[ Pobierz całość w formacie PDF ]
postanowiło zwolnić Teda z jego dotychczasowych obowiązków i powierzyć mu realizację
nowej koncepcji. Ze wszystkich stron nadchodziły nowe zamówienia. Wydawca i właściciel
firmy, drobny, elegancki mężczyzna nazwiskiem Mo Fisher, którego nieczęsto widywano w
biurze, bo albo grywał w golfa, albo chodził na przyjęcia, zatrzymał Teda na korytarzu.
Ostatnim razem rozmawiał z nim wiele lat temu, kiedy Teda przyjmowano do pracy.
Powiedział mu wtedy: Witamy w naszych szeregach . Tym razem zawołał: No cóż, jakoś
leci, co? I oddalił się szybko; nie chciał spóznić się na golfa.
Pięknie było pózną jesienią w Nowym Jorku. Chłodne, czyste powietrze, dużo
spacerujących ludzi, drzewa w parkach w najpiękniejszej jesiennej szacie. W soboty i
niedziele Ted wypuszczał się na długie przejażdżki rowerem z Billym na tylnym siodełku.
Przemierzali Central Park, zatrzymując się w ogrodzie zoologicznym i na placach zabaw.
Billy miał cztery i pół roku. Już wyrósł ze swoich dziecinnych ubranek i nosił teraz długie
spodnie, koszulki sportowe z numerem na plecach, takie, jakie noszą gracze w baseball, oraz
wiatrówkę z kapturem. Z tymi swoimi okrągłymi ciemnymi oczami i małym noskiem, ubrany
jak dorosły chłopiec, wyglądał prześlicznie. Ted uważał, że na całym świecie nie ma
cudowniejszego dziecka. Był szczęśliwy. W pracy też mu się wiodło, a weekendy spędzone
na świeżym powietrzu podczas tych pogodnych jesiennych dni przydawały jego życiu
jakiegoś dodatkowego uroku. Nowy Jork stawał się wspaniałą scenerią dla miłości ojca do
syna.
Nowa kampania reklamowa przynosiła dobre wyniki. Gdy inni z trudem utrzymywali
się na swoich posadach, Tedowi przyrzeczono premię w wysokości tysiąca pięciuset dolarów.
Lista jego agencji reklamowych, które odwiedzał nie bez sukcesu, stawała się coraz dłuższa.
W czasie jednej z takich wizyt poznał sekretarkę, młodą dwudziestoletnią dziewczynę w
dżinsach i koszulce z krótkimi rękawami. Po raz ostatni miał do czynienia z taką dziewczyną,
gdy liczył mniej więcej tyle samo lat. Zajmowała studio w domu bez windy w Greenwich
Village i nazywała się Angelica Coleman. Ted nie przypuszczał, że ludzie jeszcze mieszkają
w takich warunkach. Była uosobieniem prostoty i beztroski; wkroczyła w jego życie w
sandałkach. Spotykanie się z mężczyzną w wieku średnim, który miał dziecko, było dla niej
doświadczeniem , samo zaś doświadczenie miało swoją specyficzną pikanterię .
Angelica chciała zaczepić się w Nowym Jorku i zrobić trochę forsy . Uważała, że Ted jest
bardzo fajny , ale nie mogła zrozumieć, dlaczego nie pali trawki .
Nie mogę tłumaczył jej Ted. Kiedyś nawet próbowałem, ale teraz nie mogę.
Dlaczego?
Może dlatego, że miałem złe doświadczenie. Nie mogę zaczynać od nowa. Mam
dzieciaka w domu.
Ależ ty jesteś poważny.
Pewnej deszczowej niedzieli przyjechała do Teda bez uprzedzenia na rowerze, usiadła
na podłodze i przez bitą godzinę bawiła się z Billym. Ted nie znał nikogo, kto by z taką
łatwością, tak szybko nawiązał kontakt z małym. Z tymi swoimi mokrymi włosami i w
sportowej koszulce Teda Angelica wyglądała jeszcze młodziej niż zwykle. Ted miał
wrażenie, że czas się cofnął, że flirtuje z zastępową harcerskiego obozu dla dziewcząt, która
jakiegoś deszczowego poranka przyszła do jego namiotu, by się rozgrzać.
Po kilku tygodniach doszedł do wniosku, że za mało ich łączy, by mogli kontynuować
to doświadczenie . Był stanowczo za stary na takie romanse.
Zadzwonił do niej, by o tym oznajmić.
Angie, jestem za stary dla ciebie.
Nie jesteś przecież aż taki stary.
Mam czterdzieści lat.
Czterdzieści lat. To ci dopiero.
Ted zainkasował swoją premię i z tej okazji zamówił stolik w nowej eleganckiej
restauracji u Jorgesa. O umówionej porze wkroczył wraz z Billym na salę.
To pan zamówił ten stolik dla dwóch osób, panie Kramer? zapytał maitre d hotel
spoglądając na nich z góry.
Tak jest.
Nie dysponujemy wysokimi krzesełkami.
Ja nie siedzę na wysokim krzesełku zaprotestował Billy.
Maitre d hotel zaprowadził ich do niezbyt dobrego stolika przy wejściu do kuchni i
oddał w ręce kelnera, który również spoglądał na nich z góry. Ted zamówił martini na wódce
i lemoniadę dla Billy ego. Właśnie obok ich stolika przechodził jakiś inny kelner niosący na
tacy potężnego homara.
Co to takiego? zapytał lekko przestraszony Billy.
To homar.
Nie chcę tego.
Nie musisz tego jeść.
To homar z wody?
Tak.
I ludzie to jedzą?
Wytłumaczyć dziecku, z czego się robi potrawy, nie było wcale tak prostą sprawą, jak
by się mogło wydawać. Jak powiedzieć, że kotlety jagnięce przyrządza się z mięsa malutkich,
białych jagniąt, a hamburgery z takich ślicznych zwierząt jak krówka Bessie. Kto wie, czy
dziecko dowiedziawszy się tych wszystkich szczegółów zechce tknąć cokolwiek. Ted czytał
nazwy potraw figurujące w jadłospisie, Billy pytał, jak się je robi, i natychmiast tracił apetyt.
Dla mnie proszę o stek z polędwicy, raczej krwisty, a dla niego grzankę z serem.
Nie podajemy grzanek z serem oświadczył kelner takim głosem, jakby chciał
powiedzieć, że człowiek na jego stanowisku nie musi się poniżać i ulegać kaprysom gości.
Niech pan powie szefowi kuchni, żeby zrobił. Zapłacę każdą cenę.
Po chwili zjawił się maitre d hotel.
To nie jest bar mleczny, proszę pana oświadczył wyniośle.
To dziecko jest wegetarianinem powiedział Ted.
To niech je jarzyny.
On nie je jarzyn.
To co z niego za wegetarianin?
On może sobie pozwolić na takie odstępstwo. Ma dopiero cztery i pół roku.
Widząc, że ma do czynienia z człowiekiem niespełna rozumu, i nie chcąc dopuścić do
zakłócenia porządku w restauracji, maitre d hotel dał za wygraną i kazał podać grzanki z
serem. Jedząc rozmawiali o tym, co się wydarzyło w przedszkolu. Billy rozglądał się wokół
siebie; po raz pierwszy widział, jak dorośli zachowują się w eleganckiej restauracji. Ubrany
był specjalnie na tę okazję w długie spodnie i koszulę z krawatem. Drugiego takiego nie było
na sali.
Gdy już wychodzili, Ted zadowolony z obiadu powiedział do maitre d hotel, który
przed chwilą o mało nie zemdlał, gdy zobaczył, że lody czekoladowe, które Billy jadł na
deser, spływają po jego brodzie na biały, czysty obrus:
Powinien pan okazać więcej szacunku dla członka królewskiego rodu. I trzymając
Billy ego za rączkę ruszył dumnie przez salę.
Naprawdę? szepnął maitre d hotel spoglądając na nich z niedowierzaniem.
Ma pan przed sobą infanta Hiszpanii.
11
Wesołych świąt, Ted. To ja, Joanna.
Joanna?
Zatrzymam się w Nowym Jorku w drodze do rodziców. Chciałabym zobaczyć
Billy ego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]