[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To ważne, żeby sobie powiedzieć jasno i wyraz­
nie, jak daleko możemy siÄ™ posunąć i jakie sÄ… ograni­
czenia.
- Czy to ma być romans, Cillo, czy spotkanie
w interesach? - zapytał z uśmiechem.
Zmarszczyła brwi.
- Moim zdaniem, nie powinniśmy nazywać tego
romansem.
- Dlaczego?
- Bo... bo romans ma swoje implikacje.
124
Tym razem Boyd spróbował ukryć uśmiech. Cilla
nie byÅ‚aby zadowolona, gdyby wiedziaÅ‚a, że go Å›mie­
szy.
- Jakiego rodzaju implikacje? - Nie spuszczajÄ…c
z niej wzroku, podniósł wolno do ust jej rękę.
- Po prostu... - zaczęła i urwała. Usta Boyda
musnęły przeguby jej dÅ‚oni, a kiedy nie zaprotesto­
wała, odwrócił jej rękę i złożył pocałunek we wnętrzu
dłoni.
- Po prostu co? - nie dawał za wygraną.
- Implikacje, Boyd... - Zadrżała.
- Czy to już wszystko, co chciałaś mi powiedzieć?
- Nie. Mógłbyś przestać?
- Jeżeli się bardzo postaram.
Poczuła, że uśmiecha się mimo woli.
- No to się postaraj, bo nie jestem w stanie myśleć.
- To brzmi groznie. - Nie przestawaÅ‚ jednak mus­
kać ustami jej dłoni.
- Staram się mówić poważnie.
- Ja też. - Znów chciała wstać i ponownie ją
powstrzymał. - Spróbuj wziąć głęboki oddech.
- Dobrze. - Zrobiła tak, a potem zaczęła mówić: -
Tej nocy, kiedy leżałam w ciemnościach, bałam się.
Wciąż go słyszałam - ten głos i wszystko, co do mnie
mówił. Nie zdołałam się odciąć. I wtedy poczułam, że
nie wolno mi o tym myÅ›leć, bo zwariujÄ™. WiÄ™c pomyÅ›­
lałam o tobie. - Urwała, czekając na kolejny przypływ
odwagi, by móc mówić dalej. - A potem te myśli
o tobie zablokowały całą resztę. I już przestałam się
bać.
Palce Boyda zamknęły się wokół jej palców. Nawet
nie mrugnęła okiem, Boyd zauważył jednak, że usta jej
zadrżały, zanim je zacisnęła. Domyślił się, że czeka na
to, co on zrobi i co powie. Skąd mogła wiedzieć, jak
mogła na to wpaść, że w tym właśnie momencie, w tym
125
ułamku sekundy, zsunął się z krawędzi, na której
z trudem się utrzymywał, i wpadł po uszy.
Oszołomiony tym odkryciem, pomyślał, że nawet
gdyby jej to powiedział, nigdy by mu nie uwierzyła.
Niektórym kobietom trzeba to okazać, należy je prze­
konać. Nie wystarczy im tylko powiedzieć. A Cilla
była właśnie jedną z nich.
Podniósł się wolno z sofy, pociągając Cillę za sobą.
Przygarnął ją i zamknął w objęciach. Drżąc, oparła mu
głowę na ramieniu, a potem, kiedy się przekonała, że
obejmuje ją, niczego w zamian nie żądając, odetchnęła
z ulgÄ….
Tego właśnie było jej trzeba. Jak to możliwe,
że Boyd zawsze wszystko wiedział z góry? Chciała,
by ją przytulił - tylko przytulił, bez słów i bez
żadnych obietnic. Chciała poczuć przy sobie silne
męskie ciało, mocny uścisk rąk, miarowe bicie serca
drugiego człowieka.
- Boyd?
- Tak. - Odwrócił lekko głowę i musnął ustami jej
włosy.
- Wiesz co, chyba nie mam nic przeciwko temu,
żebyś był dla mnie miły.
- Wobec tego przeprowadzimy próbę.
Pomyślała, że w gruncie rzeczy może pójść na
całość.
- Może też odczuwałam brak twojej obecności.
Tym razem to on z kolei zaczerpnął tchu, żeby się
opanować.
- PosÅ‚uchaj. - PoÅ‚ożyÅ‚ jej rÄ™ce na ramionach. - Mu­
szę załatwić kilka telefonów. A potem mógłbym rzucić
okiem na ten przeciek.
Uśmiechnęła się.
- Rzucić okiem to ja mogę sama, Cwaniaku. Chcę,
żeby mi to ktoś naprawił.
126
Boyd pochylił się do przodu i musnął ustami jej
wargi.
- Daj mi tylko klucz francuski.
Dwie godziny pózniej, w pokoiku sÅ‚użącym rów­
nież za gabinet, Cilla zasiadÅ‚a nad miesiÄ™cznym roz­
liczeniem finansowym. Rozłożyła papiery na starym
dębowym biurku i stwierdziła, że gdzieś w książeczce
czekowej zapodziały się dwa dolary i pięćdziesiąt trzy
centy. KwotÄ™ tÄ™ zamierzaÅ‚a odnalezć przed zapÅ‚ace­
niem stosu rachunków, leżących po prawej stronie.
Porządku nauczyła się sama i trzymała się go przez
wszystkie chude lata, lata nieszczęśliwe, burzliwe.
JeÅ›li w Å›rodku jakiegoÅ› kryzysu udawaÅ‚o jej siÄ™ za­
chować porządek, choćby nawet w części, wierzyła, że
zdoła przetrwać.
- Ach! - Znalazła błąd i rzuciła się, żeby go
poprawić, po czym raz jeszcze skrupulatnie przebiegła
wzrokiem kolumnę cyfr. Zadowolona, wypełniła
oÅ›wiadczenie bankowe, a potem wzięła siÄ™ do wypisy­
wania czeków, zaczynając od raty hipotecznej.
Nawet to napawaÅ‚o jÄ… poczuciem olbrzymiej satys­
fakcji. Nie byÅ‚ to przecież czynsz, tylko spÅ‚ata. Chodzi­
ło o jej własność. Dom ten był pierwszą rzeczą, jaką
posiadała, poza ciuchami na grzbiecie i, od czasu do
czasu, używanym samochodem.
Nigdy nie była biedna, ale wychowana w rodzinie,
której dochód skÅ‚adaÅ‚ siÄ™ z zarobków policjanta i chu­
dej miesięcznej pensji obrońcy z urzędu, nauczyła się
skrupulatnie liczyć każdy grosz. DorastaÅ‚a w wynaj­
mowanym domu i nigdy nie zaznała luksusu jazdy
nowym samochodem. Nauka w college'u nie była
czymś nieosiągalnym, stanowiłaby jednak dodatkowe
finansowe obciążenie dla rodziców w okresie, gdy ich
małżeństwo przeżywało trudne chwile. Dlatego Cilla
127
zdecydowała się zrezygnować z edukacji na korzyść
pracy.
Nie można powiedzieć, żeby tego często żałowała
- co najwyżej czasami, i tylko trochÄ™. Jednak moż­
liwość dokÅ‚adania siÄ™ do stypendium Deborah sprawi­
ła, że patrząc wstecz, czuła, iż podjęła wówczas
słuszną decyzję.
Teraz pięły się powoli w górę. Ich dom nie był
jedynie nabytkiem - był deklaracją. Rodzina, dom,
korzenie. Każdego miesiąca, spłacając kolejną ratę,
odczuwała wdzięczność, że dano jej tę szansę.
- Cillo?
- Co? Och. - Nagle zobaczyła w drzwiach Boyda.
Już miała mówić dalej, ale przyjrzała mu się uważniej.
W ręku wciąż trzymał klucz francuski, włosy miał
wilgotne i potargane, a koszulÄ™ i spodnie zachlapane
wodą. Rękawy podwinął do łokci. Kropelki wody
poÅ‚yskiwaÅ‚y na jego przedramionach. - Och - po­
wtórzyła, krztusząc się ze śmiechu.
- Naprawiłem ci to. - Przez zmrużone powieki
patrzył, jak stara się zachować powagę. - Masz jakiś
problem?
- Nie, nie. Skądże znowu. - Chrząknęła. - Więc
udało ci się naprawić.
- Tak właśnie powiedziałem.
Kiedy to usłyszała, rozpoznała stargane męskie
ego.
- W porzÄ…dku. Tak wÅ‚aÅ›nie powiedziaÅ‚eÅ›. A ponie­
waż oszczędziłeś mi fatygi, mogę ci zrobić lunch. Co
powiesz na masło orzechowe i galaretkę?
- %7Å‚e pasuje do plastikowego pojemnika ze Spider-
manem na wieczku.
- No cóż, muszę ci wyznać, że to najlepsze, co
potrafiÄ™ przygotować. - WstaÅ‚a, zapominajÄ…c o ra­
chunkach. - Może być albo to, albo puszka tuńczyka.
128
- Na próbę przeciągnęła palcem po jego koszuli. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •