[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wieczór ten był najcudowniejszym wieczorem od czasów pewnego wieczoru w Weronie, od
którego różnił się in plus tylko tym, że tam Romeo musiał zadzierać głowę do góry, podczas
gdy tu mógł spoglądać wprost w oczy Julii i w dodatku popijać kawę.
Są noce bezsenne, spędzane przez ludzi w strasznych męczarniach. Zaliczają się do takich
te, które następują bezpośrednio po wyjściu z druku nowego numeru Tygodnika
Niezależnego , lecz są i takie noce bezsenne, jakie spędzają na najsłodszych męczarniach ci,
90
którzy przeżyli wieczór tak piękny. Po takich nocach wstaje się w pełni nowych sił do życia,
w doskonałym usposobieniu, bez cienia trosk.
Józef o ósmej był już w Polimporcie . Mechowi powiedział kilka uprzejmości, zgodził się
bez dyskusji na danie osobistego żyra na wekslu firmy, z maszynistką podzielił się
spostrzeżeniem, że dzień jest piękny, w ciągu dwóch godzin załatwił całą korespondencję, na
liście do Weisblata dopisał piórem: Trzymaj się pan ciepło , interesantów częstował
papierosami i dowcipami, woznemu wychodząc dał bez głębszej ku temu racji dwa złote na
piwo i pojechał do redakcji.
Piotrowicza jeszcze nie było. W pokoju, zajmowanym przez pannę Lusię, zastał profesora,
mozolnie wystukujÄ…cego coÅ› na maszynie.
Cześć wiedzy! zawołał kordialnie.
A, dzień dobry nie odwracając się od klawiatury odpowiedział profesor Chudek.
Pamięta pan, że idziemy dziś do Krotyszowej?
Pamiętam. Byczo jest.
Co, wygrał pan na loterii? z obojętną ciekawością zapytał profesor.
Tak. Główną wygraną zawadiacko podał mu rękę Józef.
A uważaj pan na tę babę.
Na jakÄ… babÄ™?
No, na KrotyszowÄ….
Bo co? Profesor myśli, że mnie ugryzie?
Możliwe. Wampir. Emanacja nadkobiecości, fluorescencja intelektualna. Ayka serca jak
indyk gałki.
Nie ma obawy! za głośno roześmiał się Józef i klepnął się po kolanie.
Profesor Chudek odwrócił się, zmienił okulary i spojrzał nań ze współczuciem:
Był pan na śniadanku zawyrokował spiritus vini rectificativus cum kropelkis.
Domaszko roześmiał się jeszcze weselej:
Myli siÄ™ pan, coÅ› lepszego.
Koniak?
Nie, nektar, olimpijski nektar! Ozon! Rosa zbierana z róż!
Profesor znowu zmienił szkła, odwrócił się do maszyny i stuknąwszy kilka razy palcem,
powiedział dobitnie:
Osiem zero cztery.
Numer telefonu? zdziwił się Józef.
Tak. Niech pan zadzwoni.
A po co?
Tam pana poszukujÄ….
A co to jest?
Szpital Jana Bożego flegmatycznie wyjaśnił Chudek.
W innym wypadku Józef obraziłby się śmiertelnie, teraz jednak uznał to za komplement i
śmiał się na całe gardło:
Z profesora kpiarz!...
Idzże pan do stu diabłów, piszę artykuł, a ten rozbrykał się i przeszkadza.
Dobrze już, dobrze. Nie wie profesor co z Piotrowiczem?
Wiem.
No?
Ale nie powiem. Idz pan do %7łura, on jest od informacji. A pamiętaj pan, że idziemy
rzucił za odchodzącym wpadnę po pana o szóstej.
Domaszko pokręcił się jeszcze po redakcji, porozmawiał z %7łurem, lecz czas wlókł się
nieznośnie. Przed pierwszą w żadnym razie nie wypadało jechać na Wilczą.
Z nudów zabrał się do przeglądania dzienników. Przerzucał tytuły, gdy uderzyło go jego
91
nazwisko w czarnym tytule większej wzmianki:
Znowu jęknął.
Wzmianka informowała czytelników, że jak się dowiadujemy z wiarygodnych zródeł,
wydawca «Tygodnika Niezależnego» tak gwaÅ‚townie zwalczajÄ…cego import luksusowych
towarów do kraju, sam jest pokątnie właścicielem wielkiej firmy importowej i robi kokosy na
wwozie perfum, kombinerek jedwabnych i gumowych artykułów wiadomego użytku.
Wzmianka kończyła się paru soczystymi definicjami, a opatrzona była nagłówkiem:
Pan Józef Domaszko Katon od...gumowych towarów.
Szkarłat zalał tak do niedawna radosne oblicze Józefa.
Boże! Jeżeli to trafi do jej rąk!...
Na samą myśl zimny pot wystąpił mu na grzbiecie.
Szczęściem był to lewicowy dziennik i do tego brukowy. W domu pani Szczerkowskiej na
pewno nikt go nie czytał.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]