[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiedziała, co ma o tym myśleć, przez moment
zdezorientowana popatrywała to na niego, to na mnie, ale
doszła do wniosku, że kryzys został zażegnany, i zawtórowała
mojemu ojcu. Do domu zajechałam wśród radosnych kwików
i rechotów. Sama nie wiedziałam, czy mam zacząć płakać, czy
raczej się dołączyć do ogólnej wesołości. Dzięki Bogu, to nie
ja prowadziłam, więc mogłam zamknąć oczy i udawać, że
jestem głucha i mam kamienny sen. I to było, jak zapewniłam
samą siebie, rozwiązaniem sprytnym i słusznym. Jeden tylko
problem widziałam - że jeszcze nie dotarłam do stadium, w
którym mogłam wmówić sobie wszystko. Ale cóż, na pewno
kiedyś uwierzę, że robienie z siebie kretynki przed własnym
ojcem i prawie obcym dzieckiem jest ze wszech miar słuszne.
Następnego dnia poszłam na zajęcia zupełnie
nieprzygotowana, lecz miałam nadzieję, że pierwszego dnia
ujdzie mi to na sucho. I tak musimy najpierw się poznać, a
dopiero potem będzie można myśleć o konkretach,
pocieszyłam się i tak pokrzepiona weszłam do jaskini smoka.
Na pierwszy rzut oka klasa wyglądała względnie
normalnie. Poza jednym osobnikiem, który ni mniej, ni więcej
ubrany był na... różowo, landrynkowo. Co więcej, włosy miał
długie, lekko podkręcone, no po prostu anioł gej. Musiałam
się skoncentrować na wyrazie twarzy i dopilnować, żeby nie
odbił się na niej nawet cień zaskoczenia. Jak powszechnie
wiadomo wszystkim nauczycielom na całym świecie,
uczniowie powinni być przekonani, że nie istnieje nic, czym
mogliby belfra zaskoczyć. A tu podejrzewałam, że albo
chłopak zrobił tę maskaradę specjalnie dla mnie i czeka na
reakcję, albo po prostu tak ma i jako wolnemu człowiekowi
wolno mu ubierać się, jak chce. W sumie to nie miałam nic
przeciwko ani kolorowi różowemu, ani aniołom, ani gejom,
więc po pierwszym zaskoczeniu wróciłam do równowagi i
rozpoczęłam żmudny proces zapoznawania się z klasą.
Okazało się, że przeważają chłopcy, w tym dwóch Michałków
i dwóch Jureczków (jak podsłuchałam na przerwie, takimi
zdrobnieniami posługiwały się dziewczęta w rozmowie z
nimi), a różowy okazał się Filipem Krawcem, o którym
wczoraj już co nieco słyszałam. %7łeby dowiedzieć się, na czym
stoję, na pierwszej przerwie zamiast do pokoju
nauczycielskiego pognałam na złamanie karku do szatni w
poszukiwaniu Alicji Aagody. Znalazłam ją w oszklonym
kantorku, gdzie siedziała i popijała herbatę ze szklanki bez
ucha. Z takiej samej, z jakiej pijała moja babcia.
- A, jesteś już - powiedziała i wyciągnęła w moją stronę
białą paczuszkę. - Masz, zjedz coś, bo jak ja was młodych
znam, to zapewne nic w ustach jeszcze nie miałaś.
- Pani Alicjo, jest pani jasnowidzką! - Uśmiechnęłam się
z wdzięcznością, przyjmując pakunek, który smakowicie
pachniał czosnkową kiełbasą. Jednocześnie przypomniałam
sobie, że podobna paczka została zapomniana na stole w
kuchni. Nie zamierzałam jednak przyznawać się do tego przed
panią Alicją, wystarczyła mi świadomość, że będę musiała
gęsto tłumaczyć się przed tatą, który ofiarnie wstał i zrobił mi
śniadanie, nie bacząc na wczesną porę.
- %7ładen ze mnie jasnowidz. Po prostu sama mam dzieci i
wnuki. Wiem, jak to z wami bywa, i żadne nadprzyrodzone
talenty nie są mi do tego potrzebne. A idziesz ty dzisiaj,
dziecko, po mięso?
- Nie wybierałam się, szczerze mówiąc. Może, wie pani,
muszą się do mnie przyzwyczaić, może jak im dam trochę
czasu, to mnie zaakceptują.
- Taaa. Dużo się jeszcze musisz nauczyć. Tymczasem
posłuchaj się kogoś, kto zna tutaj wszystkich jak własną
kieszeń. Idz dzisiaj po mięso od razu po zajęciach. Zgadzaj się
na wszystko i cokolwiek się będzie działo, nie dyskutuj. Patrz
i ucz się życia w małych miasteczkach.
Poczułam, jak moje zaintrygowanie gwałtownie rośnie.
- Skoro tak pani mówi, pójdę. Nawet do wszystkich
sklepów na rynku.
- Stanowczo wystarczy, jak kupisz dzisiaj w mięsnym.
- Dobrze, w końcu pani tutaj dowodzi. - Roześmiałam się.
- Ale ja jeszcze w innej sprawie do pani przychodzę. Niech mi
pani powie, czy Filip Krawiec zawsze się tak ubiera, czy tylko
chciał mi wyciąć numer?
- On tak ma. Dobre dziecko... tylko specyficzne.
- Specyficzne, to chyba dobre określenie - zgodziłam się,
mając wciąż przed oczami różową sylwetkę. - Dziękuję, pani
Alicjo, za wszystko. Muszę biec, bo zaraz przerwa się kończy,
a ja jeszcze nie byłam w pokoju. Powiedzą, że jestem
zarozumiała i nawet nie przyszłam się przywitać.
- i tak będą gadać. - Alicja Aagoda lekceważąco machnęła
ręką. - O wszystkich gadają. Trzeba się do tego przyzwyczaić.
Ale rzeczywiście lepiej nie dawać im pretekstów. Biegnij i
pamiętaj o zakupach.
W drodze do pokoju nauczycielskiego myślałam, że to
ostatnie przypomnienie było zupełnie niepotrzebne. Moja
ciekawość dotycząca tajemniczej akcji Mięsny" sięgała
zenitu i niewiele było rzeczy, które by mi uniemożliwiły
zrobienie dzisiaj wędliniarskich zakupów.
Po zajęciach - ku mojej ogromnej uldze przebiegły gładko
i bezkonfliktowo - zgodnie z umową udałam się na rynek.
Sklep wyglądał zupełnie tak jak wczoraj, nigdzie też nie
dostrzegłam Alicji Aagody ani nikogo, kto mógłby wpłynąć na
zmianę uczuć ekspedientki. Ale cóż, powiedziałam A, to
wypadało dośpiewać resztę alfabetu. W środku stanęłam w
kolejce i dopiero po chwili spostrzegłam, że przede mną stoi
pani Waleria. Ukłoniłam się jej. Ona ledwo skinęła głową. No
cóż, droga Alicjo, nie wyglądało to najlepiej. Czułam, że
otacza mnie wrogość, i jakoś nie widziałam dobrego
rozwiązania. Gdy w końcu przyszła moja kolej, zanim jeszcze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]