[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gawkach. W całym obozie panował kompletny chaos. Nie było czasu na
zaprzêganie sadainów do transporterów, wystarczyÅ‚o go zaledwie, aby
wszystkich pobudziæ. Pod kierownictwem Baiuntu zebraÅ‚a siê wreszcie
grupa jexdxców. Mieli jedyn¹ szansê na ocalenie caÅ‚ego dorobku klanu.
WznieSli broñ i ruszyli naprzeciw galopuj¹cemu stadu, usiÅ‚uj¹c je roz-
proszyæ.
OdgÅ‚osy burzy utonêÅ‚y w skrzeku sadainów, krzyku tratowanych
jexdxców i poranionych lorquali. Ten obszar pustyni dawno nie słyszał
takiego hałasu. Pojedynczy strzał, nawet z nowoczesnego pistoletu, nie
jest w stanie powaliæ spanikowanego, pêdz¹cego na oSlep lorquala. Kilka
takich strzałów mogÅ‚o jednak powa¿nie zraniæ zwierzê, a dalsza kano-
nada mogÅ‚a zmusiæ wielkiego stwora, aby zmieniÅ‚ kierunek biegu w oba-
wie przed dalszymi obra¿eniami. Qulunowie zaczêli biegaæ na wszyst-
kie strony, strzelaj¹c i robi¹c tyle haÅ‚asu, ile siê da. Stado zwolniÅ‚o nie-
co; niepokój i przera¿enie lorquali powoli ustêpowaÅ‚y. Nie zatrzymuj¹c
siê, zwierzêta zaczêÅ‚y wymijaæ galopuj¹cych jexdxców, którzy pojawili
siê nagle jak spod ziemi i robili im krzywdê. Inne odÅ‚¹czyÅ‚y siê od stada
i rozproszyły w kierunku nieco bardziej na zachód. Stado rozdzieliło
siê przed obozowiskiem i rozbiegÅ‚o na boki.
Kilka stworzeñ ogarnêÅ‚a jednak taka histeria, ¿e nie czuÅ‚y nawet
rani¹cych je strzałów Qulunów i pêdziÅ‚y na oSlep wprost przed siebie.
Dwa padły pod gradem strzałów z importowanych, cennych rusznic la-
serowych Qulunów, dwa jednak prze¿yÅ‚y i w ci¹gu kilku sekund znala-
zÅ‚y siê w obozowisku.
Olbrzymie szeSciopalczaste stopy tratowały towary i szopy, rozno-
sz¹c w pyÅ‚ lekkie kompozytowe Sciany, a¿ ukryci w nich mieszkañcy
z wrzaskiem rozbiegali siê na wszystkie strony, walcz¹c z ciemnoSci¹
i deszczem. Potê¿ne rogate Å‚by koÅ‚ysaÅ‚y siê z boku na bok, wyrzucaj¹c
ludzi i zwierzêta wysoko w górê. OszalaÅ‚e ze strachu, zakrwawione, oSle-
pione bÅ‚yskawicami lorquale wdeptywaÅ‚y w ziemiê wszystko, co nawinê-
Å‚o im siê pod nogi, toruj¹c sobie drogê przez coraz wiêkszy chaos.
Transporter goSci ju¿ od jakiegoS czasu nie byÅ‚ strze¿ony. Podob-
nie jak reszta klanu, stra¿nicy popêdzili na pomoc przyjacioÅ‚om i ro-
dzinom, desperacko usiÅ‚uj¹c ratowaæ ¿ycie i maj¹tek. Ociekaj¹cy desz-
czem Tooqui wdrapaÅ‚ siê od przodu na wóz i wSlizn¹Å‚ do Srodka.
181
Wewn¹trz jego przyjaciele ju¿ mocowali siê z wiêzami i próbowali
usi¹Sæ. Wszystko wskazywaÅ‚o na to, ¿e nic im siê nie staÅ‚o tego zreszt¹
siê spodziewaÅ‚. Kupcy Qulun godni swojego klanu zrobi¹ wszystko, aby
nie dopuSciæ do uszkodzenia towaru.
Szukaj¹c czegoS mocniejszego ni¿ goÅ‚e palce, Toorqui natrafiÅ‚ na
dziwaczny sprzêt pozaSwiatowców, poukÅ‚adany i opatrzony etykietami
w otwartej szafce z przodu transportera. Siêgn¹Å‚ po jeden z mieczy
Swietlnych, ale zmienił zdanie i chwycił małe, uniwersalne ostrze Al-
warich, nale¿¹ce do Bulgana. No¿a przynajmniej umiaÅ‚ u¿ywaæ. MaÅ‚e,
ale silne dÅ‚onie zajêÅ‚y siê najpierw wiêzami Barrissy. Padawanka ze-
rwała z głowy kaptur, a kiedy ujrzała, kto przybył im na ratunek, zabra-
kÅ‚o jej słów. Nie miaÅ‚o to zreszt¹ wielkiego znaczenia, bo byÅ‚a nadal
zakneblowana, a Tooqui zajmowaÅ‚ siê jej nadgarstkami i kostkami.
Tooqui mówi prawda trajkotaÅ‚ Gwurranin, nie przestaj¹c pra-
cowaæ. Tooqui najdzielniejszy z plemienia. Najsilniejszy, najodwa¿-
niejszy, najm¹drzejszy&
I najbardziej gadatliwy przerwała mu Barrissa, gdy wreszcie
pozbyÅ‚a siê knebla. ByÅ‚a wolna, ale ku swojemu zdumieniu nie mogÅ‚a
siê ruszyæ. Kilka dni przebywania w ciasnych wiêzach spowodowaÅ‚o
skurcze miêSni i mrowienie. UmiejêtnoSci Jedi pomogÅ‚y jej przywró-
ciæ kr¹¿enie znacznie szybciej, ni¿ mógÅ‚by to uczyniæ niewyszkolony
wiêzieñ. Wci¹¿ zajêty Tooqui powiedziaÅ‚ jej, gdzie ma szukaæ sprzêtu.
RzuciÅ‚a siê z pomoc¹ i we dwójkê bÅ‚yskawicznie rozwi¹zali Obi-Wana,
Luminarê i Anakina.
CoS uderzyÅ‚o mocno w Scianê transportera, omal nie wywracaj¹c
go na bok. Z zewn¹trz dobiegÅ‚o ich basowe muczenie, zagÅ‚uszaj¹ce na-
wet odgłos wichury i deszczu. Towarzyszyły mu urywane wrzaski spa-
nikowanych Qulunów.
Co to takiego? zainteresowaÅ‚ siê Anakin, rozcieraj¹c nogi i rê-
ce, ¿eby przywróciæ w nich kr¹¿enie. MarzyÅ‚ o tym, ¿eby zacisn¹æ pal-
ce nie na rêkojeSci miecza, ale na tÅ‚ustym karku pewnego wodza Qulu-
nów. Obi-Wan nie pochwalaÅ‚ takich mySli, to prawda, ale zdarzaÅ‚y siê
chwile, kiedy Anakin miaÅ‚ ochotê odstawiæ na bok wszelkie nauki mi-
strza. Teraz wÅ‚aSnie nadszedÅ‚ taki moment. Dajcie mi tylko mo¿liwoSæ
skrêcenia karku temu wrednemu workowi sadÅ‚a, pomySlaÅ‚, a póxniej ze
skruch¹ poniosê ka¿d¹ karê&
Lorquale. Tooqui zawziêcie piÅ‚owaÅ‚ wiêzy krêpuj¹ce kostki
Kyakhty. ¯eby biæ biæ Qulun, Tooqui trzeba wielki kij. Zerkn¹Å‚ w górê
i uSmiechn¹Å‚ siê szeroko. Stado lorquale wielki kij. Tooqui goni ich
przez obóz.
182
Kyakhcie opadÅ‚a szczêka.
PognaÅ‚eS na nas caÅ‚e stado lorquali? MogÅ‚y nas stratowaæ!
CoS twardego znów uderzyło w transporter, jakby na potwierdzenie
prawdziwoSci słów przewodnika.
Gwurranin spojrzaÅ‚ na Kyakhtê.
Wielka Alwari mo¿e trochê zamkn¹æ gêbê. I siedzieæ spokojnie,
inaczej Tooqui mo¿liwe zrobi wypadek i poobcina paluchy.
Tooqui, ty mały& ou, co ty tam robisz?
W ci¹gu kilku chwil wszyscy znów byli na nogach, uzbrojeni i wol-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]