[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Biorę szeroką szuflę i pcham ją przed sobą jak pług. Ze wszystkich
moich obowiązków najbardziej nie cierpię odśnieżania, szczególnie
kiedy pada śnieg i jest jasne, że za dwie godziny będę musiała robić to
wszystko od nowa. %7łłobię w miękkim puchu rowy, spychając śnieg na
drugą stronę podjazdu. Jestem zniecierpliwiona i robię to w rekordowym
tempie. Po upływie dwudziestu minut oceniam wyniki swojej pracy.
Wykonałam ją niechlujnie, ale nie mogę przebywać na dworze ani chwili
dłużej. Opieram szuflę obok drzwi wejściowych, wchodzę do domu,
rozbieram się szybko i idę do pokoju wypoczynkowego.
Kobieta w dalszym ciągu siedzi na sofie, trzymając tacę na kolanach.
Zostawiła gwiazdki, które pływają smętnie w złotej oleistej kałuży na
Pona & polgara
ous
l
anda
sc
dnie miseczki. Ja zawsze zjadam gwiazdki na początku. Dziewczyna
nachyla się, żeby odstawić tacę, ale ja ją wyręczam. Clara Barton.
Florence Nightingale.
Dziewczyna znów się kładzie. Zwiatło lampy pada na jej twarz i
włosy. Siadam na podłodze i opieram ramię o lamówkę poduszek sofy.
- Jak się nazywasz? - pytam.
- Twój ojciec nie chce wiedzieć - odpowiada. - I nie chce, żebyś tu
była.
- Nie powiem mu. Dziewczyna się nie odzywa.
- Musimy się do ciebie jakoś zwracać - staram się ją przekonać.
Zastanawia się przez minutę. Dwie minuty.
- Możesz się do mnie zwracać Charlotte - mówi w końcu.
- Charlotte? Kiwa głową.
Charlotte" - powtarzam po cichu. Nie znam żadnej Charlotte. Nigdy
nie znałam.
- To ładne imię - mówię. - Prawdziwe?
- Tak - odpowiada.
Ale ja chcę wiedzieć znacznie więcej. Ile ma lat? Skąd pochodzi? Kim
jest ten mężczyzna? Czy bardzo go kocha?
- Dziecko czuje się dobrze - mówię zamiast tego. Szloch - jakby
głośne przełknięcie, jedno, potem drugie.
Dziewczyna nerwowo mruga oczami, leci jej z nosa, po górnej
wardze. Nie potrafi dyskretnie płakać. Wyciera nos różowym rękawem.
Biegnę do łazienki i przynoszę zwitek papieru toaletowego.
- Przepraszam, nie powinnam nic mówić - tłumaczę się. Dziewczyna
kwituje moje przeprosiny machnięciem ręki.
- Powiedz mi coś o tym - proszę.
- Kiedy nie mogę. - Wyciera nos. - Nie teraz.
Ale w tym teraz" zawiera się wszystko. Teraz" oznacza przyszłość,
jakiś nieokreślony czas, w którym mi się zwierzy i opowie swoją historię
- jeśli tylko poczekam, jeśli tylko okażę się dostatecznie cierpliwa.
Jestem oszołomiona zawartą w tym słowie obietnicą.
- Koniecznie muszę się przespać - oświadcza dziewczyna, jeszcze
raz wycierając nos.
- Mamy pokój gościnny - mówię - dla babci. Przyjeżdża do nas na
Pona & polgara
ous
l
anda
sc
święta. Możesz się tam zamknąć i przespać.
- A ojciec nie będzie miał nic przeciwko temu?
- Nie - odpowiadam, nie mając do tego żadnego prawa.
Dziewczyna wstaje z sofy, zrzucając sweter i pled. Prowadzę ją do
schodów na tyłach domu. Idzie, przystając, wciągając się po stopniach z
pomocą poręczy. Wchodzimy do pokoju z podwójnym łóżkiem,
przykrytym białą narzutą, która kiedyś leżała na łóżku moich rodziców.
Wyjmuję z szafy kołdrę i jak umiem najlepiej rozkładam ją na narzucie.
Koło łóżka stoi mały stolik z lampką; a na prawo od niego komoda z
lustrem. W innym kącie jest fotel na biegunach, a obok niego bardzo
mocna lampa, którą ojciec tam postawił, żeby babcia mogła sobie
siedzieć i czytać, kiedy do nas przyjeżdża. Dziewczyna podchodzi
wprost do łóżka, odrzuca kołdrę i natychmiast się kładzie.
- Za chwilę wrócę, żeby sprawdzić, czy niczego nie potrzebujesz -
mówię.
Ale ona ma zamknięte oczy i wszystko wskazuje na to, że już śpi.
Odwracam się i niechętnie wychodzę z pokoju. Zamykam drzwi z
przesadną delikatnością. Przez jakiś czas siedzę na dolnym stopniu -
zdążyłabym w tym czasie solidnie odśnieżyć najbliższe otoczenie domu
- i idę do stodoły.
- Zaprowadziłam ją do pokoju gościnnego - mówię. Ojciec odstępuje
od piły.
- Nie życzę sobie, żebyś z nią rozmawiała - mówi, opuszczając
gogle. - Wydawało mi się, że to jest jasne.
Wzruszam ramionami.
- Jak tylko pogoda się poprawi, poproszę ją, żeby stąd znikła. Nie
możesz brać w tym udziału, Nicky.
- Chcesz powiedzieć, że ty nie możesz brać w tym udziału.
- Nie, chcę powiedzieć, że ty - mówi ojciec, pokazując na mnie
palcem. - To bardzo poważna sprawa. I masz nikomu nie mówić na ten
temat ani słowa. W każdym razie teraz. I nigdy. Rozumiesz?
Odwracam się i wychodzę z pracowni, zanim ojciec na dobre rozpędzi
się ze swoim wykładem. Przynoszę tacę z pokoju wypoczynkowego do
kuchni i zmywam naczynia. Dojadam zupę prosto z rondla. Wchodzę na
górę i staję pod drzwiami pokoju gościnnego, nasłuchując jakiegoś
Pona & polgara
ous
l
anda
sc
charakterystycznego odgłosu, jakiegokolwiek odgłosu, który by pozwolił
wysnuć jakąś historię. Zawiedziona, idę do swojego pokoju, siadam przy
biurku i próbuję pracować nad naszyjnikiem z paciorków dla babci. Jest
to skomplikowane, ambitne przedsięwzięcie - naszyjnik ma mieć
rzezbiony wisiorek - ale ze zdenerwowania nie mogę zmusić palców,
żeby robiły to, co chcę. Od czasu do czasu podchodzę do okna i patrzę
na śnieg. Pociesza mnie widok śnieżycy i wiatr, zapowiadający zamieć
śnieżną. Będzie problem z ubraniem - myślę - ale ostatecznie może
chodzić w koszulach ojca. Dżinsy niedługo wyschną. Niespokojna, kładę
się i patrzę w sufit, wyobrażając sobie tydzień, który Charlotte spędzi z
nami. Widzę, jak siedzimy we dwie w wygodnych pozycjach - ojca
akurat szczęśliwie nie ma - i Charlotte opowiada mi swoją niesamowitą,
sensacyjną historię.
Siadam na łóżku. Mam pomysł.
Biorę suszarkę do włosów i idę z nią na dół. Zdejmuję dżinsy
Charlotte z kołka w przedpokoju i wieszam je w łazience na drzwiach.
Spodnie są mokre po wewnętrznej stronie ud. Aapię je za nogawki i
dmucham suszarką w mokre miejsca.
Gruby dżins nie schnie tak szybko, jak w moim pojęciu powinien, a ja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]