[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i kule w zapasie, czasem nawet gdy dowódca był mniej rycerski stryczek.
To raczej pod wodę, do rekina! postanowił Dick, nim jeszcze pierwszy bombowiec
minął kryjący obozowisko las palmowy.
Wciągnąwszy mocno powietrze w płuca zanurzył się, spojrzeniem jednak bacznie
obserwował powierzchnię wody. Tuż obok niego po zwierciadle laguny przemknął cień
samolotu za nim drugi, trzeci i czwarty. Dick przestał je liczyć. Nawet pod wodą słyszał
ogłuszający łoskot motorów, co wskazywało, że maszyny idą nisko, bardzo nisko. Zaczynało
mu brakować tchu, ból rozsadzał piersi. Przywoławszy na pomoc całe swe pływackie
doświadczenie, powoli i ostrożnie podsunął się do powierzchni, wysunął nos i usta, w ciągu
sekundy zaczerpnął powietrza. Nie myślał już teraz zupełnie o rekinie, cały wysiłek woli
skupił tylko na jednym: Japończycy nie mogą go dostrzec. Opuściwszy się powtórnie
na głębię, znów obserwował cienie... Tylko że jeden z nich poruszał się jakoś zygzakowato
i był znacznie niżej niż inne...
Co za śmieszna historia! mówił do siebie. Przecież cień może być tylko
na powierzchni, a nie pod wodą!
Nagle jak błyskawica przemknęła myśl: to nie samolot, to rekin krąży wokoło! Już
spostrzegł go ten wodny drapieżnik i nie odejdzie!...
Mimo iż wody laguny mocno były nagrzane przez słońce, Dickowi mróz przebiegł
po skórze. Ale nie stracił przytomności umysłu zapas powietrza miał jeszcze w płucach.
Trzeba koniecznie położyć się na dnie... to jedyna szansa ratunku. Stanęło mu w myślach
opowiadanie pewnego poławiacza pereł, który w ten sposób parę razy uniknął paszczy rekina.
Ba, obciążonemu balastem nurkowi łatwo to wykonać, ale człowiekowi normalnej wagi,
którego woda wciąż wyrzuca na powierzchnię?...
Szarawy cień przesunął się w niebezpiecznej bliskości. Myśl Dicka pracowała
w szaleńczym tempie. Na dno, tylko na dno, to jedyny ratunek!... Nie wolno mu wypłynąć,
Japończycy mogliby go zauważyć!...
Najwyższy wysiłek woli i mięśni, na jaki go było stać... ręka dotknęła dna, schwyciła
gałązkę rosnącą tu czerwonych korali. Nie zauważył nawet, że ostre brzegi korali tną mu rękę
do krwi, czuł tylko, że tętna jak młoty dudnią głucho w skroniach. W płucach brakło
powietrza, potężny słup wody głębokiej laguny miażdżył go. Poruszył nogami i znalazł także
dla nich punkt oparcia przywarł do dna wyciągnięty jak struna.
Leżał tak czas jakiś z twarzą zwróconą ku ostrej powierzchni dna morskiego. Co dzieje się
nad nim, nie wiedział, w pewnej chwili jednakże poczuł że coś twardego przejechało mu
po plecach. Trwało to drobny ułamek sekundy. Domyślił się od razu, że to płetwa rekina...
Nic już nie czuł, nie zdawał sobie sprawy z płynącego czasu, nie interesował się, co się
wokoło dzieje. Ostatnie drobiny powietrza czyściły zatrutą krew. Tracił przytomność
wysiłek, potrzebny do trzymania się korali dobiegał końca, mięśnie wiotczały... Woda
wyniosła go na powierzchnię...
Pierwszy haust powietrza przywrócił mu świadomość. Machinalnie wykonał ruch rękami.
Nie słyszał nawet ogłuszającego huku tuż koło głowy.
To wybuchł granat ręczny, którym Connor rzucił w rekina. Rudy Irlandczyk nie wysilał
się specjalnie na celowanie, starał się tylko nie trafić w Dicka i hukiem eksplozji przepłoszyć
bestię. I ponad wszelkie oczekiwania trafił.
Dick siedząc już w dingi, którą Harry z Connorem i Whitem spuścili na wodę, gdy tylko
ostatni samolot minął wyspę, spostrzegł rekina, płynącego powoli brzuchem do góry. Dokoła
niego pluskała czerwona posoka, roztapiając się coraz mocniej w szafirowych wodach laguny.
Przyznaję, że spostrzegłszy samoloty nieprzyjacielskie zachowaliście się wzorowo,
dlatego też nie będziecie ukarani za przekroczenie dyscypliny! rzekł surowo Brent, gdy
Dick, chwiejąc się jeszcze na nogach podszedł do niego i wyjąkał jakieś słowa
usprawiedliwienia. Ale to tylko tym razem! Każde następne nieusłuchanie rozkazu
spowoduje wysadzenie was w pierwszym lepszym miejscu!
XIV
BEZ WODY
Przelot japońskiej eskadry ciężkich bombowców był rzeczą zupełnie przypadkową, nie
miał nic wspólnego z poszukiwaniem tajemniczej barki, z którą zetknęły się dwa japońskie
kontrtorpedowce. Brent oraz jego starsi koledzy byli zdania, że Japończycy lecieli wzmocnić
siły powietrzne we wschodniej części Oceanu Spokojnego. I nie mylili się wcale w tym
bowiem czasie Amerykanie wyrzucili już Japończyków ze środkowej części archipelagu
Wysp Salomona i twardo bronili tych ważnych, wysuniętych przyczółków. Generał
Vandegrift przygotowywał się nawet do wysadzenia swych wojsk na wyspie Bougainville
w północnej części Wysp Salomona. A Japończycy wyspę tę za wszelką cenę chcieli
utrzymać. Zdawali sobie sprawę z tego, że gdy odpadnie pierścień zewnętrzny ich zdobyczy
terytorialnych, przyjdzie potem kolej na wewnętrzny pierścień baz, skąd bezpośrednio
wiedzie już droga do serca ich wyspiarskiego państwa. W grę wchodziła najwyższa stawka
gotowi byli na kartę postawić wszystko, byle tylko nie przegrać.
Brent po przelocie bombowców odczekał jeszcze dwa dni. Od zajścia ze ścigaczem minął
już pełny tydzień zdawało się, że poszukiwania barki zostały wstrzymane. Pułkownik nie miał
zamiaru czekać dłużej; zresztą wyganiał go z wyspy także i brak wody. Przez cały tydzień
[ Pobierz całość w formacie PDF ]