[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chęć zemsty za własną mękę i ból zadany towarzyszce. Próbował wytropić ślad podróżnych spod
powłoki świeżego śniegu, a Szara Wilczyca nerwowo obiegała go w kółko, wabiąc z powrotem w
leśne głębiny. Wreszcie podążył za nią ponuro. Zlepia miał nalane krwią.
W trzy dni pózniej na niebie błysnął księżyc w nowiu. A piątej nocy Kazan zdybał trop. Był
zupełnie świeży, tak świeży, że pies trafiwszy nań przystanął raptem jak ugodzony kulą i trwał
dygocąc ze zjeżonym włosem. Był to trop człowieka. W śniegu widniały koleiny płóz, ślady
psich łap i wgłębienia rakiet.
Kazan podniósł wysoko bury łeb i z jego gardła popłynął na równinę łowiecki zew, dziki i
okrutny zew wilczego stada. Nigdy jeszcze pies nie włożył weń takiego szaleństwa dzwięków.
Powtarzał go bez przerwy, aż nadbiegła odpowiedz jedna, potem druga i nawet Szara Wilczyca
siadłszy w śniegu dołączyła swój glos do głosu psa. A daleko w śnieżnej przestrzeni biały
człowiek c twarzy zoranej cierpieniem i trwogą wstrzymał wyczerpany zaprząg i nasłuchiwał,
podczas gdy z sani ozwał się słaby szept:
 Wilki, ojcze! Czy gonią nas?
Mężczyzna milczał. Nie był już młody. Księżyc lśnił na jego białej brodzie i groteskowo
przedłużał szczupłą, wyniosłą postać. Na saniach kobieta uniosła głowę z poduszki zrobionej z
niedzwiedziego futra. Ciemne oczy gorzały światłem gwiazd. Była bardzo blada. Na ramionach
falowała jej gęstwina potarganych włosów, kobieta mocno tuliła do piersi jakieś zawiniątko.
 Zapewne gonią tropem jelenia!  rzekł wreszcie mężczyzna spoglądając jednocześnie na
muszkę fuzji.  Nie lękaj się, Jo! Staniemy w najbliższym zagajniku i poszukamy chrustu na
ogień. Dalej chłopcy ! Koosz! Koosz!  i gwizdnął batem ponad grzbietem sfory.
Z zawiniątka u piersi kobiety odezwał się słaby, płaczliwy krzyk. Z dala odpowiedział nań
wielogłosy zew stada.
Kazan mknął nareszcie szlakiem zemsty. Początkowo biegł dość wolno, mając u boku Szarą
Wilczycę, i przystawał co paręset jardów, by rzucić znów hasło zbiórki. Bury cień w wielkich
susach dognał ich z tyłu. Wnet też nadbiegł drugi. Dwie nowe bestie dopadły z boków. Coraz
większa liczba gardzieli podejmowała dziką pieśń. Gromada rosła, a wraz z napływem odsieczy
bieg stawał się coraz szybszy. Cztery, sześć, siedem, dziesięć, czternaście wilków  i wypadły
już na szczerą pustkę wymiecioną wichrem.
Stado składało się niemal z samych starych i wytrawnych łowców. Szara Wilczyca była
najmłodsza, więc trzymała, się pilnie boku Kazana. Sadził szybciej od niej, toteż nie widziała
wyrazu jego krwawych ślepi ani kurczowego grymasu paszczy, ale nawet widząc nie
zrozumiałaby nic. Czuła natomiast i przejmował ją do głębi dziki i tajemniczy szał Kazana, który
gnał jak furiat, niepomny na nic, pragnąc jedynie krwi i mordu.
Między podróżnymi a ciemną linią zagajnika było tylko trzysta jardów, lecz Kazan wraz z
resztą gromady zbliżał się szybko. Wpół drogi dognał ich niemal i raptem stanęli tworząc na
śniegu czarną, nieruchomą plamę. Trysnął język ognia, przed którym Kazan czuł zawsze silny
respekt, i pies usłyszał ponad głową śpiewny gwizd kuli. Obecnie nie zważał na nią. Szczeknął
ostro i wilki zdwoiły pęd; a cztery spośród nich biegły na równej z nim linii. Nowy strzał i kula
przeszyła na wylot ogromnego, burego weterana tuż obok Szarej Wilczycy. Trzeci, czwarty oraz
piąty strzał i Kazan poczuł na barkach przelot rozpalonej smugi. Ostatnia kula zgoliła mu sierść i
przeorała mięśnie.
Padły trzy wilki. Reszta zgrai zboczyła w lewo i w prawo. Lecz Kazan sadził wciąż naprzód.
Szara Wilczyca wiernie trwała u jego boku.
Pociągowe psy zostały w czas wyswobodzone z uprzęży i nim Kazan dotarł do człowieka,
wywijającego obecnie fuzją jak maczugą, zamknęła mu drogę walcząca zajadle tłuszcza. Skoczył
w gęstwinę wrogów niby demon, a Szara Wilczyca u jego boku zadawała kłami piorunowe ciosy.
Dwa wilki dopadły mężczyzny i Kazan usłyszał okropny, miażdżący grzbiety łomot kolby. Dla
niego to był kij! Pragnął doń dotrzeć! Pragnął dosięgnąć człowieka, który wymachiwał tym
kijem, więc wyswobodziwszy się z gromady psów skoczył ku saniom. Po raz pierwszy zauważył,
że i tu również jest ludzka istota, i w jednym mgnieniu wpadł na nią. Głęboko sięgnął paszczą.
Szczęki utonęły w czymś miękkim i włochatym, więc rozwarł je do nowego chwytu. Wtedy
właśnie usłyszał głos! Był to jej głos! Kazan zamarł; Skamieniał raptem.
Jej głos! Niedzwiedzie futro opadło i pies w świetle księżyca i gwiazd dojrzał, co się
uprzednio kryło pod nim. Instynkt działał w nim szybciej niż myśl w ludzkim mózgu. To nie była
ona! Lecz głos brzmiał tak samo, biała dziewczęca twarz, tak bliska jego krwawych ślepi,
zawierała urok kobiecości, który nauczył się wielbić. Widział również zawiniątko przy jej piersi;
słyszał drżący, płaczliwy krzyk i rozumiał już, że nie wrogów ma przed sobą, lecz słodkie zjawy
spoza tamtej strony gór.
Skręcił w miejscu jak piorun. Szarpnął zębami kark Szarej Wilczycy, aż odskoczyła w bok ze
skowytem zdziwienia. Człowiek był już niemal zgnieciony falą napastników. Kazan przemknął
pod uniesioną kolbą i wpadł na resztki gromady. Jego kły cięty jak sztylety. Jeśli uprzednio
walczył niby demon, teraz szalało w nim dziesięć demonów. A człowiek, zbroczony krwią,
chwiejący się na nogach, cofnął się do sań, nie wierząc własnym oczom, gdyż Szara Wilczyca z
instynktem wiernej samki stała dzielnie u boku Kazana, pomagając do wygranej, której celu nie
umiała pojąć.
Wreszcie Kazan i Szara Wilczyca pozostali samotnie na równinie. Stado, a raczej jego
szczątki, umykało sromotnie w mroczną dal, a ten sam księżyc i gwiazdy  które ongiś dały psu
pojąć braterstwo krwi istniejące między nim a gromadą  obwieściły mu teraz, że więzy są
zerwane i żaden dziki brat nie przybieży już na jego zew łowiecki.
Kazan był ciężko ranny. Szara Wilczyca odniosła również wiele skaleczeń, jednak mniej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •