[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jej wizytę, a niewykluczone, że zatrzymamy się w jej domu przez pewien czas.
Podniósł się i otrzepał z trawy spodnie.
Podeszli pod dom. Z wnętrza dobiegały odgłosy ustawiania talerzy i rozkładania sztućców. Nie
słychać było żadnych rozmów. Wyglądało na to, że Szrama miał rację.
Trzymał w ręku koniec mokrej linki i wpatrywał się weń bezradnie. %7łe też nie sprawdził
drugiego węzła!
 Co teraz zrobimy?  Szymek wpatrywał się w brata przerażonymi oczami.
 Jeśli się odwiązał, to nie odpłynął daleko  odpowiedział Piotrek ściągając koszulę. 
Przepłynę kawałek wzdłuż brzegu.
Rzucił na wodę kawałek gałęzi. Prąd zaczął znosić ją powoli w stronę cypla. Kierunek wiatru
nie zmienił się, odkąd tu przypłynęli. Nagle na jego twarzy pojawił się cień niepokoju. Ujął linkę i
jeszcze raz obejrzał uważnie jej koniec, a potem porównał z drugim, przywiązanym do drzewa.
Tamten koniec był brudny i przykurzony, ten natomiast w miejscu przecięcia był prawie biały.
Poza tym linka powinna być w tym miejscu poskręcana, tymczasem nie widać było żadnego śladu
po węzłach. Teraz nie miał już wątpliwości, że kajak został ukradziony. Spojrzał na zegarek. Od
chwili, kiedy tu przypłynęli, upłynęło nie więcej jak pół godziny. Pięć, a może dziesięć minut
zbierali poziomki na stoku i kajak wtedy był jeszcze przy brzegu. W ciągu dwudziestu, dwudziestu
pięciu minut można było przepłynąć na drugi brzeg. Pośpiesznie wyjaśnił Szymkowi, o co chodzi,
wziął od niego kamizelkę na wszelki wypadek i wypłynął około pięćdziesięciu metrów od brzegu.
Przebierając nogami w wodzie rozglądał się dokoła. Daleko, w okolicach przesmyku połyskiwały
białe żagle jachtów. Nagle drgnął. Na środku jeziora, po lewej stronie dostrzegł kajak. Odległość i
kierunek zgadzały się mniej więcej z jego przypuszczeniami, ale uderzyło go, że dwuosobowa
załoga wiosłuje leniwie, bez pośpiechu, a poza tym jest zaopatrzona w dwa wiosła. W ich kajaku
było natomiast tylko jedno. Spojrzał w prawo. Za cyplem, w niewielkiej odległości od
przeciwległego brzegu dojrzał coś, co w perspektywicznym skrócie przypominało pełznącego po
wodzie pająka. Po chwili chłopiec był już na brzegu.
55
 Idzcie brzegiem  rzucił do Szymka i kosmitów wciągając tenisówki na mokre stopy.  Ja was
dogonię.
 Popłynęli w stronę naszego domu  wyjaśnił, gdy zrównał się z bratem. Z trudem łapał
powietrze.  Byli koło naszej przystani. Jeżeli nie zobaczymy ich po drodze, to znaczy, że tam
przybili. Chyba że popłyną do wsi, w lewo.
 Co wtedy zrobimy?  zapytał Szymek. Wyglądał śmiesznie drepcząc za bratem. Przez jedno
ramię miał przerzucony chlebak, z którego wystawały dwie zielone głowy o dużych ciemnych
oczach. Na drugim ramieniu wisiała mokra kamizelka ratunkowa, na szyi natomiast zwój linki.
Istny pan Maluśkiewicz  brakowało tylko strzelby i korkowego hełmu.
 Daj, poniosę  powiedział Piotrek uwalniając malca od części ekwipunku.
Dalekowie czuli się niekompetentni w tej sprawie, więc prawie nie zabierali głosu. Cichymi
głosami wymieniali między sobą jakieś uwagi.
 Mama pewnie się martwi, że nas nie ma  rzekł Szymek płaczliwym głosem. Był już bardzo
zmęczony, a mimo to starał się dotrzymać kroku starszemu bratu.
 Daj zegarek  rozkazał Piotrek.
Malec nie zatrzymując się wydobył zegarek z kieszeni spodni.
 Do obiadu jeszcze pół godziny  stwierdził starszy chłopiec.  Powinniśmy zdążyć.
Najważniejsze to znalezć kajak.
 A jak nie znajdziemy?
 Kosztował prawie pięćdziesiąt tysięcy... Cztery pensje ojca i matki...
Skóra cierpła mu na myśl, co będzie, gdy kajak się nie znajdzie.
We wsi zastali na kładce znajomego wędkarza. Siedział od dwóch godzin, ale nie widział
składanego kajaka. Ryby nie brały, więc pewnie by zauważył.
Ruszyli w dalszą drogę. Szymek zaczął zostawać z tyłu.
 Idz powoli  zaproponował Piotrek.  Spotkamy się koło naszej kładki. Malec kiwnął głową.
Twarz miał czerwoną z wysiłku i ciężko dyszał.
Piotrek zacisnął zęby i ruszył biegiem przed siebie. Pot zalewał mu oczy. Gdy wszedł na
chybotliwe deski, nogi uginały się pod nim ze zmęczenia i emocji. Przed oczami wirowały mu
czerwone plamy. Zanim jeszcze dojrzał zza zakrętu zbitą z desek platformę prowizorycznej
przystani, do jego uszu dobiegł znajomy głuchy odgłos. Nie wierzył własnym oczom. Kajak stał
oparty burtą o pomost. Od jeziora wiał lekki wiatr i drobne fale miarowo postukiwały o jego burtę.
Chłopiec poczuł przypływ gwałtownej ulgi. Klęknął na deskach i przez chwilę śmiał się
bezgłośnie. Biegł tu wiedziony bezsensowną nadzieją, gorączkową potrzebą działania. W głębi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •