[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przed którą się broni?
Abbie znowu pomyślała o sobie. O tym, przed
czym ona się broniła.
- Dla niej to dużo znaczy, że widziała nas razem
- mówił Sam. - Jej teraz nie jest łatwo. Pamiętam,
jak ja się czułem przed ślubem. Po co stwarzać jej
dodatkowe problemy? - przekonywał. -I tak ma ich
za wiele.
- Kathy go kocha - odpowiedziała.
- Tak i to z wzajemnością. Ale w głębi serca nie
jesteÅ› z tego zadowolona. Powiedz, co ciÄ™ gnÄ™bi. Wi­
dzę, że coś tu jest nie w porządku.
Zawahała się. Może nie powinna mu tego mówić?
- Abbie - ponaglił ją.
- Tu nie chodzi o Stuarta, ale o jego matkÄ™ - za­
częła. - Ma silny wpływ na całą rodzinę.
- Czyżby? - mruknął bez przekonania. - Mam
114
wrażenie, że Stuart jest młodym mężczyzną, który
potrafi decydować o swoim życiu. On kocha Kathy...
- Tak, teraz ją kocha - zgodziła się Abbie. - Co
będzie jednak, gdy kiedyś będzie potrzebowała jego
oparcia, lojalności? Czy znajdzie dość siły, żeby jej
pomóc? Miłość to nie wszystko.
- To nie ma nic wspólnego z Kathy. Myślisz o nas,
o tym, co zdarzyło się między nami.
- Ja nie chcę mówić o nas... Wiem, że oni się
kochajÄ…, ale kiedyÅ› ja i ty też siÄ™ kochaliÅ›my. A przy­
najmniej wierzyliśmy, że tak jest. I zobacz, co się nam
przydarzyÅ‚o. Tu chodzi o coÅ› wiÄ™cej niż fizyczne po­
żądanie. Nam też dobrze było tej nocy razem... -
Głos jej się załamał. - Nie chcę, żeby Kathy przeżyła
coś takiego - dodała.
BaÅ‚a siÄ™ dokoÅ„czyć poprzednie zdanie. Jej samo­
kontrola była stanowczo zbyt krucha, by ryzykować.
- Nie chcę, żeby Kathy pewnego dnia odkryła, że
mężczyzna, którego kocha, któremu zaufała...
- Nie był jej wart - wtrącił Samuel zmienionym
głosem.
- Nie wiesz, co mam na myÅ›li - rzekÅ‚a z waha­
niem.
- Wręcz przeciwnie, doskonale rozumiem twoje
intencje. Ale Stuart nie jest mnÄ…, Abbie, i Kathy nie
jest tobą. I muszą sami zbudować swoją przyszłość.
Wszystko, co możemy dla nich zrobić, to sprawić,
żeby czuli, że mają w nas oparcie.
115
- I myślisz, że jeśli pozwolimy Kathy uwierzyć,
że znowu jesteśmy razem, to coś takiego może jej
pomóc?
- Tak - rzekł z powagą.
Zaczął wstawać. Abbie wiedziała, że zbiera się do
wyjścia. Nie chciała patrzeć, jak odchodzi i zostawia
ją samą. Teraz, kiedy uświadomiła sobie prawdę, było
to dla niej zbyt ciężkie.
Gwałtownie odwróciła głowę.
WidziaÅ‚ ten ruch i zrozumiaÅ‚, że nie tylko odwró­
ciła wzrok. W ten sposób zamykała przed nim serce.
ROZDZIAA ÓSMY
- Strasznie narozrabiałaś - mówiła Fran.
Abbie zamrugała oczyma. To było irytujące. Fran
zadzwoniła do niej od razu, jak tylko doszły ją plotki,
o tym, co się wydarzyło.
- Możesz sobie gadać. Ja i tak przez te wszystkie
lata podejrzewaÅ‚am, że nie przestaÅ‚aÅ› go kochać. By­
liście nierozłączni, pasowaliście do siebie. Jak to się
mówi: dla siebie stworzeni. WydawaÅ‚o mi siÄ™ niemo­
żliwe, żeby tak wielka miłość wygasła w ciągu jednej
chwili. A teraz, gdy się dogadaliście, to tak, jakby
wróciła młodość, a nawet lepiej...
- Nigdy nie myślałam, że z ciebie taka romanty-
czka - mruknęła Abbie.
- Nie uważam się za dobrą bohaterkę romansów,
z mojÄ… tuszÄ…, cellulitisem i zmarszczkami - parsknÄ™­
ła śmiechem Fran. - Ale ty masz więcej szczęścia,
zachowałaś wspaniałą figurę...
- Dobra figura nie musi mieć nic wspólnego
z udanym życiem seksualnym - zauważyła Abbie.
- Możliwe... ale na pewno w wielu sprawach po­
maga - chichotała Fran. - Byłabym dużo bardziej
POWRÓT M%7Å‚A 117
zainteresowana gimnastyką łóżkową, gdybym ważyła
kilka kilogramów mniej. W naszym wieku...
- JesteÅ›my po czterdziestce, a nie po osiemdzie­
siątce - oburzyła się Abbie.
- To chyba lepiej - zgodziła się Fran. - Chociaż
z tego, co mówiÅ‚a Kathy, wynikaÅ‚o, że byÅ‚aÅ› wyczer­
pana tą nocą. Natomiast Sam, z tego, co słyszałam,
wyglądał jak zdobywca Księżyca.
- Wcale nie byłam zmęczona, tylko zawstydzona
tym, że przyÅ‚apaÅ‚a nas w takiej niedwuznacznej sytu­
acji - przerwała Abbie. - A kto ci nagadał takich
głupot? - dodała ciszej.
- Przypominasz sobie tÄ™ dziewczynÄ™ w supermar­
kecie na stoisku z saÅ‚atkami? TakÄ… z ciemnym war­
koczem?
- Tak. To jedna z moich klientek. Ja jÄ… zamordujÄ™.
- Dlaczego chcesz zamordować taką doskonałą in-
formatorkÄ™? - droczyÅ‚a siÄ™ z niÄ… Fran. - MogÄ™ siÄ™ zaÅ‚o­
żyć, że Sam wcale nie czuje się tym zakłopotany...
Po odłożeniu słuchawki Abbie drżała jak liść. Nie
tylko Fran do niej dzwoniła. W miasteczku aż wrzało
od plotek. Przyjaciół roznosiła ciekawość, ile w tym
prawdy.
W końcu przyszła kolej na Kathy. Skarżyła się, że
cały czas numer jest zajęty i była zła, że nie może się
dodzwonić.
- Bo Stuart i ja chcieliśmy pokazać ci ten dom
- powiedziała. - Kuchnia jest bardzo zniszczona -
118
opowiadała. - Najlepiej by było powiększyć ją, tak
jak ty zrobiłaś to u siebie. Stuart obawia się, że to
wypadnie bardzo drogo. Wytłumaczyłam mu, że
przez to dom zyska na wartości. Och, mamo, umieram
z chęci pokazania ci tego.
Abbie poczuła, że gniew jej topnieje.
- Z przyjemnoÅ›ciÄ… pojadÄ™ tam, kochanie. Ale mu­
sisz troszkę poczekać, bo chcę przedtem wejść pod
prysznic.
- Nie ma problemu, mamo. To ja szybko skoczÄ™
do agencji po klucze i za pół godzinki przyjadę po
ciebie - ciepło zapewniła Kathy.
Abbie zmyła odżywkę z włosów i wyszła spod
prysznica.
Kathy jest jeszcze dziecinna i nie wszystko potrafi
zrozumieć, myÅ›laÅ‚a. Na pewno reagowaÅ‚a zbyt emo­
cjonalnie i z wyjaśnianiem pewnych spraw należało
poczekać.
Przyjemnie byÅ‚o sÅ‚yszeć znowu radość w gÅ‚o­
sie córki. Abbie nie mogÅ‚a siÄ™ doczekać, kiedy zo­
baczy ten dom. Kathy zaraz powinna po niÄ… przy­
jechać.
WytarÅ‚a ciaÅ‚o dużym, kolorowym rÄ™cznikiem. Na­
wilżyła skórę wonnym olejkiem. Ubranie naszykowa-
Å‚a już wczeÅ›niej. Jedwabna, lekko przeÅ›witujÄ…ca bluz­
ka w jesienny wzór z rudych stylizowanych liści. Do
tego ciemnobrązowy wełniany kostium. Było parno,
119
deszczowo. Wieczorem mogło być zimno. Ten ciepły,
a zarazem elegancki strój wydał jej się odpowiedni.
Nagle usłyszała pukanie.
- Możesz wejść! - zawołała.
Trochę zdziwiło ją, że Kathy puka, zamiast po [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •