[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odczuwam jej emocje... Chociaż nie wszystkie.
Jednak tej nocy nic mi się nie przyśniło, a jeśli nawet, to rano o niczym nie pamiętałem.
* * *
Poszedłem za impulsem. Rano, kiedy Grażyna wyszła do Instytutu, wyciągnąłem
nieużywany brulion o laminowanych okładkach, w którym kiedyś chciałem zapisywać
wrażenia ze swoich podróży, ale nigdy do tego nie doszło i w dwie godziny spisałem w
punktach to, co w całej sprawie przydarzyło mi się do tej pory. Dołączyłem też listę osób do
sprawdzenia. Od wczoraj przybyły na niej nowe nazwiska Karl Poller, Witkowiec... Z
broszury podarowanej mi przez Kosika wyłowiłem imię AL-owca, który wedle oficjalnej
wersji towarzyszył Podlaskiemu w ostatnich chwilach Ignacy. Dopisałem również nazwisko
swojej matki w trzech znanych mi wariantach: Róża Kupidłowska, Ruth Lichter i Różyczka
Podlaska. Postanowiłem też (jeśli tylko znajdę adres) napisać do profesora Kutnera, który
podobno zamiast w Izraelu, ostatecznie wylądował w Szwecji.
Potem ruszyłem w miasto. Na pierwszy ogień poszła Poczta Główna, gdzie w książkach
telefonicznych z województw zachodnich i północnych zamierzałem poszukać Ignacego
Witkowca. Jego nazwisko nie należało do szczególnie popularnych, imię także. Jana
Kowalskiego bym nawet nie szukał. Chyba się udało. Jedyny osobnik, do którego pasowały
wszystkie dane mieszkał w Zwiebodzicach. Spróbowałem się z nim połączyć.
Słucham? głos w słuchawce był słaby, zmęczony, choć z pewnością nie należał do
starca.
Pan Ignacy Witkowiec?
Tak, a kto mówi?
Pan Witkowiec, uczestnik Powstania Warszawskiego? upewniałem się, nie chcąc
zawracać głowy komuś postronnemu.
Oczywiście, ale kim pan jest?
Nazywam się Maciej Podlaski, syn Eugeniusza. Chciałbym z panem porozmawiać...
Rozmowa urwała się nagle, tak jakby rozmówca poczuł, że trzyma w dłoni rozżarzony
węgiel. Próbowałem łączyć się jeszcze parę razy ze Zwiebodzicami, ale, jak twierdziła,
telefonistka, abonent się nie zgłaszał. Było to dziwne, a nawet niepokojące.
Potem spędziłem wiele godzin w bibliotece na Koszykowej, ale był to czas w dużej
mierze stracony. Rzetelnych publikacji o Gwardii i Armii Ludowej nie znalazłem wiele. A
mój ojciec pojawiał się tylko w starszych drukach propagandowych. W nieco pózniejszych
pamiętnikach i opracowaniach występował nad wyraz rzadko zwykle bez nazwiska, jako
Chudy Gienek , jeden z wielu bojowników o wolność i demokrację . Ani słowa o tym skąd
wzięła się jego legenda, ani dlaczego zgasła. Chronologicznie pierwszą z broszur o nim
wydano jeszcze w Lublinie w styczniu 1945 roku. Najwyrazniej potrzebny był taki bohater.
Autor publikacji, Roman Fornal, nie powtarzał się w katalogu. Nie było też żadnych danych
na jego temat. Albo umarł, albo nie napisał nic więcej. Za to wystarczyło pół godziny lektury,
by wyciągnąć oczywisty wniosek, że wszystkie inne opracowania i utwory literackie
bazowały na tej jednej cieniutkiej książszczynie. Co ciekawe, moja matka występowała w niej
wyłącznie jako miłość bohatera, łączniczka Narcyza , bez nazwiska. Jak się zresztą okazało
była to jedyna wzmianka o niej w całej bibliotece. Siedziałem w czytelni aż do zmierzchu, ale
nie znalazłem najmniejszej wzmianki o Róży Kupidłowskiej-Lichter-Podlaskiej. Tak jakby
ktoś taki nigdy nie istniał. Nie pojawiała się we wspomnieniach, opracowaniach, ani w
indeksach. Nie znalazłem nawet jej nekrologu. Zadziwiające jak na osobę, która potrafiła
czarować profesorów i generałów. Zdecydowanie dużo więcej udało mi się odszukać na temat
Karla Pollera. Jako podoficer żandarmerii zasłużył się w pacyfikacji getta, poszukiwano go
również za jakieś wcześniejsze sprawki na Wschodzie. Z jednego z opracowań wynikało, że
przeżył wojnę, a w RFN-ie uniknął procesu. Postanowiłem popytać o tego reichsdojcza w
Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Pracował tam jeden z moich
kolegów z uczelni, Jerzy Stręczyński, który po trzecim roku przeniósł się z geografii na
historię. Liczyłem, że Jurek nie odmówi mi pomocy. Nie pomyliłem się. Dopiero o zmierzchu
zorientowałem się, że znów zapomniałem o spotkaniu z Martą. Zadzwoniłem do niej, ale
odebrała ciotka, która widać wróciła wcześniej. Rozłączyłem się błyskawicznie.
Wracając do domu, zaraz przy skręcie z Trasy Aazienkowskiej zobaczyłem znajomą
sylwetkę. Marta? Wjechałem na chodnik i zatrzymałem się. Dziewczyna podbiegła do mojego
fiacika. Była bardzo zdenerwowana.
Co się stało? zapytała podniesionym tonem. Czekałam na ciebie pół dnia.
Dzwoniłam do szkoły. Do domu...
Prosiłem cię, żebyś tego nie robiła!
Uspokój się. Nie zmąciłam twojej rodzinnej stabilizacji . Odebrała Basia. Tatusia nie
ma i nie wiadomo kiedy przyjdzie powiedziała.
Tak czy owak, nie powinnaś dzwonić. A ja... Rzeczywiście nawaliłem. Przepraszam!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]