[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bezpieczeństwo. Im, oraz ich kobietom i dzieciom.
- Niemal mnie przekonałaś, pani - odrzekł Decius. - Jednak jest to tak poważna sprawa, iż król
Eloikas...
Przez moment Decius poczuł strach, że księżna go spoliczkuje. Po chwili Chienna zacisnęła
dłoń na rękojeści sztyletu i przemówiła tonem niemal tak kwaśnym, iż mógłby zwarzyć
mleko.
- Deciusie, nie jestem jeszcze ani królową, ani regentką. Niemniej jednak, jeśli będziesz
zawracać głowę mojemu ojcu, znajdę sposób, by ci się odpłacić, nawet z naruszeniem prawa.
Wracaj robić cielęce oczy do Rainy, albo wydaj patent kapitański dla Aibasa. Zajmij się, czym
chcesz, ale nie gnęb mojego ojca, bo srogo tego pożałujesz!
Decius skłonił się i odszedł. Był gotów przyznać księżnej rację. Serce Eloikasa było bardzo
słabe. Tylko cud mógł sprawić, by dożył dnia zwycięstwa - o ile miał on nadejść.
Rozgromienie plemienia Pougoi, zagłada potwora i rozpędzenie Bractwa Gwiezdnego
stanowiły srogie ciosy dla Syzambrego, lecz bynajmniej nie oznaczały rozstrzygnięcia wojny.
Pod sztandary króla garnęli się mężczyzni ze splądrowanych i spalonych przez hrabiego
wiosek i miast. Niewielu z nich było jednak porządnie uzbrojonych, a jeszcze mniej znało się
na żołnierskim rzemiośle. Aibas miał prawo spodziewać się rangi kapitana lub jeszcze
wyższej. Chociaż Decius mu nie ufał, nie miał wielkiego wyboru. Generał marzył, by w jego
szeregach znalazło się jeszcze z tuzin oficerów i trzystu rekrutów.
Krążyły również pogłoski, że do walk mogły włączyć się plemiona, które przestały odczuwać
strach przed góralami Pougoi. Było jednak niewiadomą, po której stronie mogły się
opowiedzieć. Jeżeli sprzymierzyłyby się z wojskami króla, czy zdołałyby walczyć ramię w
ramię ze swoimi wrogami od wielu pokoleń? Być może lepiej by było, gdyby górale nie
opuszczali swoich sadyb.
Te i dziesiątki innych pytań przemykały Deciusowi przez głowę, gdy wracał z namiotu
Chienny. Nim dotarł do skraju obozu, postanowił, iż istotnie odwiedzi Rainę. Nie po to, by
"robić do niej cielęce oczy" - w marzeniach wykazywał o wiele większą śmiałość - lecz aby
zasięgnąć jej rady. Chętnie podyskutowałby również z Cymmerianinem, Aibasem i Marrem,
gdyby mógł ich zebrać...
Gdzieś za jego plecami rozległo się bicie w bęben. Odwróciwszy się, Decius ujrzał
schodzącego po stoku Conana. Barbarzyńca miał zacięty wyraz twarzy.
- Witaj, generale. Jej Królewska Wysokość wzywa cię.
Decius miał wrażenie, że zimna dłoń ściska jego serce. Przeczuwał, co zamierza powiedzieć
Cymmerianin.
- Król Eloikas właśnie skonał. Jako najwyższemu tytułem spośród obecnych szlachciców
przypada ci w udziale...
- Wierz mi, znam prawa i obyczaje Królestwa, Cymmerianinie.
Głos Deciusa o mało się nie załamał przy ostatnich słowach. Pragnął krzyczeć "Ojcze!" tak
głośno, by posłyszały go gwiazdy i księżyc.
Cymmerianin miał dość delikatności, by odwrócić się do czasu, gdy generał zapanował nad
sobą. Obydwaj wojownicy ruszyli po chwili z powrotem w stronę królewskiego namiotu.
Hrabia Syzambry wiercił się niecierpliwie na wyściełanym fotelu. Spędził cały dzień nie w
łożu, lecz przy organizowaniu swych spraw; zgodził się jedynie na krótką popołudniową
drzemkę; wymuszoną przez medyka. Jak gdyby był niemowlęciem w powijakach!
Być może nie potrzebował już tak wiele snu. Być może właśnie dlatego odczuwał niepokój,
narastający w miarę zniżania się słońca nad horyzont. Blask zmierzchu pozłocił śnieżne czapy
na wierzchołkach najwyższych szczytów, inne okrył szkarłatem. Zerwał się wiatr. Hrabia miał
wrażenie, jakby cały świat wstrzymywał dech w niepewności.
Syzambry wiedział doskonale, na co czeka: na powrót Zylku z obozowiska wojowników
Pougoi. Hrabia miał nadzieję, że dowie się od niego, jak naprawdę wyglądają sprawy w
plemieniu.
Obserwujący królewski obóz zwiadowcy donieśli Syzambremu, że część górali znalazła
nowych sprzymierzeńców. Dowodził nimi najprawdopodobniej Aibas. Jeżeli Aquilończyk
rzeczywiście zdradził hrabiego, żaden rodzaj śmierci nie był dlań zbyt okrutny. Z informacji
zwiadowców wynikało przynajmniej, że zdradzieckim wojownikom nie towarzyszyli
członkowie Bractwa Gwiezdnego, potwór zaś nie żył. Do królewskiego obozu nie można było
się zbliżyć ani za dnia, ani w nocy. Tych, którzy tego próbowali, nie widziano więcej - z
wyjątkiem jednego, którego pozbawiono trzewi oraz genitaliów i zadano niezliczone inne
rany. To wystarczyło, by przekonać zwiadowców, iż nie warto się kręcić w pobliżu wrogiego
obozu. Większość przynoszonych przez nich informacji było wyssanych z palca lub opierało
się na pogłoskach. Jedna z nich głosiła, że król Eloikas nie żyje. Syzambry zastanawiał się, czy
w tym wypadku powinien zaproponować pokój za cenę ustanowienia go regentem w imieniu
księcia Urrasa.
Hrabia rozpatrywał tę kwestię z różnych punktów widzenia. Tymczasem otaczający go świat
stracił kolory i noc zamknęła się nad jego obozem. Gdzieniegdzie jedynie szafranowe
płomienie wzbijały się nad szkarłatnymi bierwionami ognisk straży. Zapadł mrok, nim hrabia
doszedł do wniosku, że na razie najlepiej wstrzymać się z propozycjami rozejmu. Ponieważ
znał własną potęgę i słabość przeciwnika, sądził, że ostra stal przemówi dobitniej niż giętki
język.
Gdzie podziewał się Zylku? Syzambry nie mógł dokładnie oszacować swych sił, nim się nie
zapozna z sytuacją wśród górali. Do powrotu swego wysłannika nie miał na to szans.
Nagle rozległ się chrzęst butów na ziemi pokrytej żwirem. Po chwili zabrzmiało szczękanie
mieczy i włóczni: wartownicy Syzambrego wykazywali czujność. Hrabia dobył miecz, złożył go
na kolanach i czekał, aż sługa odchylił połę namiotu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •