[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krew spływa mi po twarzy, zalewa oczy, ale nadal go widziałam...
Nagle znieruchomiał i zsunął się ze mnie, ale nie cofnął dłoni chciał mieć pewność,
że będę cicho. Kiedy tak dusiłam się i krztusiłam, ostrzegł mnie, że... że jeśli pisnę
komukolwiek choć słówko, to znajdzie mnie, gdziekolwiek będę, i... i uwierzyłam mu na słowo.
Wiedział, co mówi... widziałam w jego oczach, że mówi zupełnie serio. Nigdy wcześniej nie
byłam taka przerażona...
To wszystko nie miało sensu. W tamtej chwili czułam tylko ból i... chyba byłam w
szoku, ale... wiedziałam, że to wszystko nie ma sensu. On właściwie... właściwie robił to tylko
przez chwilę. Nie wydaje mi się, żeby w ogóle... żeby miał orgazm albo czuł jakąś
przyjemność. Więc o co mu chodziło? Chryste, dlaczego mi to zrobił? Można by pomyśleć, że
karze mnie za coś, czego nie zrobiłam, a przynajmniej nie zrobiłam świadomie.
Po raz kolejny słysząc jej głos, nie mogę opanować łez.
Gdy nadeszła noc, mieszkańcy Bunkra po raz pierwszy od kilku dni niemal z
przyjemnością układali się do snu.
Jutro o jedenastej zaszczebiotała radośnie Frankie. Jeszcze tylko czternaście
godzin.
Spróbuj zasnąć, a jutro nadejdzie szybciej, niż ci się zdaje radziła jej Alex.
Mike zauważył, że dziewczyna nadal zle wygląda, lecz w jej głosie nie słychać już
desperacji. Właśnie to o ironio ich różniło: chociaż do tej pory jedynie Liz i on mieli
powody do nadziei, teraz czuli się najmniej pewnie, bo wiedzieli, że ich ocalenie zasadza się
na blefie, który może nie zadziałać.
Jedno po drugim zapadali w sen. Mike leżał ze wzrokiem wbitym w sufit, czekając
niecierpliwie, aż w piwnicy zalegnie cisza. Dla pewności odczekał jeszcze chwilę, a potem
wyczołgawszy się ze śpiwora, poszedł do wnęki naprzeciw toalety. Mijając ją, wstrzymał
oddech. Po chwili dołączyła do niego Liz.
Byłaś fantastyczna wyszeptał. Uda się, zobaczysz. Musi się udać.
Dzięki. Niedługo się przekonamy, co? Wszystko zależy teraz od Martyna. Myślę, że
się nabierze. Jest zbyt pewny siebie, by przypuszczać, że wpadliśmy na to, jak się stąd
wydostać. Nie pozostanie mu nic innego, jak uwierzyć, że mówię prawdę.
Wszyscy cię nienawidzą zauważył Mike.
Jak powiedziała Frankie, zostało jeszcze raptem kilkanaście godzin. Jakoś to
wytrzymam. Liz zawahała się: Mike?...
Tak?
Naprawdę wierzysz, że się nam uda?
Tak, naprawdę. Byłaś genialna.
To Geoff był genialny odparła.
Uderzył cię. Nie wiedziałem, jak mam zareagować.
Dobrze, że nic nie zrobiłeś zapewniła go. Powinieneś mnie nienawidzić tak samo
jak reszta.
A ty? Sądzisz, że Martyn to kupi?
Tak mi się zdaje. Wasza krytyka wyjdzie tylko na dobre, bo powinnam w jego
oczach uchodzić za kogoś, kto w pewnym sensie stosuje bardzo zbliżone metody. Poza tym
uraziłam jego dumę, a tego nie puści mi płazem. Liz umilkła na chwilę. Mike? Naprawdę
myślisz, że się uda?
Taką mam nadzieję. Tak. Uda się, i to dzięki tobie.
Dzięki nam poprawiła go. Już niedługo się przekonamy. Jutro będę mogła robić
wszystko jak zwykle: pójść na spacer, oddychać świeżym powietrzem, cieszyć oczy światłem
i kolorami. Jeśli tylko przyjdzie mi ochota, będę mogła zbudować w ogrodzie choćby dziesięć
szop.
Mike zaśmiał się cicho.
A ja będę jadł i jadł, i jadł... rozmarzył się, czując w brzuchu zabawne łaskotanie.
Zamówię sobie całą górę żarcia.
I powtórzymy materiał do egzaminów zachichotała Liz.
%7łarty żartami, ale wreszcie będziemy mogli powiedzieć wszystkim całą prawdę o
Martynie stwierdził Mike.
Aha odezwała się Liz po chwili. Więc o to ci chodzi. Pożyjemy, zobaczymy.
Dlaczego tak mówisz?
Bo możesz być pewny, że znajdzie niezłą wymówkę. Zjawi się jutro z samego rana,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]