[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pozostaniem w mieście i nie wracaniem do Hancock... Nawet nie biorąc pod uwagę
tego, \e Zach w przyszłym roku zacznie się uczyć na Uniwersytecie Nowojorskim,
zaledwie niecałe sześćdziesiąt przecznic od domu.
Wieczorem w dniu balu, o szóstej pięćdziesiąt dziewięć - po tym, jak przez cały dzień
dogadzano mi i doprowadzono do idealnego stanu ka\dy centymetr mojej osoby
(chocia\ stylista fryzur, Jake, rzucił na moje włosy tylko jedno spojrzenie i oświadczył:
- Nie. Y-y. Nic z tym nie będziemy robić. Mo\e tylko uniesiemy jakieś pasemko i
przypniemy spinką... o, tak będzie świetnie... ale niech nikt mi się nie zbli\a z
prostownicą do włosów tej dziewczyny. Wszyscy mnie słyszeli?") - właśnie zapinałam
błyszczącą klamerkę wieczorowego sandałka, kiedy zabrzęczał dzwonek przy drzwiach.
A potem usłyszałam, jak Teddy - który zawsze dopadał drzwi pierwszy - woła:
- To Zach!
- Ju\ tu jest, ju\ tu jest! - oświadczyła Alice, wpadając dó mojego pokoju.
Ale wyhamowała w progu i spojrzała na mnie z otwartą buzią.
- O kurczę! - zapiszczała. - Maggie, wyglądasz jak księ\niczka!
- Naprawdę? - Nerwowo obciągnęłam sukienkę, przyglądając się swojemu
odbiciu w wielkim lustrze na drzwiach łazienki. Nagle wydało mi się, \e wszystkiego tu
za wiele - \e sukienka jest za obcisła, dekolt za du\y, mój makija\ za ostry, obcasy za
wysokie, pentagram na moim nadgarstku za... No tak. Nadal nosiłam pentagram na
szczęście, bo jeśli kiedykolwiek potrzebowałam szczęścia, to właśnie teraz. Ale
pomyślałam, \e nieco dyskretniej będzie zawiesić go na nadgarstku. Zwykle chowałam
wisiorek pod kołnierzykiem bluzki, ale przy tak du\ym wycięciu sukni wisiorek
strasznie rzucał się w oczy, jeśli go zakładałam na szyję.
- Och, Maggie. - Petra stanęła w drzwiach obok Alice. -Ona ma rację. Wyglądasz
pięknie.
- Sukienka nie jest za ciasna? - spytałam z niepokojem.
- Ale\ skąd - zapewniła mnie Petra. - Och, mam nadzieję, \e pani Gardiner
znajdzie aparat!
Zmówiłam w duchu modlitwę, \eby ciocia Evelyn go nie znalazła... Zwłaszcza \e
schowałam aparat w suszarce do prania.
- No có\ - powiedziałam. - Nic specjalnego, ale trzeba iść. Wyszłam z pokoju i
ruszyłam po schodach do holu.
Zach stał przy drzwiach i wyglądał niesamowicie przystojnie w swoim smokingu.
Rozmawiał z wujem Tedem, jedną rękę chowając w kieszeni spodni, a w drugiej
trzymając przezroczyste plastikowe pudełko, w którym był kwiat do przypięcia do
mojej sukni. Słysząc Alice - która skradała się za mną, a teraz zaczęła chichotać -
spojrzał w stronę schodów.
A mnie przeszły wszystkie wątpliwości co do własnego wyglądu. Bo cokolwiek Zach
właśnie mówił do wuja Teda, wyglądało na to, \e na śmierć o tym zapomniał, i
spojrzeniem, którego najwyrazniej nie był w stanie ode mnie oderwać, podą\ał za mną,
a\ zeszłam na sam dół. Kiedy wreszcie stanęłam u stóp schodów, Zach nadal ani drgnął.
A przynajmniej stał tak, dopóki wujek Ted, nadal trzymający klamkę drzwi, nie
zawołał:
- Aau, Maggie! Znakomicie wyglądasz!
Wtedy Zach jakoś zdołał dojść do siebie. Wymamrotał.
- Tak... Tak... wyglądasz naprawdę... Naprawdę...
Stanęłam, czując nagle, \e \ołądek mi się z całej siły zacisnął - bo co on chciał
powiedzieć? Przecie\ na pewno nie, \e wyglądam świetnie, ani nic. Przyjaciele nie
mówią sobie nawzajem takich rzeczy...
- Wygląda przepięknie! - Ciocia Evelyn dokończyła zdanie za niego, wyciągając
ręce, \eby mnie uściskać. A Zach, jak zauwa\yłam, wcale nie rzucił się, \eby ją
poprawiać. - Och, Maggie, szkoda, \e nie wiem, gdzie posiałam ten aparat. Twoja
matka mnie zabije!
- Nie ma sprawy, ciociu - powiedziałam, przewracając oczami w stronę Zacha
ponad ramieniem obejmującej mnie cioci. Wreszcie mu się udało uśmiechnąć do mnie. -
Jestem pewna, \e mama jakoś się z tym pogodzi.
- Ale ja się nie pogodzę. - Puściła mnie i popatrzyła na Zacha i na mnie ze łzami
w oczach. - Och, we dwoje wyglądacie tak... tak...
- Mamo - odezwała się ze schodów Tory ostrzegawczym tonem. - Tylko się nie
rozpłacz. Bo wtedy ja te\ zacznę płakać i cały makija\ na nic.
Wszyscy podnieśliśmy oczy na Tory, schodzące po schodach zjawisko w bieli (ale
przecie\ wszyscy podobno noszą na bal czerń!?). Suknia Tory, według jej standardów
wręcz skromniutka, wyglądała jak piana śnie\nobiałego tiulu i miała atłasowy gors.
Wło\yła do tego sięgające za łokieć białe rękawiczki. Jeśli ktoś tu wyglądał jak
księ\niczka, to właśnie Tory. Pomyślałam, \e w porównaniu z nią, wyglądam w gruncie
rzeczy... No có\, wulgarnie.
- Tory! - zawołała jej matka. - Jesteś oszałamiająca! Och, gdzie jest ten aparat?
- Proszę, mamo, wez mój - zaoferowała Tory, wyjmując ze swojej dość sporej, jak
na balową, torebki mały cyfrowy aparat.
Super. Po tych wszystkich trudach, jakie sobie zadałam, mama i tak dostanie swoje
zdjęcie. Na którym ja będę wyglądała tak, jak zwykle wyglądała Tory, a Tory tak, jak...
No có\, jak wyglądałabym ja, gdybym nie straciła głowy przez sukienkę, którą mi
podsunęła.
Ale przecie\ powiedziała, \e wszyscy noszą się na czarno. Więc dlaczego ubrała się na
biało?
Wytrwaliśmy jakoś rundę robienia zdjęć, a potem krępujący moment, kiedy Zach
przypinał mi do sukni kwiat, który dla mnie kupił - pojedynczą, czerwoną jak krew ró\ę
- co wymagało zrobienia kolejnych zdjęć (i było szczególnie \enujące, bo przy tej sukni
nie było za wiele miejsca do przypinania, po prostu cienki pasek ramiączka. Ciotka
musiała wtrącić się z pomocą - i dobrze, bo zaczynałam się bać, \e zaraz tam padnę,
kiedy Zach stał tak blisko mnie, \e widziałam malutki skrawek skóry tu\ poni\ej jego
ucha, gdzie się zapomniał ogolić... To znaczy, zdecydowanie za blisko, \ebym się czuła
swobodnie).
Wreszcie, kiedy ju\ dochodziło wpół do ósmej, pozwolili nam wyjść, a my wsiedliśmy
do czekającej limuzyny i zbiorowo odetchnęliśmy z ulgą.
- Jeśli kiedyś zrobię się taka sama, zastrzelcie mnie - odezwała się Tory ze środka
obłoku puchatej bieli, jaki stanowiła spódnica jej sukni na tle ciemnej skóry siedzenia,
mając na myśli swoich rodziców.
- Moim zdaniem to było słodkie - powiedziałam. - śenujące, ale słodkie.
Próbowałam nie pokazywać po sobie, jakie wra\enie robi na mnie jazda limuzyną.
Oczywiście, nigdy jeszcze taką nie jechałam. Zobaczyłam, \e w oświetlonym barku, z
boku, stoi prawdziwa karafka whisky, a na haku pod sufitem podwieszony jest
płaskoekranowy telewizor.
Ale nie bawiłam się \adnymi przyciskami, ani nic, \eby się nie wydało, \e to nie jest
coś, co robię codziennie. To znaczy, \e nie je\d\ę limuzyną.
A potem byliśmy ju\ na miejscu. Poniewa\ w Liceum Chapmana nie ma sali
gimnastycznej, na doroczny wiosenny bal trzeba wynajmować salę balową w jakimś
hotelu. W tym roku wybór padł na Waldorf - Astoria, wielki, elegancki hotel przy Park
Avenue. Kiedy nasza limuzyna przed nim stanęła, odzwierny w czerwono-złotej liberii
otworzył nam drzwi limuzyny. Tory wysiadła najpierw, potem ja, a na końcu Zach.
Ale Tory na nas nie czekała. Kiedy wysiedliśmy z limuzyny, ju\ wchodziła przez
wielkie, złocone, obrotowe drzwi.
- Okej - mruknął Zach. - Komuś się śpieszy do wazy z ponczem.
- Wiem - powiedziałam z niepokojem. - Mam nadzieję, \e nie zrobi awantury,
kiedy się zorientuje, \e poncz jest z cukrem.
A potem, zerkając na mnie, kiedy wchodziliśmy po tych wyło\onych dywanem
schodach w stronę drzwi hotelu, Zach zapytał:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]