[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwykł był mówić, że problemem nie jest bynajmniej liczba tych
znajomości, ale raczej konieczność zachowania pomiędzy nimi
odpowiedniej równowagi, i doradzał, żebym sobie wzięła
szóstego kochanka. Tak więc od razu zostałam fatalistką. Nie
dbałam również o jakość stosunków seksualnych. Gdy nie
sprawiały mi wielkiej przyjemności, a nawet sprawiały
przykrość, czy też kiedy mężczyzna namawiał mnie do praktyk,
w których zbytnio nie gustowałam, mimo wszystko niczego nie
kwestionowałam. W większości przypadków przyjacielski
charakter relacji brał górę. Było rzeczą oczywistą, że mógł on
prowadzić do stosunku płciowego, co mnie nawet raczej
uspokajało; odczuwałam potrzebę uznania całej swojej osoby.
To, czy znajdę natychmiastową satysfakcję zmysłową, nie było
takie istotne. To również spisywałam na straty. Nie przesadzę,
kiedy powiem, że aż do czasu, gdy skończyłam trzydzieści pięć
lat, nie przyszło mi nawet do głowy, że moja własna rozkosz
może być konsekwencją stosunku seksualnego. Po prostu tego
nie rozumiałam.
Moja mało romantyczna postawa nie przeszkadzała mi szczodrze
obdarzać partnera wyznaniem kocham cię" dokładnie wtedy,
kiedy malutki motorek w jego podbrzuszu zaczynał pracować na
pełnych obrotach. Albo też zaczynałam głośno powtarzać jego
imię. Nie wiem, skąd mi przyszło do głowy, że może go to
zachęcić do dalszych wysiłków i doprowadzić w końcu do
spazmu rozkoszy. Tym łatwiej przychodziło mi rozdawać te
zupełnie okolicznościowe deklaracje miłosne, że ich znaczenie
nie miało żadnego silniejszego umotywowania, i że nie
wypowiadałam ich pod wpływem jakiegoś wzruszenia czy nawet
w stanie ekstazy. Stosowałam na zimno to, co uważałam za dobry
chwyt techniczny. Z biegiem czasu człowiek wyzbywa się jednak
takich nawyków.
Romain był młodzieńcem niesłychanie łagodnym, niemalże
apatycznym, chociaż z pozoru bardzo męskim. Nosił nigdy
nieprasowany, kawalerski T-shirt z napisem Perfecto. To jeszcze
jeden z tych, którzy mieszkali przy bulwarze
Saint-Germain-des-Pres w małym pokoiku, jednym z
najskromniej urządzonych, jakie znałam. Rżnęliśmy się na
materacu położonym bezpośrednio na wykładzinie, pośrodku
pokoju, a wiszące u sufitu światło padało mi prosto na twarz. Za
pierwszym razem przez cały czas patrzyłam na żarówkę i nawet
nie zauważyłam, że mój kochanek miał już wytrysk. Jego pierś
przykrywała cały mój tułów, chociaż jej nie czułam; głowę miał
odwróconą. Jedyne, co dawało jeszcze jakieś oznaki życia, to
kosmyki jego długich włosów, które łaskotały mi usta i brodę.
Ledwo co poczułam, jak we mnie wszedł i parę razy słabo się
poruszył. Zakłopotana, ja również leżałam nieruchomo. Nie
chciałam mu przeszkadzać, w razie gdyby jeszcze nie skończył,
ale zastanawiałam się, czy nie powinnam pobudzić go jakoś do
działania. Ale gdybym zaczęła się ruszać, a sprawa okazała się
skończona, czyż nie wyglądałoby głupio, że się tego nie
domyśliłam? Aż wreszcie poczułam, że coś spływa mi po
udzie: trochę spermy, która wyciekła z pochwy. Romain miał
laskę słusznych rozmiarów, normalną erekcję, ale był całkowicie
nieaktywny. Gdybym chciała spersonifi-kować jego wała,
mogłabym go porównać do neofity, który siedzi nieruchomo na
krześle, podczas gdy wszyscy uczestnicy ceremonii wstają: nie
miałam zatem zamiaru czynić wyrzutów niezgrabiaszowi
neoficie. Rozwierając nogi pod tym chłopcem, znajdowałam się
w niemal komfortowej sytuacji: nie czułam nic, nic przyjemnego,
ani nic przykrego.
W pewnych okolicznościach mogę dać dowody niecodziennej
cierpliwości. Dysponuję wystarczającymi zasobami, żeby bez
słowa i z poczuciem humoru tolerować to, że inni żyją swoim
własnym życiem tuż obok mnie. Potrafię znieść bez zmrużenia
oka manie, drobne przejawy tyranii czy nawet czyjeś prawdziwe
ataki i długo wytrzymać, nie dając nic po sobie poznać.
Pozwalam na wszystko i robię swoje. Retrospektywnie zdaję
sobie sprawę z tego, jak wielką potrafiłam się wykazać cierpli-
wością w stosunkach seksualnych. Niczego nie odczuwać i nie
przejmować się tym, postępując do samego końca zgodnie z
rytuałem. Nie dzielić upodobań partnera, nie robić z tego tragedii
i wywiązywać się z przypisanego mi zadania. Wszystko to nie ma
żadnego znaczenia, ponieważ tak dobrze potrafię się
skoncentrować na samej sobie, że zawiaduję swoim ciałem
niczym lalkarz kukiełką. Nadal więc spotykałam się z Romain. Z
racji otaczającej go sławy rozrabiaki o delikatnych manierach,
cieszył się powodzeniem u kobiet i z lubością wyobrażałam sobie
zdziwienie lub rozczarowanie tych, które sądziły, że mają w tym
przypadku do czynienia z facetem z jajami.
Widziałam ogłupiały wzrok jednej z nich, kiedy szukała w moich
oczach pocieszenia, chcąc podzielić się ze mną rozczarowaniem:
Ten Romain... wcale się nie rusza!". Potem ze stoickim
spokojem wysłuchałam zwierzeń przerażonej dziewczyny.
Wspominałam o nudzie, jaka mnie czasami ogarniała podczas
spotkań w gronie przyjaciół, i o wyjściu z tej sytuacji, jakie sobie
znalazłam, opuszczając salę z jednym z nich w celach
kopulacyjnych. Można się jednak też nudzić, kopulując! Lepiej
wszakże znoszę ten rodzaj nudy. Potrafię się zdobyć na
cierpliwość w czasie minety, którą robi mi ktoś bez większego
efektu, zrezygnować z naprowadzenia na cel palca, który upor-
czywie brandzluje mnie nie w łechtaczkę, ale obok, tam, gdzie to
zawsze trochę boli, i w końcu nie kryć zadowolenia, kiedy partner
już się spuści, nawet jeżeli sama nie mam z tego żadnych
większych korzyści, jako że na dłuższą metę cała ta bylejakość
jest męcząca. Mogę to wszystko znieść, jeżeli przedtem lub
potem rozmowa biegnie wartko, kiedy zabiera się mnie na
kolację do nietuzinkowych ludzi lub też kiedy mogę sobie
pospacerować po mieszkaniu, którego wystrój mi się podoba, i
bawić się, wyobrażając sobie, że oto żyję tutaj innym życiem...
Tok moich myśli tak bardzo jest odległy od spraw przyziemnych,
że nie krępuje mnie ciało, nawet jeżeli ciało to przytrzymują w
uścisku ramiona innego ciała. Co więcej, właśnie teraz możemy
myśleć swobodnie, bo ewentualny współrozmówca zajmuje się
naszym ciałem; w konsekwencji nie będziemy mu z pewnością
czynić zarzutu, że traktuje je niczym erotyczny rekwizyt.
Nie tylko kobieciarze umieją zadowalać kobiety. Niewykluczone
nawet, że niektórzy spośród nich - nie wszyscy - często zmieniają
partnerki, żeby zawsze znajdować się w sytuacji, kiedy coś się
zaczyna, i ominąć to stadium, gdy partnerka domaga się
spełnienia. (Bez wątpienia podobnie rzecz się ma z niektórymi
pożeraczkami serc"...). Jeden z pierwszych, jakiego poznałam,
artysta, był dużo starszy ode mnie i któraś z przyjaciółek
powiedziała mi kiedyś, że z mężczyznami w pewnym wieku
wszystko układa się wspaniale, mają tyle doświadczenia, że my
nie musimy nic robić, wystarczy rozewrzeć uda"! Musiałam się
zmuszać, żeby nie dementować jej słów. W jednym z pomiesz-
czeń atelier, tam gdzie przyjmował gości, stał wielki stół
zagracony różnymi przedmiotami. Niczym w gabinecie
osobliwości pełno tu było poniewierających się bezładnie lamp,
wazonów, butelek o ekstrawaganckich kształtach, kiczowatych
popielniczek, jak również innych dziwnych obiektów oraz makiet
i szkiców do jego własnych dzieł. Często nie zadawaliśmy sobie
nawet trudu, żeby pójść do sypialni, stawałam się częścią całego
tego bałaganu. Przypierał mnie do stołu. Czyżby tylko dlatego, że
był nieco niższy ode mnie i miałam okazję dobrze mu się
przyjrzeć, wydaje mi się, że wciąż wyraznie widzę jego na wpół
przymknięte powieki, sińce pod oczami, będące jakby odbiciem
tych powiek, i minę dziecka domagającego się prezentu? Nasze
podbrzusza znajdowały się mniej więcej na tej samej wysokości i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]