[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pamiętam, że poprawiałem go zaledwie godzinkę temu. A teraz... znowu muszę to robić.
- Był podekscytowany. - Dlaczego, Hastings, dlaczego?
- Ponieważ stoi krzywo, jak sądzę - odparł Hastings znudzonym tonem. - Ty z tą twoją
manią na punkcie porządku.
- Rozdzierany materiał! - zawołał Poirot. - Nie, Hastings! To identyczny dzwięk. - Spojrzał
na wazon z papierowymi fidybusami i chwycił go do ręki. - Rozdzierany papier... -
powiedział, oddalając się od kominka.
Jego podniecenie udzieliło się przyjacielowi.
- O co chodzi? - zapytał Hastings; wstał i zbliżył się do małego Belga.
Poirot wysypał fidybusy na kanapę. Podawał je po kolej Hasting-sowi, mrucząc:
- Tu mamy jeden. Ach, następny; i jeszcze jeden. Hastings rozwijał skrawki papieru i
oglądał je.
- C 19, N 23 - zaczął odczytywać głośno.
- Tak, tak! - wykrzyknął Poirot. - To jest ten wzór!
- Słuchaj, to niesamowite!
- Szybko! Zwiń je z powrotem! - rzucił Poirot, i Hastings spełnił polecenie. - Och, jesteś
taki powolny! - gorączkował się Poirot. - Szybko! Szybko! - Wyrwał Hastingsowi fidybusy i
włożył je z powrotem do wazonu, który postawił niezwłocznie na kominku.
Hastings osłupiał, Poirot uśmiechnął się.
- Jesteś ciekaw, co robię, tak? Powiedz mi, Hastings, co tu mam, w tym wazonie?
- Fidybusy, to oczywiste - odpowiedział Hastings ironicznie.
- Nie, mon ami, ser. -Ser?
- Właśnie, mój przyjacielu, ser.
- Słuchaj, Poirot, czy ty dobrze się czujesz? - zapytał Hastings ze współczuciem. - To
znaczy, nie boli cię głowa, czy coś takiego?
Poirot zignorował frywolne pytanie przyjaciela.
- Do czego używa się sera, Hastings? Powiem ci, mon ami. Aby zastawić pułapkę na
125
myszy. Teraz czekamy tylko na jedno - na mysz.
- A mysz...
- Zjawi się, mój przyjacielu - zapewnił go detektyw. - Bądz tego pewien. Przesłałem jej
wiadomość. Nie omieszka odpowiedzieć.
Zanim Hastings zdążył zareagować na to tajemnicze oświadczenie, otworzyły się drzwi i
do pokoju wszedł Edward Raynor.
- Och, tu pan jest, monsieur Poirot - powiedział. - I kapitan Hastings także. Inspektor
Japp chciałby porozmawiać z panami na górze.
126
XIX
- Już idziemy - odrzekł Poirot. Skierował się ku drzwiom, a za nim podążył Hastings;
tymczasem Raynor zbliżył się do kominka. Na progu Poirot znienacka odwrócił się i
spojrzał na sekretarza.
- Przy okazji, panie Raynor - zapytał, wracając na środek pokoju - nie wie pan
przypadkiem, czy doktor Carelli był dziś rano w bibliotece?
- Tak, był. Zastałem go tutaj.
- Ach! - Poirot wydawał się zadowolony. - I co robił?
- Rozmawiał chyba przez telefon.
- Kiedy pan wszedł, rozmawiał przez telefon?
- Nie, właśnie wchodził z powrotem do pokoju. Był przedtem w gabinecie sir Clauda.
Poirot przez chwilę się zastanawiał, po czym zapytał:
- Gdzie dokładnie pan się wtedy znajdował? Pamięta pan? Raynor, który stał wciąż przy
kominku, odparł:
- Och, wydaje mi się, że gdzieś tutaj.
- Czy słyszał pan rozmowę telefoniczną doktora Carellego?
- Nie. Dał mi do zrozumienia, że chce być sam, więc wyszedłem.
- Rozumiem. - Poirot zawahał się, po czym wyjął z kieszeni notes i ołówek. Napisał kilka
słów na kartce i wyrwał ją z notesu.
- Hastings! - zawołał.
Hastings, który kręcił się przy drzwiach, podszedł do przyjaciela, a ten wręczył mu
złożoną kartkę. - Mógłbyś to zanieść inspektorowi Jappowi?
Raynor patrzył, jak Hastings wychodzi z pokoju, po czym zapytał:
- O co w tym wszystkim chodzi?
Poirot, wkładając notes i ołówek z powrotem do kieszeni, odparł:
- Przekazałem Jappowi, że spotkam się z nim za kilka minut, i że wtedy być może będę
w stanie podać mu nazwisko mordercy.
127
- Naprawdę? Wie pan, kto to jest? - zapytał Raynor, podekscytowany.
Zapadło milczenie. Sekretarz zdawał się być pod urokiem osobowości Herkulesa Poirot.
Przyglądał mu się zafascynowany; tymczasem detektyw zaczął powoli mówić:
- Tak, chyba wiem, kim jest morderca - wreszcie. Przypomina mi się inna sprawa, z
nieodległej przeszłości. Nigdy nie zapomnę zabójstwa lorda Edgware'a. Zostałem
niemalże pokonany - tak, ja, Herkules Poirot! - przez prostacki spryt bezmyślnego
umysłu. Widzi pan, monsieur Raynor, prości ludzie często mają talent do popełniania
nieskomplikowanych zbrodni, a potem do zapominania o nich. Miejmy nadzieję, że
morderca sir Clauda to jednak człowiek inteligentny, z poczuciem wyższości, zakochany
w sobie, który nie będzie umiał oprzeć się pokusie, by - jak to się u was mówi? upiększyć
coś, co i tak jest piękne. - Oczy Poirota ożywiły się.
- Chyba pana nie rozumiem - powiedział Raynor. - Chce pan przez to powiedzieć, że to
nie pani Amory jest morderczynią?
- Nie, to nie ona. Dlatego właśnie napisałem liścik do inspektora. Ta biedna kobieta już
dosyć wycierpiała. Trzeba jej oszczędzić dalszych przesłuchań.
Raynor zamyślił się na chwilę; nagle wykrzyknął:
- Założę się więc, że to Carelli. Mam rację? Poirot pogroził mu żartobliwie palcem.
- Monsieur Raynor, pozwoli pan, że do ostatniej chwili zachowam moje małe tajemnice. -
Otarł czoło chusteczką. - Mon Dieu, jakże dzisiaj gorąco!
- Ma pan ochotę na drinka? - zapytał Raynor. - Przepraszam za moje zachowanie.
Powinienem był zaproponować to panu już wcześniej.
Poirot uśmiechnął się.
- Jest pan bardzo miły. Poproszę whisky, jeśli można.
- Oczywiście. Proszę chwilę zaczekać - Raynor wyszedł z pokoju, a tymczasem Poirot
zbliżył się do francuskiego okna i na chwilę wyjrzał do ogrodu. Potem podszedł do
kanapy, poprawił poduszki i skierował się w stronę kominka, by obejrzeć ozdoby.
Wkrótce zjawił się Raynor z dwiema szklaneczkami whisky z wodą na tacy. Patrzył, jak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]