[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Adam jest jeszcze dzieckiem, Tesso. Nie powinnaś we wszystkim na nim polegać:
może cię zawieść.
Nie zawiedzie mnie.
A jeśli tak się stanie?
Mam jeszcze ciebie.
Dziwnie się czuję, obejmując go w ciemności na korytarzu. Przytulamy się mocniej
niż kiedykolwiek. Tata rozluznia uścisk i patrzy na mnie bardzo poważnie.
- Zawszę będę przy tobie, Tesso. Cokolwiek zrobisz, cokolwiek masz do
zrealizowania z tej twojej głupiej listy. Chcę żebyś o tym wiedziała.
Już prawie nic mi nie zostało.
Numer dziewięć to przeprowadzka Adama. To coś ważniejszego niż seks. Chcę się
zmierzyć ze śmiercią, stanąć z nią twarzą w twarz, ale nie samotnie. Moje łóżko przestało
przerażać. Leży tam Adam, ciepły, i czeka na mnie.
Tata całuje mnie w czubek głowy.
- Zmykaj.
Wchodzi do łazienki.
Wracam do Adama.
Rozdział 31
Wiosna ma w sobie czarodziejską moc.
Błękit. Wysoko na niebie piętrzą się pierzaste chmury. Powietrze jest cieplejsze niż w
ciągu ostatnich tygodni - Zwiatło było inne dziś rano - mówię do Zoey. - Obudziło mnie.
Poprawia się w ogrodowym fotelu.
- Szczęściara. Mnie obudził skurcz w nogach.
Siedzimy pod jabłonią. Zoey przyniosła koc z kanapy i owinęła się nim, ale ja nie
czuję zimna. Jest jeden z tych łagodnych dni marcowych, kiedy ziemia budzi się do życia. Na
trawniku zakwitły stokrotki. Wzdłuż ogrodzenia pojawiły się kępy tulipanów. Ogród pachnie
inaczej niż do tej pory - wilgocią i tajemnicą - Dobrze się czujesz? - pyta Zoey. - Jakoś
dziwnie wyglądasz.
Koncentruję się.
Na czym?
Na znakach.
Jęczy cicho, a potem bierze folder z ofertami biura podróży moich z kolan i przerzuca
kartki.
- W takim razie ja będę się torturować tymi widokami. Powiedz, gdy skończysz.
Nigdy nie skończę.
Widzę piękną chmurę, przez którą prześwituje słońce, brązowego ptaka
przecinającego niebo prostą linią. Znaki są wszędzie. Jestem bezpieczna.
Cal też dał się wyciągnąć w moje poszukiwania różnych niecodziennych zjawisk, ale
jest bardziej praktyczny. Nazywa je czarami przeganiającymi śmierć. Rozwiesił czosnek nad
wszystkimi drzwiami i w każdym rogu nad moim łóżkiem. Na frontowej bramie i na furtce z
tyłu domu umieścił tabliczki z napisem  TRZYMAJ SI Z DALEKA .
Wczoraj wieczorem oglądaliśmy razem telewizję. Związał nasze nogi skakanką.
Wyglądaliśmy jak przedstawiciele rasy trójnogich.
- Nikt Cię nie zabierze, jeśli będziesz przywiązana do mnie - oznajmił.
Mogą zabrać i ciebie!
Wzruszył ramionami, jakby się tym nie przejął.
- Na Sycylii też cię nie znajdą.
Jutro wylatujemy. Cały tydzień w słońcu. Drażnię się z Zoey, pokazując jej
wulkaniczne plaże z czarnym piaskiem, morze okolone łańcuchem gór, kawiarenki i rynki.
Niektóre zdjęcia przedstawiają potężną Etnę w tle, odległą i zionącą ogniem.
- To aktualny wulkan - mówię. - Nocą puszcza ikry, a kiedy pada deszcz, wszystko
wokół pokrywa pył.
Ale chyba będzie ładna pogoda? Pewnie jest tam ze trzydzieści stopni - zgaduje Zoey,
zamykając folder. - Nie mogę uwierzyć, że twoja mama oddała swój bilet Adamowi.
Tata też w to nie wierzy.
Zoey zastanawia się przez chwilę.
- Wydawało mi się, że jednym z punktów na twojej liście było połączenie ich.
Na pozycji siódmej.
Okropność. - Rzuca gazetę na trawę. - Nagle zrobiło mi się smutno.
To przez hormony.
Smutniej, niż mogłabyś sobie wyobrazić.
Mówiłam. Hormony.
Wpatruje się smętnie w niebo, a już w następnej chwili odwraca się do mnie z
uśmiechem.
- Wiesz, że za trzy tygodnie odbieram klucze?
Rozmowa o mieszkaniu zawsze ją rozwesela. Rada Miejska postanowiła przyznać
Zoey stypendium. Może zamienić talony na farby i tapetę. Ożywia się, opowiadając o
urządzeniu sypialni i o kafelkach z wzorem tropikalnych ryb, które chce kupić do łazienki.
Dziwne, kiedy o tym opowiada, jej ciało zaczyna falować. Usiłuję się skupić na
wyobrażeniu sobie tej kuchni, ale mam wrażenie, że Zoey drży od przegrzania.
- Dobrze się czujesz? - pyta. - Znów masz taką dziwną minę.
Pochylam się i masuję sobie czaszkę. Koncentruję się na bólu między oczami i staram
się go złagodzić.
- Zawołać twojego tatę?
Nie.
Podać ci szklankę wody?
Nie. Zostań. Zaraz wracam.
Dokąd idziesz?
Nie widzę Adama, ale go słyszę. Przekopuje kawałek ogrodu, żeby jego mama mogła
posadzić kwiaty, kiedy on wyjedzie. Słyszę, jak naciska butem na łopatę, a wilgotna ziemia
stawia mu opór.
Przechodzę przez dziurę w płocie. Dobiega mnie szept rosnących roślin - pączki
otwierają się, delikatnie zielone pędy torują sobie drogę na powierzchnię.
Adam zdjął sweter i pracuje w podkoszulce bez rękawów i dżinsach. Wczoraj ostrzygł
włosy. Auk jego szyi w miejscu, w którym łączy się z barkami, jest wstrząsająco piękny.
Uśmiecha się na mój widok, odstawia łopatę i podchodzi.
- Cześć!
Wtulam się w niego i czekam, aż poczuję się lepiej. Jest ciepły. Ma słoną, pachnącą
słońcem skórę.
- Kocham cię.
Cisza. Strach. Czy zamierzałam to powiedzieć?
Uśmiecha się na swój sposób, krzywo.
- Ja też cię kocham, Tesso.
Kładę mu rękę na ustach.
- Nie mów nic, jeśli tak nie czujesz.
Tak właśnie czuję.
Palce wilgotnieją mi pod jego oddechem. Całuje moją dłoń.
Chowam to wszystko w sercu - dotyk skóry pod palcami, jego smak na moich ustach.
Będę tego potrzebowała jak talizmanu, żeby przetrwać swoją niemożliwą podróż.
Muska mój policzek jednym palcem, przesuwa nim od skroni po brodę i wyżej, aż do [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •