[ Pobierz całość w formacie PDF ]

starego wiązu. Znalazłszy się na miejscu nacisnąłem dzwonek. Dom doktora Jarvisa skrył się
w bogatej dzielnicy Haynnis. Dookoła ciągnęły się eleganckie podwórza, cieniste alejki i
zamknięte dla ruchu kołowego ulice. Był to duży, biały dom kolonialny. Kolonialny nie tylko
z nazwy, ale również z panującej w nim atmosfery. Zamieszkujący w nim doktor Jarvis,
uprzejmy, lecz sztywny, z powodzeniem dorastał do jego wspaniałości i stylu.
Drzwi otworzyła służąca, niska Murzynka w śnieżnobiałym fartuchu.
— Słucham pana?
— Chciałbym rozmawiać z doktorem Jarwisem. Czy zastałem go w domu?
— W tej chwili je śniadanie.
— Zechce mu pani przekazać, że chodzi o Maxa Greavesa. Proszę powiedzieć, iż
wiem, jak ten człowiek umarł.
Dziewczyna przypatrywała mi się w zdumieniu.
— Słucham pana?
— To wszystko, co mam do powiedzenia. Proszę powiedzieć doktorowi Jarasowi, że
wiem, w jaki sposób zmarł Max Greaves.
Służąca zmarszczyła czoło i z zafrasowaną miną odeszła j w głąb korytarza, kierując
się do pomieszczenia, w którym najwidoczniej urządzono jadalnię. Usłyszałem cichą
rozmowę, odgłos odsuwanego krzesła, a po chwili zjawił się i przede mną doktor Jarvis,
ocierając po drodze usta serwetką. Był to wysoki, siwowłosy mężczyzna w okularach bez
oprawki. Miał ostry jak płetwa rekina nos i lekko się garbił. Ubrany był nienagannie w szary
garnitur, z kamizelki którego zwieszał się złoty łańcuszek od zegarka.
— Dzień dobry — powiedział. — Obawiam się, że wprawił pan Lucindę w
zakłopotanie.
— Nie miałem takiego zamiaru — odparłem. — Nazywam się Harry Erskine. Jestem
wnukiem Maxa.
— Ach, tak. Zdaje się, że widziałem pana wczoraj na pogrzebie. Zechce pan przyjąć
moje kondolencje.
— Dziękuję. Nie chciałem przeszkadzać panu w śniadaniu, doktorze Jarvis, ale
Marjorie opowiedziała mi o okolicznościach, w jakich zmarł Max, i muszę przyznać, że cała
ta sytuacja poważnie mnie martwi.
— Martwi pana? A cóż takiego ma pan na myśli? Podrapałem się po głowie.
— Tak dokładnie, to nie wiem. Trudno mi to wyjaśnić, ale mam wrażenie, że coś
zakłócało spokój Maxa, a teraz ten sam los może spotkać Marjorie.
Doktor Jarvis przyjrzał mi się uważnie.
— Zechce pan wejść — rzekł — i napić się kawy, podczas gdy ja dokończę śniadanie.
Przekroczyłem próg tego eleganckiego domu i prowadzony przez gospodarza
znalazłem się w jadalni. Pokój utrzymany był w tonacji zieleni i bieli. Na ścianach wisiały
płótna, przedstawiające pejzaże morskie i sceny wiejskie. Zza polerowanego, owalnego stołu,
przy którym zasiedliśmy, roztaczał się widok na rozległy ogród pnących roślin oraz
błyszczącą w oddali niebieską kreskę oceanu.
Służąca przyniosła czystą filiżankę i nalała mi kawy, podczas gdy doktor Jarvis z
chirurgiczną precyzją kroił i smarował masłem bułeczki.
— Mówi pan wiec, że Marjorie może ucierpieć również? — zapytał po chwili. — A
czy wie pan w jaki sposób?
Odstawiłem filiżankę.
— W tym momencie trudno mi powiedzieć. Nie wiem, jak dobrze znał pan Maxa i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •