[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odchrzaknal.
-Och, doktor Stanton - powiedziala ponuro. - To pan. Witam pana.
-Mile powitanie dla najlepszego klienta - odparl Reilly z wymuszona serdecznoscia. - Pinte
piwa, Floro. I prosze, by tym razem bylo bez piany.
Flora westchnela i wziela sie do pracy, obslugujac szpunt na swojej beczce, a raczej na
beczce pani Murphy, poniewaz stragan z piwem zawdzieczano uprzejmosci wlascicielki
gospody Pod Udreczonym Zajacem.
-Przepraszam - powiedziala Flora tym samym, pelnym przygnebienia, tonem. - Ale nie
moge przestac o nim myslec. To chyba musi byc milosc.
-No, panno Floro - odrzekl Reilly, starajac sie, by jego glos zabrzmial radosnie - przeciez
pani wie, ze on ani w polowie nie jest pani godny.
-Wiem - westchnela Flora i jej chude ramiona przygarbily sie pod znoszonym szalem. - W
zeszlym tygodniu Tom Feeney prosil, zebym za niego wyszla.
-To doskonale, Floro - powiedzial Reilly szczerze zachwycony. - Tom jest milym chlopcem.
Czemu go odrzucilas?
Flora pokrecila glowa, potrzasajac jasnymi lokami.
-Nie byloby w porzadku wzgledem Toma, gdybym go poslubila, kochajac innego. A poza
tym jego matka mnie nie cierpi.
Reilly, ktory znal pania Feeney, dobrze rozumial obiekcje dziewczyny. Polozyl monete na jej
otwartej dloni, wzial kufel i powiedzial:
-Niech sie pani nie martwi, panno Floro, nadarzy sie jeszcze niejeden starajacy. Do takiej
ladnej dziewczyny beda sie zlatywac jak muchy do miodu.
Fora spojrzala na niego zalzawionymi oczyma.
-Tak - odparla - ale nie ten, ktorego chce ja. Zabrzmialo to tak posepnie, ze Reilly zupelnie
nie wiedzial, co jej odpowiedziec. Wiec zamiast cokolwiek mowic, cmoknal ja w policzek,
wsunal w dlon jeszcze jedna monete i odszedl, rzekomo, by sprawdzic, jak idzie sprzedaz
pasztecikow z miesem, a w istocie po to, by uciec od zatroskanego dziewczecia.
Pomimo kiepskiego nastroju Flory Reilly uznal, wdychajac przepojone sola powietrze i
sluchajac trajkotania kobiet oraz krzykow mew, krazacych nad ich glowami, ze,
przybywajac na wyspe Skye, powzial sluszna decyzje. Choc, nie liczac kury pani
MacAdams, mial tylko jednego pacjenta.
W Londynie nigdy nie czul sie tak lekko jak w Lyming. Moze bylo to zasluga tutejszego
ostrego morskiego powietrza, nie zanieczyszczonego duszacym dymem z kominow. A moze
zawdzieczal to pozywnym daniom z kuchni pani Murphy i jej przepysznemu piwu. Moze
wreszcie, i to bylo najbardziej prawdopodobne, sprawiali to dobrzy, uczciwi ludzie,
zamieszkujacy te mala rybacka osade. Skromni i nie roszczacy sobie najmniejszych
intelektualnych pretensji. W Lyming rybak byl rybakiem, ryba byla ryba, kazdy znal swoje
miejsce i, z wyjatkiem Flory, nie aspirowal do czegos lepszego.
Reilly zaczynal czuc, ze tutaj, nareszcie, moze byc doktorem Stantonem, a nie "lekarzem
markizem". Gdyby tylko mial jeszcze jednego czy dwoch pacjentow!
Jednakze, pomimo rozczarowania, Reilly nie byl znudzony, spedzajac bezczynne godziny;
przeciwnie: czul przyplyw animuszu.
Oczywiscie, moglo to byc wynikiem wiosennego ocieplania sie klimatu, a nie tego, ze
znalazl sie w miejscu, gdzie nie tylko zupelnie nie pasowal, ale gdzie nikomu nie byl
potrzebny. Barany nie byly jedynymi stworzeniami, ktorych oczy iskrzyly sie w wiosennym
sloncu. Reilly dostrzegal podobne migotanie w oczach wielu mieszkancow wioski, nie
wylaczajac samego lorda.
Ow zacny par wlasnie wjechal do wsi, przybierajac teatralne pozy i, rozganiajac na prawo i
lewo kury, psy oraz dzieci, szarzowal przez plac targowy na swoim czarnym ogierze.
Zoczywszy Reilly'ego, gwaltownie wstrzymal konia, sciagajac cugle, po czym zsunal sie z
grzbietu wierzchowca i pomachal przed nosem Reilly'ego arkuszem papieru.
-Oto - powiedzial bardzo z siebie zadowolony - odpowiedz na nasze klopoty.
Reilly spojrzal z niechecia na rozradowanego arystokrate. Jego doskonaly nastroj zostal
gwaltownie rozwiany. I to nie tylko z powodu rumaka, ktory tupal nerwowo tuz obok niego.
-Jakie klopoty? - zapytal, choc swietnie wiedzial, jak zabrzmi odpowiedz. Christine miala
nieszczesna sklonnosc do poezji Tennysona, a jeden z utworow tego poety okazal sie
zabojczo prawdziwy w przypadku lorda Glendenninga... wiersz o tym, ze wiosna kaprys
mlodzienca zamienia sie w rozmyslanie o milosci. Kiedy slonce stopilo sniegi, namietnosc
lorda Glendenninga do panny Brenny Donnegal siegnela zenitu i hrabiemu nie dawal spokoju
pomysl, by zawlec ja do oltarza, pomimo ze Reilly namawial go, by dal sobie z tym spokoj.
-Dotyczace Brenny, oczywiscie - odparl zaskoczony hrabia. - Stuben wlasnie przywiozl listy
i zgadnij, co bylo w dzisiejszej poczcie?
Reilly zapytal z nadzieja, czy nie nadszedl mikroskop, ktorego oczekiwal, na co Iain
MacLeod skrzywil sie z niesmakiem.
-Nie zaden cholerny mikroskop - odparl. - List do panny Donnegal od przyjacioleczki, ktora
ja kryje. I wyszlo szydlo z worka... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •