[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mógł mi się rozbudzić i zaraz po jedzeniu wybraliśmy się do naczelnego dowódz-
twa wojsk cassidańskich i miejscowych. Dave sprawował pieczę nad moim sprzę-
tem nagrywającym, który nie należał do specjalnie wielkich ani ciężkich. Często
nosiłem go sam bez żadnego wysiłku. To, że się nim zajmował, pozwalało mi
skoncentrować się na bardziej finezyjnych aspektach reportażu.
W Kwaterze Głównej obiecano mi wojskowy poduszkowiec, jeden z tych ma-
łych dwuosobowych wozów typu zwiadowczego. Kiedy jednak dotarłem do bazy
transportu, zmuszony byłem ustawić się w kolejce za komandorem polnym, któ-
ry czekał, aż jego ruchomy punkt dowodzenia otrzyma wyposażenie specjalne.
Moim pierwszym impulsem było zrobić dla zasady awanturę z powodu koniecz-
ności czekania. Jednak po namyśle zdecydowałem, że tego nie zrobię. To nie był
zwyczajny komandor polny.
Wysoki, szczupły mężczyzna, o czarnych, szorstkich i z lekka kędzierzawych
włosach, miał twarz grubokościstą. lecz szczerą i uśmiechniętą. Wspominałem
już, że jestem dość wysoki jak na Ziemianina. Otóż ów komandor polny należał
do wysokich nawet jak na Dorsaja, którym był bez wątpienia. W dodatku miał
w sobie coś ową cechę, dla której nie wymyślono jeszcze nazwy, a która jest
dziedzicznym przywilejem jego ludu. Coś więcej niż samą tylko siłę, budzącą
postrach powierzchowność czy odwagę. Coś krańcowo odmiennego od tych im-
petycznych wartości osobowych.
Był to ni mniej, ni więcej tylko spokój cecha nie podlegająca dyskusji, po-
zostająca poza czasem i poza samym życiem. Od tamtej chwili miałem już nieraz
okazję przebywać na planecie Dorsaj i widziałem tę cechę również u niedoro-
słych chłopców, a nawet niektórych dzieci. Ludzi tych można pozabijać wszy-
scy zrodzeni z kobiety są śmiertelni lecz niczym światło ostrzegawcze bije od
nich oczywista prawda, że nie można ich pokonać ani w grupie, ani indywidual-
nie. Zwycięstwo nad dorsajskim charakterem narodowym jest nie do pomyślenia.
Ono w jakiś sposób rzeczywiście nie jest możliwe.
Tak więc wszystkie te cechy posiadał ten komandor polny niejako automa-
tycznie jako dodatek do wspaniałego żołnierskiego ciała i umysłu. Lecz oprócz
tego i ponad tym było w nim jeszcze coś dziwnego. Coś, co w ogóle nie pasowało
do całej reszty dorsajskiego charakteru.
Był to bijący z jego psychiki niezwykle potężny strumień słonecznego ciepła,
65
które udzielało się nawet mnie, stojącemu w odległości kilku metrów od kręgu
żołnierzy, którzy otaczali go wianuszkiem niczym samosiejki wiązów, szukające
pod dębem osłony od wiatrów. Radość życia wydawała się buchać od tego dorsaj-
skiego oficera takim żarem, że rozniecała podobną radość w ludziach zebranych
wokół. Nawet we mnie, stojącym na uboczu i niezbyt rzekłbym z natury
podatnym na takie wpływy.
Lecz być może to list od Eileen sprawił, że owego ranka byłem szczególnie
wyczulony. To też możliwe.
Była jeszcze jedna rzecz, którą od razu dostrzegło me oko zawodowca, a któ-
ra nie miała nic wspólnego z zaletami charakteru. Otóż jego mundur miał ko-
lor błękitu polowego i wąski krój, co sugerowało, że należał nie do cassidań-
skich, lecz egzotycznych sił zbrojnych. Bogaci i potężni Exotikowie ze względów
filozoficznych powstrzymujący się od osobistego stosowania przemocy, posiada-
li najlepsze wojska zaciężne, jakie tylko można sobie było wymarzyć pomiędzy
gwiazdami. A to znaczyło oczywiście, iż niezmiernie duży procent tych wojsk,
a przynajmniej ich kadry oficerskiej, stanowili Dorsajowie. Cóż więc robił tu
dorsajski komandor polny, z pośpiesznie dodanym do munduru Exotików nowo-
ziemskim naramiennikiem, w otoczeniu nowoziemskich i cassidańskich oficerów
sztabowych na dodatek?
Jeśli był nowym nabytkiem będącej u kresu sił armii Południowej Partycji
Nowej Ziemi, to zaiste niezwykle szczęśliwy przypadek sprawił, że pojawił się
następnego ranka po nocy, która, jak to przypadkiem wiedziałem, wypełniona była
w Kwaterze Głównej Zaprzyjaznionych w Contrevale gorączkową aktywnością
planistyczną.
Tylko czy był to na pewno przypadek? Nie chciało mi się wierzyć, by Cassida-
nie zdołali już się dowiedzieć o naradzie sztabowców u Zaprzyjaznionych. Kadry
Nowoziemskich Służb Wywiadowczych, obsadzone ludzmi pokroju komendanta
Frane a, były, jeśli chodzi o umiejętności szpiegowskie, raczej mierne, natomiast
Kodeks Najemników, na mocy którego zaciągali się na służbę zawodowi żołnie-
rze wszystkich światów, głosił, iż najemnik nie może bez munduru brać udziału
w żadnej misji wywiadowczej. Lecz mimo wszystko zbieg okoliczności wydawał
się w tym wypadku zbyt łatwym wytłumaczeniem.
Zostań tu powiedziałem do Dave a.
Ruszyłem naprzód, by wmieszać się w tłum sztabowców kłębiący się wokół
tego niezwykłego komandora polnego z Dorsaj i czegoś się o nim dowiedzieć
z pierwszej ręki. Lecz w tejże chwili podjechał wóz dowodzenia, a oficer wsiadł
i ruszył, nim zdążyłem do niego dotrzeć. Zauważyłem, iż skierował się na połu-
dnie ku linii frontu.
Nie chciałem niepokoić oficerów, którzy po odejściu komandora zaczęli się
rozchodzić. Zachowałem pytania dla nowoziemskiego zawodowego szeregow-
ca, który przyprowadził mój poduszkowiec. Powinien wiedzieć nie mniej niż
66
oficerowie i nie mieć zahamowań, by się tą wiedzą ze mną podzielić. Komandor
polny, jak się dowiedziałem, istotnie został Siłom Zbrojnym Partycji Północnej
użyczony zaledwie dzień wcześniej na rozkaz Exotika Outbonda nazwiskiem Pat-
ma lub Padma. Co dziwniejsze, ów oficer był krewnym Donala Graeme a, w przy-
jęciu na cześć którego wziąłem udział choć Donal, o ile wiedziałem, był pod
dowództwem Henrika Galta na freilandzkiej, a nie egzotycznej służbie.
Kensie Graeme, tak się nazywa mówił żołnierz z bazy transportowej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]