi. Zgodziła się
skwapliwie. Wyjmując klucze, odwróciła się do niego z miną zwy-
cięzcy.
- Wiesz, Lance, doszłam do wniosku, że mógłbyś skorzystać z
pomocy zawodowca w poszukiwaniu tej Najwspanialszej.
- Zawodowca? - potworzył, mrużąc oczy.
S
R
- Aha. - Poprawiła sobie ręką włosy na karku. -Wiem, czego
szukasz - dwójki dzieci, psa, domku za miastem, z białym płotkiem. -
Weszła do środka. - Nie jestem profesjonalistką w kwestiach matrymo-
nialnych w najściślejszym znaczeniu tego słowa, ale jestem świetna w
określaniu właściwego miejsca dla danej osoby. Będę miała szeroko
otwarte oczy. Dla ciebie.
Zatrzasnęła drzwi z siatki chroniącej przed komarami, zgasi-
ła światło.
- Dobranoc.
Gdy odeszła, usłyszała Lance'a mamroczącego przekleństwa
i roześmiała się do siebie. Kochała mieć ostatnie słowo.
Pr zest ań o nim myśl eć, Madi! Po pr os t u
przest ań. "
Odłożyła słuchawkę na widełki. Powtarzała to sobie od
dwóch tygodni, a jedynym rezultatem był ból głowy.
Pomasowała skronie. O, tak, trzymała się z daleka od
Lance'a. To nie było trudne, nawet jeśli mieszkali drzwi w
drzwi. Kilka razy ich drogi na plażę mogły się skrzyżować, ale
zrobiła wszystko, żeby do tego nie doszło. Nie widziała go od
nocy, kiedy patrolowali plażę.
Ws zys t ko do góry nogami . Pr zez j eden
pocał unek.
Ból, który odczuwała na myśl o Lansie, dojmujący i upo-
rczywy, i tak słodki, że robiło się sucho w ustach, przetoczył
się przez nią. Z kogo próbowała zażartować? Nie było trudne
unikanie go, ale trzymanie na dystans to prawdziwe piekło. Tysiąc
razy powtarzała sobie, żeby skapitulować, tysiąc jeden - mówi-
S
R
ła nie.
To nie dlatego, że nie miała sobie czym wypełnić czasu.
Przez ostatnie tygodnie opracowała grafik prac dla Stowarzy-
szenia, potem zaczęła rozdzielać zadania dla poszczególnych
ochotników. Ponadto nawiązała kontakty z dwunastoma róż-
nymi firmami, prosząc o finansowe wsparcie.
Teraz nadszedł czas na zapoznanie Rady Nadzorczej z
projektami. Najpierw musiała zobaczyć się z Lance'em.
Lance. Opadły jej ręce. Zła na siebie, wyprostowała się w
fotelu. Czym się przejmowała? Przedyskutuje z nim zamierze-
nia jak z kolegą. Będzie się uśmiechać, miło gawędzić i udawać,
że jej świat nie zwariował przez jeden pocałunek.
Jasne. Nie ma problemu.
Nie zwracając uwagi na drżenie palców, pozbierała notatki.
Miała jeszcze wykonać kilka telefonów, między innymi do biura
znajdującego się obok siedziby Lance'a. Zamiast tego zwyczajnie
wpadnie tam i załatwi wszystko osobiście.
Jazda samochodem trwała tylko pół godziny i była przyjemna
w przeciwieństwie do myśli, które nie dawały jej spokoju.
Skręciła na parking Biura Konstrukcyjnego Floryda" i za-
trzymała samochód. Nie mogła oderwać rąk od kierownicy. Co
będzie, jeśli Lance jej dotknie, a ona, bezsilna, stopi się jak ma-
sło?
Nie, tak nie będzie. Jest dorosłą kobietą potrafiącą zapanować
nad emocjami, a nie gęsią wierzącą w królewicza z bajki. Zdecydo-
wanym ruchem wzięła torbę i wyszła z samochodu.
Biura Florydy" mieściły się w budynkach typowych dla tych
okolic, z mnóstwem okien i balkonów. Wnętrze, a przynajmniej ob-
S
R
szerny, jasny hol, w którym stała Madi, miało bardziej indywidualny
charakter. Białe, wiklinowe meble, wielka liczba kwiatów i poduszki z
motywami roślinnymi nadawały pomieszczeniu nastrój tropiku. Ce-
ramiczna podłoga w kolorze piasku gdzieniegdzie była pokryta
sznurkowymi, jasnymi chodnikami. Madi podeszła do recepcji.
- Dzień dobry. - Posłała kobiecie promienny uśmiech. - Szu-
kam biura pana Alexandra.
Recepcjonistka odwzajemniła uśmiech.
- Do końca holu i na prawo.
Sekretarka Lance'a nie dała się łatwo oczarować.
- Jest na konferencji. Madi nie poddała się.
- Czy mogłaby pani przekazać, że czeka na niego Madison
Muldoon i chce porozmawiać w ważnej sprawie?
- Przepraszam, ale nie jest pani umówiona, a pan Alexander
prosił, żeby mu nie przeszkadzać.
Madi przybrała jeszcze milszy wyraz twarzy.
- Nie ma problemu. Rozumiem, polecenie szefa. Już miała
odejść, gdy nagle zauważyła fotografie na biurku.
- Czy to pani koty? Są urocze! Podróżuję zbyt dużo, żeby mieć
chociaż jednego, ale w dzieciństwie...
Pięć minut rozmowy na temat niezwykłości kociaków wystar-
czyło, aby Madi wylądowała w gabinecie Lance'a.
- Wygląda na to, że oczarowałaś Berenice. - Odłożył długo-
pis. - Nikomu się to nie udało.
Madi uśmiechnęła się, usiadła na krześle naprzeciwko Lan-
ce'a, zauważając siateczkę zmarszczek wokół jego oczu i ust Zbyt
dużo nie przespanych nocy" - myślała, ignorując te potworne łaskotki
koło serca.
S
R
- Okazało się, że mamy ze sobą dużo wspólnego, ale obieca-
łam, że nie będę zabierać ci czasu.
- Dzięki. - Lance wyciągnął się w fotelu. - Czym mogę słu-
żyć?
Jeśli martwiła się, że będzie próbował powtórzyć pocałunek
lub zmienić ich znajomość w romans, to traciła czas. Był nie tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]