[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyjęciu świątecznym. Może dlatego nie przyszła?
Ned nigdy nie wspominał o żadnej Larissie Gray-
son. Jego przyjaciółka miała na imię June.
106 JESSICA MATTHEWS
Jesteś pewny?
W stu procentach.
Dixie, niezrażona, ciągnęła:
Może to jej drugie imię. Pamiętasz, jak wyglądała?
Widziałem ją zaledwie jeden raz. Raczej wysoka,
szatynka, włosy do ramion. Okulary.
Larissa była co prawda wysoka, ale miała krótko
obcięte ciemne włosy i nie nosiła okularów. Oczywiście
mogła zmienić fryzurę, a zamiast okularówzałożyć szkła
kontaktowe.
Niewykluczone, że to ona. Uważam, że powinniśmy
to sprawdzić.
Od czego proponujesz zacząć?
Twierdzi, że była pacjentką Neda, więc w przycho-
dni powinien być jej adres i numer telefonu. Sprawdzę
i złożę jej wizytę.
Wstrzymaj się do soboty. Pójdę z tobą.
Dixie przyjęła tę niespodziewaną propozycję Marka
z wdzięcznością.
Naprawdę chcesz mi towarzyszyć?
Naprawdę. Dlaczego nie?
Wobec tego jesteśmy umówieni. Pod wpływem
impulsu Dixie przysunęła się bliżej, przytuliła do Marka
i zarzuciła mu ręce na szyję. Dziękuję.
Mark objął ją i spojrzał jej w oczy.
Nie ma za co.
Uświadomiwszy sobie nagle, co zrobiła, Dixie chciała
wywinąć się zuścisku, lecz nie mogła. Jej ciało odmówiło
wykonywania rozkazów wysyłanych z mózgu, a nawet
gdyby posłuchało, Mark trzymał ją zbyt mocno. Jego
spojrzenie prześliznęło się niżej, a gdy spoczęło na jej
WALENTYNKOWE ZARCZYNY 107
ustach, wiedziała, że zaraz ją pocałuje. Rozchyliła wargi
w oczekiwaniu.
Mam nadzieję, że nie każdemu dziękujesz w ten
sposób odezwał się.
Nie zapewniła go.
To dobrze. Pochylił się nad nią, lecz gdy dotknął
jej ust, rozległ się dzwonek telefonu. Cholera mruknął.
Dixie pokuśtykała do kuchni, do najbliższego aparatu.
Po chwili wróciła, wyraznie ucieszona.
Dzwonił Hal Owens z urazówki. Znasz go? za-
pytała.
Tak. Czasami bierze zastępstwa.
Aha. Powiedział, że Opal Landers była operowana.
Stan stabilny.
To świetnie.
Neurochirurg uważa, że będzie musiała przejść
długą rehabilitację. Możliwe, że już nie dojdzie w pełni
do siebie, ale z czasem powinna odzyskać jaką taką
sprawność fizyczną.
Rodzina odetchnie z ulgą.
Boję się, że Opal może skończyć w jakimś domu
opieki odparła Dixie ze smutkiem. To będzie dla niej
ogromne rozczarowanie.
Jest inteligentna. Kiedy zrozumie, że już nie jest
taka samodzielna jak dawniej, zgodzi się, że dom opieki
jest najlepszym rozwiązaniem. Wstał i podszedł do
Dixie. To na czym skończyliśmy? spytał żartem.
Dixie przylgnęła do niego.
Na tym...
Zanim zdążył ją objąć, jego telefon komórkowy zaczął
wydzwaniać skoczną melodyjkę.
108 JESSICA MATTHEWS
Kto znowu? jęknął. Doktor Cameron warknął
do telefonu. Nagle zesztywniał. Kto? Usłyszawszy
odpowiedz, rzucił: Zaraz tam będę.
Coś się stało?
Policja złapała jakąś grupę wyrostków strzelających
z wiatrówki w moje okna.
W domu?
Nie. W przychodni. Muszę tam natychmiast jechać.
Złapali ich?
Na gorącym uczynku. Niestety, jeden z chłopcówto
Robbie Whittaker. Syn Walta.
Mówił, jak gdyby powinna wiedzieć, kim jest Walt.
Znam go?
Walt to ten lekarz, który zginął w katastrofie.
Zaprosił kilku z nas, Jareda, mnie i Justina St Jamesa na
krótkie wakacje do znajomej leśniczówki w górach.
A Robbie?
Chłopak nie może pogodzić się ze śmiercią ojca. Ma
pretensję do wszystkich lekarzy...
Więc nie tylko ty straciłeś kilka szyb?
Nie. U Justina zrobił to samo. No przerwał i dał jej
szybkiego całusa muszę lecieć.
Jadę z tobą oświadczyła.
Jest zimno i pózno...
Dixie zdążyła już jedną ręką chwycić płaszcz, drugą
podawała Markowi jego kurtkę.
Tracimy czas.
Sytuacja na miejscu nie była aż taka zła, jak się
obawiała. Przed budynkiem stały dwa migające światłami
radiowozy, a kilku policjantów chodziło dookoła budyn-
ku, świecąc latarkami w okna. Sprawdzali także sąsiedni
WALENTYNKOWE ZARCZYNY 109
dom. Gdy tylko Mark i Dixie wysiedli z samochodu,
jeden z nich podszedł i spytał:
Doktor Cameron?
Tak, to ja.
Trzy okna zostały rozbite. Najwyrazniej chłopaki
zabawiali się w strzelanie do celu.
Do celu?
Policjant zaprowadził ich do okien panoramicznych
zainstalowanych w biurze i w poczekalni.
Narysowali na szybach tarcze wyjaśnił. Mimo
dziurek od pocisków szkło się trzyma, więc nie trzeba
zabijać okien deskami. Do rana wystarczy zakleić otwory
taśmą.
Dixie podeszła bliżej. Szyby nadawały się do wymia-
ny. Przypomniała sobie, jak ktoś z jej znajomych musiał
wymienić szybę w oknie panoramicznym i narzekał na
koszt. Pomnożyła cenę przez trzy i skrzywiła się. Mark
z pewnością nie może sobie teraz pozwolić na taki
wydatek!
Jesteście pewni, że to Robbie? dopytywał się Mark.
Policjant wzruszył ramionami.
Twierdzi, że nie strzelał, ale inni chłopcy też się
wypierają. Nasi eksperci przeprowadzą badania i ustalą
prawdę. Nawet jeśli Robbie tylko się przyglądał, przeby-
wał na miejscu przestępstwa, a to przemawia na jego
niekorzyść.
Rozumiem.
Sporządzimy raport, żeby mógł pan z samego rana
wystąpić do swojego ubezpieczyciela o odszkodowanie
obiecał policjant. A teraz chcielibyśmy, żeby pan
sprawdził, czy są jakieś inne szkody.
110 JESSICA MATTHEWS
Oczywiście.
Policjant zostawił ich na chwilę samych.
Wiem, że to ogromna strata, ale to tylko kilka szyb
rzekła Dixie, kładąc Markowi dłoń na ramieniu.
Tylko powtórzył. Wejdzmy do środka.
Odłamki szkła zaściełały podłogę pokrytą wykładziną.
Niczym diamenty odbijałyświatło lamp. Oprócz wazonu
trafionego zabłąkaną kulą, innych zniszczeń nie było.
Uprzątnięcie tego nie potrwa długo zauważyła
Dixie. W szufladzie biurka Jane znalazła taśmę samo-
przylepną. Pomogę ci pozalepiać dziury, kiedy już ci
z agencji oszacują straty dodała.
Długo musiałabyś czekać.
Beznamiętny ton jego głosu zastanowił Dixie.
Jak to? Nie jesteś ubezpieczony?
Jestem, ale zmieniłem polisę. Nawet jeśli mi coś
wypłacą, to i tak większość kosztów muszę pokryć sam.
Dixie nie musiała pytać, dlaczego i kiedy zmienił
warunki ubezpieczenia. Już otwierała usta, chcąc powie-
dzieć mu, by nie martwił się o pieniądze, lecz Mark
ciągnął: Dobrze, że użyli wiatrówki, a nie kamieni. Na
razie obejdziemy się bez wymieniania szyb.
Nie musisz... zaczęła Dixie, lecz przerwało jej
wejście kobiety mniej więcej w jej wieku.
Julia! powitał ją Mark z uśmiechem. Nie po-
winnaś tu przychodzić!
Musiałam. Matka Robbiego miała oczy zaczer-
wienione od płaczu, włosy potargane, jak gdyby wciąż
przeczesywała je palcami. Nie potrafię ci powiedzieć,
jak bardzo mi przykro...
Nie obwiniaj siebie.
WALENTYNKOWE ZARCZYNY 111
Robbie już tak dobrze się sprawował. Dosłownie
kilka dni temu zapewniał mnie o tym psychoterapeuta.
A teraz taka historia...
Mark położył jej dłoń na ramieniu.
To dobry dzieciak rzekł. Przechodzi trudny
okres, ale wierzę, że się z tego wygrzebie.
Julia otarła policzki i kiwnęła głową.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]