[ Pobierz całość w formacie PDF ]

coś go tknęło. Miejski cmentarz. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał? Spojrzał na zegarek
i stwierdził, że jest dziesięć po drugiej. Ponownie wsiadł na rower i pojechał główną ulicą w
stronę małego cmentarza, na którym spodziewał się znalezć grób Jacoba Fleischmanna.
* * *
Miejscowy cmentarz, typowy prostokąt ziemi, usytuowany był na końcu długiej alei
wysadzonej smukłymi cyprysami. Niczym szczególnym się nie wyróżniał. Kamienne mury
wydawały się umiarkowanie stare, a samo miejsce wyglądało identycznie jak niemal każdy
prowincjonalny cmentarz, na który z wyjątkiem kilku szczególnych dni w roku - nie licząc
miejscowych pogrzebów - mało kto zaglądał. Furtka była uchylona, a metalowa, pokryta rdzą
tabliczka oznajmiała, że cmentarz otwarty jest w godzinach od dziewiątej do siedemnastej
latem i od ósmej do czwartej zimą. Jeśli był jakiś stróż, Max nie zdołał go wypatrzyć.
Spodziewał się znalezć miejsce ponure i odstręczające, ale słońce pierwszych dni lata
nadawało cmentarzowi charakter małej, spokojnej, choć niepozbawionej melancholii samotni.
Max zostawił rower oparty o cmentarny mur i wszedł za furtkę. Na pierwszy rzut oka
na cmentarzu wydawały się dominować skromne grobowce, należące przypuszczalnie do
rodzin od dawna tu osiadłych, oraz wzniesione stosunkowo niedawno kolumbaria.
Max dopuszczał myśl, że Fleischmannowie mogli w swoim czasie wybrać miejsce
pochówku małego Jacoba daleko stąd, niemniej intuicja podpowiadała mu, że szczątki
potomka doktora Fleischmanna pogrzebane zostały w miasteczku, w którym chłopiec
przyszedł na świat. Pół godziny zajęło Maxowi odnalezienie grobu. Znajdował się na krańcu
cmentarza, w cieniu dwóch starych drzew. Był to niewielki kamienny grobowiec, zniszczony
przez upływ czasu i deszcze. Konstrukcja miała kształt wąskiego marmurowego mauzoleum,
poczerniałego i pokrytego brudem, z małą furtką z kutego żelaza, strzeżoną przez dwa anioły
wznoszące boleściwy wzrok ku niebu. Spomiędzy zardzewiałych prętów zwisała jeszcze, od
niepamiętnych czasów, wiązanka zeschniętych kwiatów.
Max poczuł, że miejsce emanuje smutkiem i choć nie było wątpliwości, że od dawna
nikt tego grobu nie odwiedzał, wciąż zdawało się pobrzmiewać echo bólu i tragedii. Max
wszedł na wyłożoną kamiennymi płytami alejkę i stanął na progu. Furtka była niedomknięta.
Z wnętrza unosił się zaduch zamkniętego pomieszczenia. Wokół panowała absolutna cisza.
Raz jeszcze rzucił okiem na kamienne anioły strzegące grobu Jacoba Fleischmanna i
przekroczył próg mauzoleum, zdając sobie sprawę, że jeszcze chwila, a odwróci się na pięcie
i ucieknie.
We wnętrzu panował półmrok, więc Max mógł dostrzec resztki leżących na posadzce
kwiatów, a dalej płytę, na której wyryte było imię i nazwisko Jacoba Fleischmanna. Ale było
tam coś jeszcze. Pod napisem, w środku nagrobka, widniał symbol sześciopromiennej
gwiazdy wpisanej w krąg.
Max poczuł nieprzyjemne mrowienie i dopiero teraz zapytał sam siebie, co go skusiło,
żeby przyjść tu samemu. Za jego plecami światło słoneczne zdawało się nieznacznie słabnąć.
Wyjął zegarek, chcąc sprawdzić godzinę, całkiem poważnie brał bowiem pod uwagę
absurdalną ewentualność, że się zasiedział i stróż zamknął bramę, nie wiedząc, że ktoś został.
Wskazówki jego zegara wskazywały parę minut po trzeciej. Odetchnął głęboko i uspokoił się.
Raz jeszcze rozejrzał się po krypcie i doszedłszy do wniosku, że nie ma tam nic, co
rzuciłoby nowe światło na historię doktora Kaina, postanowił odejść. W tym właśnie
momencie dostrzegł, że nie jest w mauzoleum sam i że po suficie przesuwa się cicho niczym
owad ciemna sylwetka. Poczuł, jak zegarek wyślizguje się mu z dłoni, pokrytych zimnym
potem, i uniósł wzrok. Jeden z kamiennych aniołów, które widział przed wejściem, szedł po
suficie z głową w dół. Raptem zatrzymał się, popatrzył na Maxa, uśmiechając się psim
uśmiechem, i wyciągnął ku niemu oskarżycielki palec. Powoli rysy twarzy kamiennego anioła
zaczęły się przeistaczać w znajome oblicze klowna, za którym skrywał się doktor Kain. Max
zdołał dojrzeć pałającą w jego spojrzeniu wściekłość i nienawiść. Chciał rzucić się ku furtce,
ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Po chwili zjawa rozwiała się w półmroku, ale Max stał
jeszcze przez jakiś czas kompletnie sparaliżowany.
Złapawszy wreszcie oddech, pobiegł ile sił w nogach do bramy cmentarza, nie
oglądając się za siebie. Skoczył na rower i pedałował jak szalony, póki nie uznał, że od
murów cmentarza dzieli go już spora odległość. Pedałowanie pomogło mu powoli odzyskać
kontrolę nad nerwami. Zrozumiał, że padł ofiarą jakiejś sztuczki, makabrycznej manipulacji
swymi własnymi łękami. Mimo to nawet przez myśl mu nie przeszło, by zawrócić i poszukać
zegarka. Uspokoiwszy się, ruszył w stronę zatoczki. Tym razem jednak nie po to, by spotkać
się z Alicją i Rolandem, ale po to, by odnalezć starego latarnika, któremu chciał koniecznie
zadać parę pytań.
* * *
Latarnik wysłuchał z ogromną uwagą relacji o tym, co się wydarzyło na cmentarzu.
Gdy Max skończył opowieść, pokiwał głową i wskazał chłopcu miejsce obok siebie.
- Mogę być z panem szczery? - zapytał Max.
- Mam nadzieję, że właśnie tak będzie - odparł Victor Kray. - Mów śmiało.
- Wydaje mi się, że wczoraj nie powiedział nam pan wszystkiego. Tylko niech mnie
pan nie pyta, skąd to przekonanie. Tak mi się wydaje i już - zaczął Max.
Twarz latarnika nie zdradziła żadnych emocji.
- I co ci się jeszcze wydaje, Max? - zapytał.
- Wydaje mi się, że ten cały doktor Kain, czy jak mu tam, coś szykuje i nie każe nam
długo czekać - ciągnął chłopiec. - I że wszystko, czego jesteśmy świadkami w tych dniach, to
tylko zapowiedz tego, co ma nadejść.
- Tego, co ma nadejść - powtórzył latarnik. - Ciekawy sposób wyrażania, Maksie.
- Proszę pana - zakonkludował Max. - Przed chwilą śmiertelnie się przeraziłem. Od
kilku dni dzieją się bardzo dziwne rzeczy i jestem pewien, że mojej rodzinie, panu,
Rolandowi i mnie grozi jakieś niebezpieczeństwo. Nie zniosę więcej tajemnic.
- To lubię. Prosto z mostu i zdecydowanie - uśmiechnął się trochę wymuszenie Victor
Kray. - Posłuchaj, chłopcze, jeśli wczoraj opowiedziałem wam historię doktora Kaina, to nie
po to, by was zabawić czy też żeby powspominać stare dzieje. Zrobiłem to, żebyście
wiedzieli, co się wokół was dzieje, i trzymali się na baczności. Ty od paru dni jesteś przejęty,
a ja, od dwudziestu pięciu lat żyjąc w tej latarni morskiej, mam jeden cel: pilnować tego
potwora. To jedyny sens mego życia. Też będę z tobą szczery. Nie wyrzucę za burtę
dwudziestu pięciu lat tylko dlatego, że jakiś dopiero co przybyły chłopak chce bawić się w
detektywa. Może nie powinienem wam nic mówić. Może lepiej będzie, jak zapomnisz o [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •