[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyczuwało się przygnębienie z powodu braku postępów w poszuki-
waniach. Dla niego była to osobista zniewaga.
- Jutro zaczynamy znów o siódmej rano. Zbiórka przed poste-
runkiem policji. Przeczeszemy wzgórza i stoki od miejsca, w którym
skończyliśmy dzisiaj, aż do wioski. Będą pomagały nam helikoptery.
Bądzmy dobrej myśli.
Szef, inspektor Watts, kiwnął głową i powstrzymał się od komen-
tarza. Każdy znał swoje obowiązki, pułkownik przewidział wszystko,
co było możliwe. Z pewnością węże w końcu gdzieś się pokażą; jedy-
nym zmartwieniem było tylko pytanie: gdzie?
Była dwudziesta druga pięć, gdy John Price wysiadł z pomalowa-
nego na kolor ochronny, wojskowego Land Rovera i poszedł prosto
do swojej ciotki Elsi. Był bardzo zmęczony, ale równocześnie spięty,
gotowy do podjęcia trudnych zadań. Wyobrażał sobie zadowolenie
rodziny siedzącej właśnie w ciepłych domostwach i rozmawiającej
przed pójściem do łóżek. Główna ulica była jak wymarła, tylko świa-
tła świeciły jak zwykle.
Zajrzał do piwiarni  Rising Sun . Zobaczył tylko rzędy pustych
stolików i krzeseł, powywracane kufle i szklanki, ponad którymi uno-
siły się roje owadów. Wydawało się, że nikt nie odwiedzał tego miej-
sca od lat. Po prostu stara opuszczona knajpa.
Siedzenie w domu i dbanie o własną skórę było teraz dla wszyst-
kich w miasteczku najważniejsze.
Usłyszał głosy, więc w barze byli jednak ludzie; poczuł zapach pi-
wa, który go wabił. Boże! Mógłby wstąpić do środka na pół kwarty
albo i więcej. Ale myśl o samotnej ciotce powstrzymała go.
44
 Z pewnością martwi się o mnie...
Ciocia Elsi była bardzo drobiazgowa - ( Kiedy będziesz w domu,
John?) Nawet gdy chciał wyskoczyć dosłownie na chwilkę, musiał
powiedzieć kiedy wróci. Teraz na pewno odliczała każde pięć minut
do jego przyjścia. Myślał o puszkach z piwem ustawionych w chłod-
nej lodówce. Przenikliwa Elsi znała jego słabości i w porę pozbawiła
go złudzeń, jeśli chodzi o wizyty w  Rising Sun .
Zauważył, że w pokoju i kuchni pali się światło. Nie zastanowiło
go to zbytnio. Gdy był wyrostkiem i chodził wieczorami na dyskoteki,
wracał często bardzo pózno. A zmęczona Elsi czekała na niego.
 Wiesz, John nie mogłam zasnąć, dopóki szczęśliwie nie wróciłeś
do domu - mówiła.
Pchnął furtkę i wszedł na ganek; pod jego stopami zachrzęścił pia-
sek. Następne drzwi ukryte były w ciemnościach. Samochód Howar-
dów nie stał zaparkowany na zwykłym miejscu. Pewnie uciekli ze
Stainforth i nie wrócą, dopóki sytuacja się nie wyjaśni. Nie można
nikogo za to winić. John miał nadzieję, że znalazł się ktoś, kto przy-
garnął w międzyczasie jego ciotkę. Z drugiej strony jednak, wiedział
jaka jest uparta. Nawet wybuch wojny atomowej nie wyciągnąłby jej
z domu.
 To jest miejsce, w którym umrę, John - powiedziała kiedyś. -
Opuszczę ten dom dopiero po śmierci.
John zwolnił kroku, zobaczył snop światła wydobywający się zza
uchylonych na kilka cali drzwi. Ależ zachowała się nierozsądnie!
Przecież prosił ją rano, aby zamykała dokładnie wszystko.
Pchnął drzwi i zobaczył pustą kuchnię: talerz i filiżanka stały na
kredensie. Panowała cisza, tylko lodówka buczała. Oczekiwał powi-
tania.
- Ciociu Elsi! - zawołał. - Wróciłem!
Nie było odpowiedzi.
 Musiałaby nagle ogłuchnąć, żeby mnie nie usłyszeć - zastanawiał
się. - Pewnie śpi w fotelu, w drugim pokoju i zaraz powie: Nie słysza-
łam cię John - która godzina?
45
Zegar wskazywał dwudziestą drugą dwadzieścia. Podszedł dużymi
krokami do drzwi, które prowadziły do pokoju. Były uchylone. Otwo-
rzył je na oścież i stanął jak osłupiały, sparaliżowany widokiem, który
ujrzał Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył
Staruszka leżała martwa, nie było co do tego cienia wątpliwości.
Jej twarz zwrócona była ku ziemi, a białe włosy wysunęły się z koka,
pokrywając jej głowę i ramiona niczym całun. Zegar tykał powoli,
jakby żałobnie.
Dopiero, gdy Price otrząsnął się z szoku, zobaczył węża. Leżał na
wycieraczce, kilka cali od jego stóp. Nie ruszał się. Patrzył przestra-
szony. Znajdował się przecież w królestwie człowieka.
John Price nie zawahał się ani chwili. Pochylił się i jednym bły-
skawicznym ruchem chwycił węża poniżej głowy, podniósł go, trzy-
mając na odległość wyciągniętej ręki. Czuł jak wąż wije się rozpaczli-
wie.
- Ty draniu! - syknął. - Znalazłeś sobie akurat to spokojne miej-
sce, aby zabić starą kobietę?!
Szybko przeniósł węża przez kuchnię, podchodząc do drzwi. Jed-
nym zręcznym ruchem wyrzucił go w ciemność i spojrzał na cztero-
stopowej długości cień rzucony przez gada. Potem usłyszał tylko głu-
chy odgłos ciała padającego na trawnik.
Stał w drzwiach i drżał. Ruszył w stronę szosy prowadzącej do
miasteczka.
W  Rising Sun byli jeszcze ludzie.
 Nie możesz ich winić za to, że są w dobrym humorze - tłumaczył
sobie. Każdy kto przeżywa głęboką tragedię, myśli tak jak ty.
W niektórych oknach paliły się jeszcze światła. Niewątpliwie w
obliczu tego, co działo się w Stainforth, najlepiej było siedzieć w do-
mu i nie wystawiać na zewnątrz nawet nosa. Była to jedyna szansa,
aby nie zostać ukąszonym przez węża. Leżąc w łóżku, przy zamknię-
tych drzwiach, można było mieć pewność, że nic nie wejdzie do do-
mu, nie wpełznie pod łóżko, nie owinie się wokół kostki i nie ugryzie.
- Ciągle gdzieś pan się kręci! - w głosie Aylota pobrzmiewała nu-
ta złośliwości.
John Prince wszedł do biura.
46
Policjant przeglądał właśnie sprawozdania z morderstw popeł-
nionych przez węże. Dziesięć z nich wydawało się koszmarnym żar-
tem. Niestety, nie były niczyim wymysłem. Prasa szalała, opinia pu-
bliczna także. -  Sensacyjne poszukiwania .  Nieudolni policjanci nie
potrafią schwytać węży - zdenerwowany konstabl czytał na głos
tytuły popołudniówek. - Co za bzdury! Cholerne pismaki!
To co mówił Aylot, docierało do Johna jak przez mgłę.
- Elsi Harrison nie żyje - szepnął Price.
Policjant nagle zmienił ton, wybałuszył swe bladoniebieskie oczy i
wybełkotał:
- Co?!
- Wąż - John usłyszał swój własny szept, który wydawał się
strasznym rykiem, a spuchnięte wargi wyszeptały jeszcze:
- Ona...
- Wąż! - Aylot zastygł nagle, a jego głos zadrżał nerwowo. - Nie
zmyślaj! Mam tu przed sobą cały plik gazet, w których piszą o naszej
nieudolności i wypisują same kłamstwa! A ty mówisz mi o takiej
sprawie?
- To był tylko niegrozny wąż trawiasty - odparł John nieswoim
głosem, który wymykał się mu spod kontroli. - Boże! Był tylko cieka-
wy, dlatego wszedł do domu. Wpełzał nieświadomie do mieszkania i
spowodował atak serca u mojej ciotki.
- Rozumiem. - Ken Aylot odwrócił wzrok, starając się ukryć
wściekłość. Tego właśnie potrzebowali - niewinny wąż wpełzający do
domu i... kolejny problem Aylota. Mieszkańcy mogą wpaść w panikę.
Musiał teraz przespać się choć chwilę.
- Zabiłeś go?
- Nie, wyrzuciłem za drzwi.
- Co! Nie zabiłeś go?!
- Nie było potrzeby. To, że był sprawcą śmierci mojej ciotki, nie
oznacza, że musiałem go zabić. Jakże, do cholery, miałbym to zrobić, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •