[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jasne.
- A co z kapeluszem? - zapytała. Fedora, która, jej zdaniem, należała do ojca, leżała na kanapie obok
detektywa. Wcześniej obejrzał ją dokładnie.
- No cóż - mruknął. - Przede wszystkim radziłbym państwu zrewidować stanowisko co do zabezpieczeń
domu. Warto byłoby zainstalować drugi zamek, założyć w drzwiach blokadę antywłamaniową.
- Już się tym zająłem - wtrąciłem. W ciągu dnia sprawdzałem w kilku zakładach ślusarskich, co można zrobić
za niezbyt wygórowaną cenę.
- Niezależnie od tego, czy rzeczywiście jest to kapelusz pani ojca, ktoś musiał tu wejść, żeby go podrzucić.
Poza tym mają państwo córkę. Ze względu na nią dobrze byłoby lepiej zabezpieczyć dom. A co do
sprawdzenia, czy to naprawdę kapelusz pani ojca... - dodał jeszcze cichszym i bardziej basowym głosem. -
Pewnie można by zlecić prywatnemu laboratorium analitycznemu pobranie z niego próbki DNA właściciela,
choćby z jakiegoś włosa czy śladów potu na wyściółce. Ale to sporo kosztuje, a poza tym, pani Archer, do
identyfikacji potrzebna byłaby próbka porównawcza. Gdyby analiza wykazała, że istnieją elementy wspólne
między pani DNA a tym oznaczonym z próbki pobranej z kapelusza, byłaby to wyrazna wskazówka, że to
faktycznie może być kapelusz pani ojca. Jednakże nadal byśmy nie wiedzieli, gdzie go szukać ani czy w
ogóle żyje.
Sądząc po minie Cynthii, łatwo było odgadnąć, że zaczyna się czuć tym wszystkim przytłoczona.
- Może zostawmy na razie tę część dochodzenia - zaproponowałem.
Abagnall przytaknął ruchem głowy.
- Też bym tak radził, przynajmniej na tym etapie. - Zadzwonił jego telefon komórkowy. - Proszę mi wybaczyć
na chwilę - rzucił, sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Rozłożył aparat, odczytał z ekraniku dane rozmówcy i odebrał połączenie. - Tak, kochanie? - Krótko słuchał
w milczeniu, kiwając głową. - Och, to wspaniale. Z krewetkami? - Uśmiechnął się. - Tylko nie za ostre,
dobrze? W porządku. Niedługo wracam. - Złożył telefon i schował do kieszeni. - Moja żona - wyjaśnił. -
Dzwoni codziennie mniej więcej o tej samej porze, żeby mi powiedzieć, co szykuje dzisiaj na obiad.
Wymieniliśmy z Cynthią spojrzenia.
- A dzisiaj będą wstążki z krewetkami w pikantnym sosie paprykowym - rzekł z uśmiechem. - Przynajmniej
będę miał ważny powód, żeby jak najszybciej być w domu. Ale wróćmy do sprawy. Pani Archer, czy na
pewno nie ma pani żadnego zdjęcia swojego ojca? W tych pamiątkach widziałem kilka zdjęć matki i jedno
brata, ale brakuje zdjęcia Claytona Bigge a.
- Niestety, nie mam.
- W takim razie sprawdzę w wydziale ruchu drogowego - powiedział. - Nie wiem, jak długo trzymają akta w
archiwum, lecz można mieć nadzieję, że znajdziemy zdjęcie z prawa jazdy.
Proszę mi jeszcze podać jakieś szczegóły, które umożliwiłyby dokładniejsze określenie tras jego służbowych
wyjazdów.
- Działał na odcinku stąd do Chicago - odparła Cynthia. - Zajmował się dostawami części i zbieraniem
zamówień od różnych warsztatów mechanicznych. Coś w tym rodzaju.
- Nie wie pani, po jakiej dokładnie trasie jezdził?
Pokręciła głową.
- Byłam jeszcze dzieckiem, nie interesowałam się zanadto jego pracą. Najważniejsze było dla mnie to, że
bardzo często przebywał w terenie. Któregoś razu pokazał mi kilka zdjęć gmachu Wrigleya z Chicago.
Chyba nawet jest jedna fotka z polaroida w którymś pudełku.
Abagnall pokiwał głową, zamknął notatnik i wsunął go do kieszeni marynarki, po czym wręczył nam po
wizytówce. Zamknął pudełka po butach, wziął je pod pachę i wstał.
- Niedługo się z państwem skontaktuję i przekażę pierwsze wyniki. Czy mógłbym na razie prosić o
honorarium za trzy dni pracy? Nie spodziewam się znalezć odpowiedzi na pani pytanie w tak krótkim czasie,
ale mam nadzieję, że zdobędę jaką taką orientację, by powiedzieć szczerze, czy dalsze dochodzenie ma
jakikolwiek sens.
Cynthia wyjęła z torebki książeczkę czekową, wypisała czek i podała go Abagnallowi.
Grace, która przez cały czas przebywała na górze, teraz podeszła do schodów i zawołała:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]