[ Pobierz całość w formacie PDF ]
było widać. Dziadek i Student wyskoczyli z wozu. Pociągając nosami i
rozchlapując błoto, które kląskało pod ich butami, ruszyli do chorągiewek. Dziadek
62
zatrzymał się przy pierwszej. Student pobiegł dalej. Rambo i kapitan Mazurek
wyszli z wozu. Poszedłem za ich przykładem i już po chwili ślizgałem się po mokrej
trawie i grzęzłem w coraz rzadszym błocie.
- Dobra! - próbowała przekrzyczeć nasilający się deszcz kapitan Mazurek. -
Zaczynamy. To nawet dobrze się składa, że pada deszcz, będą bardziej wymagające
warunki, będziecie mogli bardziej się wykazać - krzyknęła do mnie pani kapitan i
wyciągnęła zza pazuchy krótkofalówkę.
Uruchomiła ją i powiedziała wesoło:
- Ja Brzoza, ja Brzoza, jak mnie słyszysz?
Coś zachrobotało i z głośniczka odezwał się chrapliwy głos Dziadka .
- Ja Dąb, ja Dąb, słyszę cię dobrze...
- Okej, startuj stoper na mój znak.
- Zrozumiałem.
Kapitan Mazurek wsunęła sobie wolną ręką mokre, opadające strąkami na twarz,
włosy pod szary beret i podprowadzając mnie do pierwszej flagi, tłumaczyła:
- Zaczynamy. Wasze pierwsze zadanie jest banalnie proste. Bieg na sto metrów. Ta
flaga, przy której stoi Dziadek wyznacza tę właśnie odległość. Macie dwie próby.
Startujecie na mój znak. Wszystko jasne?
Pokiwałem głową i ustawiłem się obok flagi. Rzuciłem okiem na kapitan Mazurek,
która włożyła do ust gwizdek. Wpatrzyłem się we flagę przed sobą. Ostry dzwięk
gwizdka rozciął powietrze i ruszyłem. Zlizgając się w błocie stawiałem kolejne kroki,
które przybliżały mnie do flagi. Deszcz zalewał oczy. W połowie drogi zle ustawiłem
stopę i runąłem do przodu jak długi. Przejechałem kilka metrów na brzuchu, ryjąc
brodą w miękkim błocie. Podniosłem się i wróciłem do machającej w moją stronę
kapitan Mazurek.
Rambo uśmiechał się drwiąco, pani kapitan też ledwie powstrzymywała się od
śmiechu. Spojrzałem na siebie. Cały dres był brązowy od błota i mokry. Przejechałem
ręką po brodzie, strzepując resztkę zimnego błota.
- Macie jeszcze jedną próbę. Możemy zaczynać? - zapytała pani oficer.
Kiwnąłem tylko głową i ustawiłem się na starcie. Znów gwizdek. Tym razem
bardziej uważałem jak stawiam stopy i udało mi się dobiec do końca. Stałem
pochylony z rękami na kolanach i dyszałem ciężko, zadzierając głowę i przyglądając
się Dziadkowi :
- 11.45 - zaraportował kapitan.
- Może być - odezwał się z głośniczka głos pani kapitan - zaliczone. Wracajcie tu
szybko...
Pobiegliśmy truchtem w stronę samochodu. Kapitan Mazurek grzebała w tylnej
części wozu. Rambo podał mi butelkę wody. Aapczywie rzuciłem się na napój, ale po
chwili poczułem, że ktoś odrywa mi butelkę od ust. To był Rambo . Uśmiechnął się
do mnie porozumiewawczo i powiedział:
- Nie pij tyle, zaraz znów będziesz biegał.
Rzuciłem mu niechętne spojrzenie, ale nie wypiłem już ani łyczka. Kapitan Mazurek
zamknęła w samochodzie zziębniętego Dziadka i podeszła do mnie z plecakiem.
63
- Załóżcie to - powiedziała podając mi torbę - teraz będziecie biegać na trzy
kilometry, ale uwaga - podniosła do góry wskazujący palec - teraz macie tylko jedną
próbę. Pobiegniecie do Studenta i z powrotem. Jasne?
Przytaknąłem głową i zarzuciłem plecak na ramiona. Był strasznie ciężki.
- Co jest w środku, pani kapitan? - zapytałem. - Kamienie?
- Prawie. Zapakowałam wam do środka trochę najpotrzebniejszego sprzętu i trzy
cegiełki...
- Jak byłem w Lublińcu, to też sobie wkładaliśmy do plecaków cegły. Można
powiedzieć, że to taki komandoski zwyczaj - dodał Rambo .
- No jasne - odburknąłem i poszedłem do chorągiewki.
Po chwili pani kapitan gwizdnęła i zacząłem biec przez deszcz w stronę Studenta ,
który w miarę jak się do niego zbliżałem, robił się coraz wyrazniejszy. Pierwszą
połówkę przebiegłem bez problemów. Już po chwili przyzwyczaiłem się do ciężaru i
umiałem biec tak, żeby nie zakłócać środka ciężkości i zapobiegać upadkom. Po kilku
minutach dotarłem do chorągiewki. Student siedział przy niej w kucki i palił
całkowicie zamoczonego papierosa. Wyciągnął rękę, a kiedy przybiłem piątkę
krzyknął, stukając jednocześnie w zegarek:
- Masz bardzo słaby czas, sierżancie. Szybciej, szybciej, bo się nie uda!
Nie miałem zamiaru dać się wyeliminować na tak wczesnym etapie i dać generałowi
Tłuczkowi powód do kolejnych drwin, więc przyspieszyłem. Nie zważałem już na
środek ciężkości i co jakiś czas lądowałem w zimnym i lepkim błocie, a plecak, całym
swoim ciężarem przygniatał mnie do ziemi. W końcu minąłem chorągiewkę mety i
upadłem na czworaka. Plecak zsunął się w błoto. Przed oczami zatańczyły mi czarne
plamki. Krew huczała w skroniach. Nie zważając, że dres się ubrudzi, położyłem się na
plecach i oddychałem przez chwilę ciężko. Rzuciłem się łapczywie na wodę, którą
podał mi Rambo . Wstałem po chwili, ale krew, która odpłynęła z głowy sprawiła, że
zachwiałem się i o mało co nie upadłem znów na ziemię.
- Niezle, sierżancie Mierzejko! - kapitan Mazurek patrzyła na mnie z
niedowierzaniem - nie musieliście wcale tak pędzić, zeszliście dwie minuty poniżej
czasu, który daje kwalifikację.
Usłyszałem za sobą człapanie. To Student wracał z chorągiewką na ramieniu.
Obejrzałem się i zobaczyłem, że krztusi się od śmiechu. Czekałem, aż podejdzie do
mnie. Przypominałem sobie lekcje samoobrony, które pobierałem w wojsku. W końcu
Student stanął przede mną i zaśmiał mi się w twarz:
- I jak tam twój czas? Pewnie niezły, co?
Zamiast odpowiedzieć nadepnąłem z całej siły na jego stopę, a kiedy się za nią złapał
tracąc równowagę, przewróciłem go w lepkie błoto. Upadł twarzą prosto w breję.
Wstał i odwrócił do mnie brązową od błota twarz. Przebiegł przez nią jak błyskawica
grymas złości. Ale po chwili odzyskała swój normalny, opanowany wyraz. Student
wstał i otrzepywał się z błota.
Zaatakował szybko jak puma i niespodziewanie jak kobra. Jego ręka pomknęła w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]