[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pragnęli tego. Zwiat (otoczony wysokimi, nieprzebytymi górami) oddany był w ręce
uroóonego władcy, a tego radżę znali: pochoóił przecież z ich królewskiego domu!
se a Lord Jim 97
Miałem przyjemność spotkania tego dostojnika w jakiś czas potem. Był to brud-
ny, mały, wyniszczony starzec, ze złośliwością malującą się w oczach i na ustach, co
dwie goóiny połykał pigułkę opium i wbrew uznanym ogólnie prawidłom przyzwo-
itości, niczym nie zakrywał włosów, spadających w długich kosmykach na zwiędłą
twarz. Gdy dawał posłuchanie, wdrapywał się na roóaj wąskiej estrady wzniesio-
nej w sali przypominającej zniszczoną stodołę, ze zgniłą bambusową podłogą, przez
szczeliny której widać było kupy śmieci i brudu. Tam właśnie i w taki sposób przyjął
nas, gdy w towarzystwie Jima złożyłem mu ceremonialną wizytę. Było ze czteróieści
osób w pokoju i może trzy razy tyle na óieóińcu. Za naszymi plecami trwał nie-
ustanny ruch: wchoóono, wychoóono, pchano się, szeptano. Kilku młoóieńców
strojnych w jaskrawe jedwabie przyglądało się z dala, a większość obecnych, złożo-
na z niewolników, pokornych podwładnych, stała półnaga, pokryta błotem, pyłem
i brudem. Nigdy nie wióiałem Jima tak poważnego, pewnego siebie i niezbadanego.
Wśród tych ciemnolicych luói jego wyniosła postać w białych szatach, jasne zwo-
je włosów, zdawały się chwytać wszystkie promienie słońca, przeóierające się przez
szczeliny zamkniętych okiennic tej mrocznej sali, której ściany zrobione były z mat,
a dach tworzyło słomiane poszycie. Wydawał się istotą nie tylko innego roóaju, ale
stworzoną z innej gliny. Gdyby nie wióieli, jak przypłynął do nich łódką, mogli-
by przypuszczać, że zstąpił na ziemię z obłoków. Przybył jednak w wątłym korycie,
sieóąc (baróo spokojnie, ze zwartymi kolanami, z obawy by się koryto nie prze-
wróciło) na małej skrzynce, którą mu pożyczyłem, piastując na kolanach rewolwer,
jakiego zwykle używa się we flocie, również dany mu przeze mnie, óiwnym zrząóe-
niem Opatrzności lub też wskutek zapomnienia nienabity. W taki sposób ukazał
się Jim na rzece w Patusanie. Nie mogło być nic baróiej prozaicznego, mniej bez-
piecznego. òiwnie, doprawdy, fatalizm jakiÅ› nadawaÅ‚ pozór ucieczki wszystkim jego
czynom i skokom w nieznany świat.
Przypadkowość, kierująca jego losami, najbaróiej mnie uderzała. Ani Stein, ani
ja nie mieliśmy jasnego pojęcia o tym, co się znajduje po drugiej stronie, gdy, mó-
wiąc metaforycznie, podnieśliśmy Jima i przesaóiliśmy bez wielkiej ceremonii przez
mur. W tamtej chwili pragnąłem tylko, by zniknął luóiom z oczu; w czynie zaś
Steina był i uczuciowy pierwiastek. Wystawiał sobie, że spłaca stary dług, o którym
nigdy nie zapomniał. Rzeczywiście, całe życie okazywał wiele przyjazni każdemu,
pochoóącemu z wysp Wielkiej Brytanii. Ostatni jego dobroczyńca był, co prawda,
Szkotem, nazywał się nawet Mac Neil a Jim pochoóił ze stron południowych;
ale w odległości sześciu, czy siedmiu tysięcy mil Wielka Brytania, chociaż nigdy nie-
zmniejszona, skraca się o tyle, że te szczegóły tracą na swym znaczeniu. Zamiary
Steina były tak wspaniałomyślne, iż prosiłem gorąco, by na jakiś czas zachował je
w tajemnicy. Czułem, że żadne względy osobistej korzyści nie powinny wpływać na
Jima; że nawet nie należy się na tę prośbę narażać. Mamy tu do czynienia z innego
roóaju rzeczywistością. Jim pragnął góieś się skryć i to, za cenę niebezpieczeństw,
miało mu być ofiarowane więcej nic.
Pod każdym innym względem byłem najzupełniej z nim szczery, a nawet (jak mi
się wówczas zdawało) przesaóałem niebezpieczeństwa tego przedsięwzięcia. Okaza-
ło się, że było ono istotnie grozne; pierwszy jego óień w Patusanie omalże nie był
ostatnim, stałoby się tak, gdyby przez niedbałość, czy z rozmysłu, dla utrudnienia so-
bie położenia, nie zostawił rewolweru nienabitego. Pamiętam, że gdy wykładaliśmy
mu plan tego, co dla niego obmyśliliśmy, jego upartą rezygnację zastępowało zói-
wienie i zainteresowanie, wraz z młoóieńczą gotowością. O takiej okazji marzył. Nie
wieóiał, czym zasłużył na to, bym ja& czemu zawóięcza& i to Stein, kupiec, chce&
ale to mnie głównie& Nie pozwoliłem mu na dalsze wynurzania się. Nie umiał swej
se a Lord Jim 98
wóięczności sformułować, a sprawiała mi ona niewypowieóianą przykrość. Powie-
óiałem mu, że jeżeli komu tę okazję zawóięcza, to chyba staremu Szkotowi, o któ-
rym nigdy nie słyszał, który umarł przed wielu laty, zostawiając we wspomnieniu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]