[ Pobierz całość w formacie PDF ]
walki okrzykami podjudzały swych wojowników. Bijatyka jednak już nie trwała
zbyt długo. Paunisi wkrótce stracili drugiego wojownika, a kilku innych odniosło
rany, bądz było mocno poturbowanych. Dakotowie obroniwszy swego wodza,
zaczęli wycofywać się w kierunku własnych pozycji. Paunisi po dotkliwych
porażkach również rozpoczęli odwrót. Tak więc obydwie strony powróciły do
swoich oddziałów.
Przebieg walki był dotąd niepomyślny dla Paunisów. Toteż teraz ich
wojownicy zaczęli wyruszać na pojedynki. Wszakże szczęście dalej nie
opuszczało Dakotów. Dwa Noże z plemienia Yanktonai zabił i oskalpował Wiele
Grzyw, znanego pauniskiego łowcę dzikich mustangów. Mały Orzeł, Wahpekute,
odebrał czarodziejską tarczę Paunisowi i zaliczył dotknięcie wroga gołą dłonią.
Głos Kojota ogłuszył Paunisa i zabrał mu konia, a Niedzwiedzia Aapa odebrał
lancę młodemu Paunisowi. Dwie Twarze, Ogon Byka i Złamane Wiosło zaliczyli
dotknięcie wroga gołą dłonią.
Utarczki słowne, a po nich indywidualne pojedynki, przekształcające się
nieraz w gromadne bijatyki, trwały aż do póznego popołudnia. Przewaga Dakotów
była wyrazna, ale znużenie coraz więcej dawało się im we znaki. Paunisi walczyli
z determinacją. Widać było, że nie ustąpią z pola bitwy. Ich kobiety coraz to
podprowadzały im świeże, wypoczęte konie. Rannych i zmęczonych walką
Paunisów zastępowali wojownicy trzymani w rezerwie na wypadek, gdyby wróg
spróbował uderzyć bezpośrednio na osadę.
Pod wieczór Czarny Wilk, Ioway i Czerwony Liść odbyli krótką naradę.
Dakotowie prócz kilkunastu rannych nie postradali ani jednego wojownika. Sami
natomiast zabili siedmiu wrogów, wielu zranili i zdobyli skalpy. Ich wojownicy
dokonali odważnych czynów. Wszyscy jednak byli głodni i zmęczeni. Dalsze
kontynuowanie bitwy mogłoby przechylić szalę zwycięstwa na stronę Paunisów,
którzy wciąż dysponowali świeżymi rezerwami. W tej sytuacji Dakotowie
postanowili zakończyć walkę. Tak więc Ioway wystąpił po raz ostatni,
zapowiadając, że jeżeli Paunisi będą wkraczali na ich tereny łowieckie, wtedy
wrócą tu razem z Teton Dakotami i całkowicie zniszczą osadę.
Nim słońce zaszło, wszyscy Dakotowie wyruszyli w powrotną drogę do
swoich osad.
14. Syn czy córka ?
Na polankę w głębi boru wbiegło truchtem małe stado szarobrunatnych
jeleni wapiti. Aanie zaraz podążyły do strumienia przecinającego polanę, po czym,
ugasiwszy pragnienie, zaczęły oskubywać młode pędy drzewek i myszkować pod
rozłożystymi starymi dębami, szukając ulubionych żołędzi. Przewodzący łaniom
okazały samiec, uzbrojony w potężny wieniec na głowie, wyraznie okazywał
niepokój. Co chwila spoglądał w głąb boru, przygryzał górną wargę i zgrzytał
zębami. Zaniepokojenie jego nie udzielało się łaniom. Spokojnie popasały, tylko
od czasu do czasu któraś z nich ciekawie zerkała w las.
W tych okolicach jelenie już nie wychodziły z ostoi na żerowiska podczas
pełnego dnia. Zbyt wielu miedzianoskórych myśliwych przemierzało bory w
poszukiwaniu płowej zwierzyny. Tak więc prześladowane przez ludzi jelenie
dopiero wieczorem szły na żerowiska, a nad ranem znów kryły się w ostoi. Tym
wszakże razem zaniepokojenie samca wapiti nie było powodowane bliskością
człowieka.
Nadchodził pogodny, jesienny wieczór, gdy samiec wyprowadził swe łanie
na leśną polankę. Był to właśnie czas rui. Toteż zazdrosny samiec, obdarzony jak
wszystkie jelenie świetnym słuchem, powonieniem i wzrokiem, od razu wyczuł
bliskość obcego byka wapiti, który podążał uparcie trop w trop za jego stadem
dorodnych łań. Teraz, podczas gdy łanie spokojnie żerowały na polanie, samiec
zapomniał o własnym głodzie, obiegał stadko rozdrażniony, wypatrując rywala.
Wkrótce w pobliżu rozbrzmiał szorstki urywany ryk. Młody byk wapiti wychynął
z gąszczu na polanę. Tęsknym spojrzeniem ogarnął żerujące łanie, po czym uniósł
do góry łeb. Wabiący ryk obiegł polanę.
Zaledwie stary samiec ujrzał młodego byka, natychmiast począł zganiać
łanie w gromadkę, te jednak, nie zwracając zbytniej uwagi na gniew swego
władcy, nie kwapiły się do ucieczki. Tymczasem młody jeleń podchodził coraz
bliżej. Okrążał łanie wabiąc je tęsknym głosem. Zazdrosny stary samiec
rozognionym wzrokiem mierzył rywala. Wreszcie ruszył wprost ku niemu.
Głośne, gniewne ryki szerokim echem rozniosły się po dotąd cichym borze. Byki
nisko pochyliły uwieńczone łby i skoczyły ku sobie. Każdy z nich próbował
dosięgnąć ciała przeciwnika ostrymi końcami poroży. W zaślepiającej zaciekłości
łeb potężnie walił o łeb. Aomot uderzających o siebie poroży zlewał się z
gniewnymi rykami. Po każdorazowym zwarciu byki cofały się od siebie, by po
chwili z nowym rozmachem ruszyć do ataku. Zacięta walka całkowicie pochłonęła
ich uwagę. Z ran broczyła posoka. Szeroko rozgałęzione poroża coraz to plątały
się ze sobą. Wtedy byki przepychały się, napierały na siebie. Kępy trawy i ziemi
wylatywały w powietrze spod ich racic. Wreszcie po długich zmaganiach, gdy nie
wiadomo już po raz który zderzyły się łbami, szerokie wieńce niefortunnie
zahaczyły się o siebie. Pochylone do przodu byki., skute porożami, mimo usilnych
prób nie mogły oderwać się od siebie. Napierały więc coraz mocniej, chrzęściły
wieńcami. Chrapliwe oddechy, przerywane krótkimi rykami, roznosiły się wokoło.
Aanie nie mieszały się do zaciekłej walki samców. Zazwyczaj bez oporu
odchodziły ze zwycięzcą. Jednakże czujność ich również uległa przytępieniu, a
tymczasem im właśnie zagrażało największe niebezpieczeństwo.
W zaroślach na skraju lasu już od dłuższej chwili czaiło się dwóch Indian.
Byli to Przebiegły Wąż i Zmiały Sokół. Z zaciekawieniem obserwowali zacięte
zmagania, jeleni. Donośne ryki rozgniewanych byków zwabiły ich ku polanie, na
której żerowały wapiti. Dzięki zmaganiom jelenich rywali Przebiegły Wąż i
Zmiały Sokół zdołali niepostrzeżenie podkraść się blisko do stadka wapiti. Był to
więc dla nich pomyślny zbieg okoliczności, ponieważ w normalnych warunkach
ostrożne, czujne i płochliwe jelenie wietrzyły obecność ludzi już z odległości
[ Pobierz całość w formacie PDF ]