[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zjazdu, ociekało krwią od łokcia aż do nadgarstka. Policzek, zraniony wcześniej gałęzią, teraz znów krwawił.
 To nie w porządku - uznała. - To nie w po...
I nagle do głowy wpadła jej straszna myśl, tylko że nie była to właściwie myśl, lecz raczej pewność.
Rozbiła walkmana, jej walkman roztrzaskał się na milion części w kieszeni plecaka, niemożliwe, żeby przetrwał
zjazd po zboczu. Chwyciła sprzączki zakrwawionymi, drżącymi palcami, szarpała paski i wreszcie odpięła klapę.
Wyciągnęła game-boya, oczywiście zniszczonego, z displayu, na którym tańczyły niegdyś elektroniczne znaczki,
pozostało tylko kilka kawałków żółtego szkła. Pękła również torba chipsów i biała plastikowa obudowa pokryta była
tłustymi okruchami.
Obie plastikowe butelki, wody i Surge, były wgniecione, lecz całe. Torba z drugim śniadaniem miała teraz
grubość jeża przejechanego przez samochód, ją także oblepiały okruchy chipsów, Trisha nie pofatygowała się
jednak, by zajrzeć do środka.  Mój walkman - powtarzała raz za razem, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że
szlocha. Otworzyła wewnętrzną kieszeń. - Mój mały, biedny walkman . Urwanie kontaktu z głosami z prawdziwego,
ludzkiego świata wydawało się jej w tej sytuacji wręcz nie do zniesienia.
Sięgnęła do kieszeni i oto zdarzył się cud... wyciągnęła walkmana nienaruszonego. Tyle że sznur
słuchawek, poprzednio schludnie obwiązany wokół niego, zsunął się i splątał, ale to wszystko. Trzymała go
w dłoniach, z niedowierzaniem biegając wzrokiem od niego do gameboya i z powrotem. Jakim cudem jedno
przetrwało bez uszczerbku, a drugie zostało tak całkowicie zniszczone? Jak to możliwe?
 To niemożliwe - odpowiedział jej znienawidzony głos w głowie. - Walkman wygląda dobrze, ale ma
zniszczony środek .
Trisha wyprostowała przewód, założyła słuchawki i położyła palec na przycisku  Power . Zapomniała
o żądłach, o ugryzieniach owadów, o zadrapaniach i rozcięciach. Zamknęła spuchnięte, ciężkie powieki, odcinając
się od zewnętrznego świata.
- Boże, błagam - powiedziała w tę ciemność - nie dopuść, by mój walkman był zepsuty, i włączyła go.
- Informacja z ostatniej chwili - powiedział głos didżejki tak czysty i dzwięczny, jakby przemawiał do
Trishy w środku głowy. - Kobieta z Sanford, odbywająca z dwojgiem dzieci wycieczkę odcinkiem Szlaku
Appalachów, poinformowała władze, że jej córka, dziewięcioletnia Patricia McFarland, znikła, prawdopodobnie
zabłądziwszy w lasach na zachód od TR-90 i miasteczka Motton .
Trisha otworzyła szeroko oczy i słuchała radia jeszcze przez dobre dziesięć minut, mimo iż WCAS, niczym
jakiś nałogowiec, natychmiast powróciło do kowbojskiej muzyki i informacji o wyścigach NASCAR, a więc
zabłądziła w lesie i informację tę podano oficjalnie, w radiu. Zatem już bardzo niedługo oni rozpoczną akcję
poszukiwawczÄ…, kimkolwiek byliby ci oni; najprawdopodobniej sÄ… to ludzie w gotowych do startu helikopterach
i treserzy psów gończych.  Matka będzie śmiertelnie przerażona - pomyślała Trisha i ku własnemu zaskoczeniu
odczuła odrobinę satysfakcji.
 Nie miałam odpowiedniej opieki - tłumaczyła się, zdejmując z siebie jakąkolwiek odpowiedzialność za to,
co się stało. - Jestem małą dziewczynką i nie miałam odpowiedniej opieki, a jeśli będzie na mnie krzyczeć, powiem
jej: «KłóciliÅ›cie siÄ™ caÅ‚y czas, nie potrafiliÅ›cie przestać, a ja miaÅ‚am już tego kompletnie dość» . Pepsi by siÄ™ to
spodobało.
W końcu wyłączyła jednak walkmana, owinęła go kablem słuchawek, cmoknęła z wdzięczności gładką
obudowę i schowała troskliwie urządzenie do kieszeni plecaka. Przyjrzała się spłaszczonej torbie ze śniadaniem
i zdecydowała, że brak jej siły charakteru, by otworzyć ją i sprawdzić, w jakim stanie jest kanapka z tuńczykiem
i drugi baton. Byłoby to przeżycie zbyt przygnębiające. Dobrze przynajmniej, że zjadła jajko, zapobiegając w ten
sposób jego przetworzeniu na sałatkę jajeczną. Na tę myśl powinna być może zachichotać, ale jakoś nie była
w stanie. Studnia chichotów, którą jej matka uważała za niewyczerpaną, najwyrazniej wyschła.
Usiadła na brzegu strumyczka, w tym miejscu szerokiego na zaledwie metr z kawałkiem, i wpatrzona weń
ponuro, zajadała chipsy, najpierw te z pękniętej torby, potem te przyklejone do torebki z drugim śniadaniem, a na
końcu okruszki, które przylgnęły do dna plecaka. Jakiś wielki owad, bucząc, przeleciał jej przed twarzą, krzyknęła
i uniosła dłoń w obronnym geście, ale była to tylko ważka.
Wreszcie, poruszając się powoli jak sześćdziesięcioletnia babcia po dniu ciężkiej pracy (i rzeczywiście
czuła się jak sześćdziesięcioletnia babcia po dniu ciężkiej pracy), zebrała wszystkie swe dobra łącznie
z roztrzaskanym gameboyem, schowała je z powrotem do plecaka i wstała. Nie zapinając klapy, zdjęła płaszcz
przeciwdeszczowy i przyjrzała mu się uważnie. Cienki i nietrwały, nie zapewnił jej żadnej ochrony podczas upadku,
za to podarł się dosłownie na paski, trzepoczące na wietrze w sposób, który w innych okolicznościach z pewnością
uznałaby za komiczny - przypominał niebieską plastikową spódniczkę hula - pomyślała jednak, że warto go
zatrzymać. Zapewniał przynajmniej jakąś ochronę przed owadami, które znów krążyły chmurą nad jej nieszczęsną
głową. Moskitów też było więcej niż przedtem, zapewne przyciągnęła je krew na jej ramionach, którą jakoś
wyczuwały.
Miała właśnie włożyć resztki płaszcza przeciwdeszczowego - plecak był następny - kiedy po raz pierwszy
dostrzegła błoto na brzegu strumyka. Przyklęknęła na jedno kolano, krzywiąc się, kiedy materiał dżinsów potarł
użądlenia na biodrze, i zanurzyła palce w szarobrązowej mazi. Spróbować czy nie spróbować?
- a co mi to może zaszkodzić? - westchnęła i nałożyła warstewkę błota na opuchliznę na biodrze. Było
cudownie zimne i ból zmniejszył się wyraznie niemal natychmiast. Bardzo ostrożnie posmarowała więc błotem
wszystkie użądlenia, do których była w stanie dosięgnąć, łącznie z opuchlizną zasłaniającą jej oko. Następnie
wytarła dłonie o dżinsy (i dłonie, i dżinsy wyglądały obecnie znacznie gorzej niż sześć godzin temu), włożyła
podarty płaszcz, narzuciła plecak na ramiona (dzięki Bogu, nie ocierał żadnej z ran) i ruszyła w dół strumienia,
w pięć minut pózniej była z powrotem w lesie.
Maszerowała wzdłuż brzegu przez mniej więcej cztery godziny, słysząc wyłącznie ptasie śpiewy
i bzyczenie owadów. Mżyło właściwie cały czas, a raz mżawka przeszła w deszcz, wystarczająco gwałtowny, by
ponownie przemoczyć ją do suchej nitki, choć zdołała się schronić pod największym drzewem w okolicy. Pocieszało [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •