[ Pobierz całość w formacie PDF ]
materac. I wcisnął się w kąt, zasłaniając się materacem jak tarczą. Upewnił się, że materiał
dobrze przylega do podłogi i obu ścian. Wytężył wzrok i spróbował dostrzec coś w
ciemnościach.
Po chwili widział już kontury znajdujących się w pomieszczeniu przedmiotów. Nieco światła
wpadało przez okienko. Czy to księżyc? Latarnia? Chodziło w każdym razie o to, że nie był w
zupełnych ciemnościach; widział, jak coś porusza się na podłodze koło materaca, ciemne
wijące się cienie. Naliczył ich cztery.
Cztery aniołki w jego ogródku.
Był bezpieczny w aktualnym położeniu, ale jak długo zdoła stać w tej pozycji? Trzymając
materac, ukucnął i przeciągnął palcami po podłodze. Stał tam blaszany talerz i dzban z wodą;
czy mógłby to jakoś wykorzystać?
Powoli puścił materac, który stał bez jego pomocy. Trójkątna przestrzeń, którą miał do
dyspozycji w kącie, nie pozostawiała mu jednak zbyt wielkiego pola manewru. Pozycja, którą
zajął, nie należała do najwygodniejszych, irytowało go również to, że przerwano mu tak
owocne rozmyślania. Czuł przemożną potrzebę jak najszybszego ustanowienia status quo.
Anioły bez pierzastych skrzydeł, gotowe do ataku. Jedno ukąszenie pośle go z pewnością w
bezlitosną spiralę bólu, która przeniesie go w nowe, być może jeszcze gorsze wymiary. Nie
pozwoli się ukąsić.
Chwycił blaszany talerz. Broń? Spróbował go zgiąć. Naczynie wygięło się i złamało w końcu
na dwie części o ostrych jak nóż krawędziach.
Usłyszał kroki w korytarzu. Oprawcy najwyrazniej czekali na pierwsze krzyki bólu. Taktyka
pułkownika była brutalna, prymitywna i pasowała do żywej broni, jaką się posługiwał:
przebiegłych, agresywnych i ostrożnych poczwar, które badały teraz każdy dostępny im kąt
pokoju. Były o wiele mądrzejsze od pułkownika. A mimo to musiały zginąć.
Fredric odsunął ostrożnie o kilka centymetrów materac, dzięki czemu powstała mała
szczelina. Była na tyle szeroka, że wąż mógł się przez nią przecisnąć. Następnie wyciągnął
sznurowadło z buta. Znalazł wygodną pozycję, która umożliwiała mu błyskawiczną reakcję.
Wytężył wzrok, wpatrując się w ciemność, aż wreszcie uznał, że ma dostateczną kontrolę nad
sytuacją.
Sznurowadło wisiało teraz tuż koło szczeliny jak kusząca dżdżownica. W prawej dłoni
Fredric trzymał połówkę blaszanego talerza * gilotynę gotową do zadania śmiertelnego ciosu.
Wpatrywał się z napięciem w przestrzeń pomiędzy ścianą a materacem, poruszając
równocześnie sznurowadłem jak kuszącą przynętą. Węże prędzej czy pózniej zauważą ten
ruch i przypełzną.
Upłynęła minuta, potem kolejna. Poczuł, że materac lekko się poruszył, i w szczelinie pojawił
się cień. Głowa węża. Potem rozległ się cichy syk i w szczelinę wsunęła się błyskawicznie
połowa wężowego ciała. Z całej siły opuścił blaszany talerz; usłyszał odgłos rozcinania mięsa
i pękania chrząstki.
Dłoń trzymająca broń gotową do kolejnego uderzenia została opryskana czymś lepkim;
słyszał, jak bezgłowe ciało węża rzuca się i uderza o glinianą podłogę. Głowa została odcięta i
leżała wewnątrz jego kryjówki, a reszta poczwary wiła się w strasznych skurczach i spazmach
śmierci poza materacem.
Ostrożnie szturchnął odcięty łeb. Anielska głowa, jad spływający z ostrych kłów. Za pomocą
talerza wypchnął ją ze swojego schronienia.
Fredric odczuwał coś, co można by porównać z napięciem i podnieceniem w momencie
zarzucania haczyka do stawu, w którym znajduje się wielka ryba. Towarzyszyła mu też cicha
radość na myśl, że przechytrzył ofiarę: był wędkarzem, myśliwym. Wszystkie zmysły miał
maksymalnie wyostrzone.
Zostały jeszcze trzy. Powoli wytarł wężową krew o nogawkę spodni. Na nowo przyjął
pozycję wyjściową i wywiesił sznurowadło.
Z drugim wężem poszło tak samo gładko jak z pierwszym. Polowanie na dwa ostatnie niemal
zakończyło się klęską. Pojawiły się równocześnie, pierwsza głowa jakieś dziesięć
centymetrów przed drugą.
Uderzył w drugiego węża i szybko się wycofał. Gadzina, która przypełzła jako pierwsza,
także odczuła skutki uderzenia gilotyny; jej ciało zostało rozcięte mniej więcej w połowie
długości i zaczęła wściekle się rzucać. Fredricowi z trudem udało się uniknąć kłów z jadem.
Rzucił materac na odcięte głowy i przepołowione ciało węża i skoczył na równe nogi.
Docisnął mocno materac do podłogi i usiadł na nim, trzymając talerz gotowy do uderzenia.
Poczuł pełne desperacji ruchy konającego zwierzęcia, a potem wąż wypełzł z dzikim sykiem
spod materaca; z jego paszczy sączył się jad. Na szczęście trafił bezbłędnie, głowa została
oddzielona od ciała.
To już koniec.
W stawie nie ma już ryb. %7ładnych więcej aniołów w jego ogródku.
Fredric zorientował się, że jest zlany potem, i opadł na materac. Odnalazł sznurowadło i
wciągnął je z powrotem w but. Już. Wynik 1:0, Fredric Drum góruje nad pułkownikiem
Tavallanem z czwartego regimentu piechoty stacjonującego w Gizie.
Wszystko przebiegło w zupełnej ciszy, bez fanfar i strzelania na wiwat.
Nasłuchiwał. Czy ktoś stoi pod drzwiami?
Podniósł się, odnalazł dzban z wodą i wypił resztę jego zawartości. Rzucił wszystkie wężowe
truchła do kąta, po czym odłożył materac na miejsce. Czego powinien się teraz spodziewać?
Strzału w tył głowy?
Fredric zaśmiał się głucho. Przyszedł mu do głowy pewien pomysł: podniósł trzy ciała węży i
po wielu wysiłkach umieścił je nad
framugą drzwi, tworząc w ten sposób rodzaj pułapki na każdego, kto wejdzie do
pomieszczenia.
Zadowolony położył się na materacu i zamknął oczy.
Błękitne światło. Musi z powrotem odnalezć niebieską poświatę i jasne myśli. Teraz z całą
pewnością czuł, że żyje. Nigdy wcześniej nie miał o tym tak silnego przeświadczenia.
Bagatele.
Wszystko, co go otacza tu i teraz, to bagatele. Pułkownik, węże, idiotyczny wojskowy ruch
oporu * same bagatele. Banalne sprawy, w które został wplątany. Musi jak najszybciej się
stąd wydostać. Czy powinien udawać, że gra w jednej drużynie z tymi prostakami? Jeśli to
zrobi, to przynajmniej wypuszczą go następnego dnia. Jaki skutek będzie miało jego
pojawienie się na ekranach telewizorów? Cały świat dowie się, że wciąż żyje, z pewnością
wybuchnie skandal. W końcu poszedł do kostnicy i osobiście zidentyfikował siebie samego.
Wspomnienie o tym sprawiło, że przeszył go dreszcz.
Mógłby oszukać całe to stado pawianów. Zwieść ich tak, by wszystkie medale, guziki i
gwiazdki spadły z brzękiem na ziemię. Przyszedł mu do głowy kolejny pomysł.
Ktoś czaił się za drzwiami. Z pewnością zaczęli się już niecierpliwić. Usłyszał odgłosy cichej
rozmowy, a potem krzyk pułkownika:
* Mister Drum! Czy doszliśmy do porozumienia?!
Cisza. Nie miał zamiaru wydać z siebie ani jednego dzwięku. Niedługo zaczną przebierać
nogami ze zdenerwowania. Wkrótce węże oplotą szyje swoich ojców.
* Mister Drum!
Słyszał, jak z wahaniem majstrują przy zasuwie. Pewnie sami bali się obrzydliwych poczwar,
które mu podarowali; obawiali się, że nawiązały z pojmanym współpracę i wypadną na nich z
ciemności, gdy tylko otworzą drzwi.
Zapalono wiszącą pod sufitem żarówkę.
* Mister Drum. Zabierzemy węże, gdy tylko da nam pan znak, że jest pan po naszej stronie.
A może od razu ich się pozbędziemy? Chyba nie został pan ukąszony? * Pułkownik Tavallan
nie sprawiał wrażenia szczególnie pewnego siebie.
Fredric zamruczał.
Usłyszał, jak drzwi zostały ostrożnie otwarte. Truchła węży spadły i rozległ się zduszony
krzyk. Dostrzegł przez chwilę cofający się w głąb korytarza mundur khaki, a potem w całym
budynku zabrzmiała seria strzałów, aż ze ścian i sufitów posypał się tynk. Usłyszał kilka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]