[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krokiem wstecz. Nie rozumiał, jak mógł być taki brutalny. Skoro nie mógł sobie ufać,
powinien raczej wynająć ochroniarza i wynieść się z powrotem do hotelu. Nie chciał jej
krzywdzić. Kiedy stał w kuchni i słuchał jej opowieści, coś w nim pękło i zalała go fala
wściekłości. Zamiast ją pocieszyć, rzucił się na nią jak zwierzę. Wiedział, \e same
przeprosiny nie wystarczą, ale nie mógł ofiarować jej nic innego.
Wło\ył spodnie i poszedł poszukać Liz. Znalazł ją w sypialni. Właśnie zawiązywała
pasek szlafroka.
- Pózno ju\, Jonas - powiedziała, chcąc się go pozbyć jak najszybciej.
- Zraniłem cię?
- Tak - odparła, patrząc mu w oczy. - A teraz chcę wziąć prysznic, zanim się poło\ę.
- Liz, nie umiem ci wyjaśnić, jak mi przykro, \e byłem taki brutalny i nieczuły. Nie
wiem, jak mógłbym ci to wynagrodzić i...
- Zraniły mnie twoje przeprosiny - odparła ku jego zaskoczeniu.
Przez chwilę patrzył na nią bez słowa. Jak mógł ją zrozumieć, skoro wcią\ była dla
niego zagadką?
- Do diabła, Liz! Nie przepraszałem za to, \e się kochaliśmy, tylko za mój brak
delikatności. Praktycznie rzuciłem cię na łó\ko i zdarłem z ciebie ubranie.
- A ja zdarłam twoje-powiedziała, krzy\ując ręce na piersiach i starając się zachować
spokój.
- Tak, zrobiłaś to - zgodził się i na jego ustach pojawił się cień uśmiechu.
- Czy chcesz, \ebym cię za to przeprosiła? - spytała powa\nie.
Podszedł do Liz i delikatnie poło\ył ręce na jej ramionach. Materiał szlafroka był
miękki i miły. Poczuł ciepło jej ciała.
- Nie. Wolałbym usłyszeć, \e pragnęłaś mnie tak bardzo, jak ja ciebie.
- Sądziłam, \e to oczywiste - powiedziała, umykając wzrokiem.
- Liz - szepnął i łagodnie skierował jej twarz ku sobie.
- Dobrze. Pragnęłam cię. A teraz...
- Teraz - przerwał jej - wreszcie mnie posłuchaj.
- Nie musisz mówić nic więcej.
- Muszę - uparł się, poprowadził Liz do łó\ka i delikatnie ją posadził. - Pojawiłem się
na Cozumel, \eby załatwić konkretną sprawę. Gdy cię spotkałem, byłem przekonany, \e
sporo wiesz i to ukrywasz. Sądziłem, \e coś łączyło cię z moim bratem. Postanowiłem cię
poznać i zobaczyć, w czym mo\esz mi pomóc. Ale potem zrozumiałem, \e nie o to chodzi.
Chciałem cię poznać ze względu na siebie.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Po prostu nie mogłem przestać o tobie myśleć - powiedział i uśmiechnął
się, widząc jej zaskoczoną minę. - Dziś specjalnie zacząłem rozmowę o Faith, ale nie
potrafiłem spokojnie znieść tego, co usłyszałem.
- To zrozumiałe - odparła. - Większość ludzi potępia niezamę\ne matki.
- Przestań wkładać mi w usta słowa, których nie wypowiedziałem - rozzłościł się
Jonas. - Stałaś w kuchni i opowiadałaś historię swego \ycia. Widziałem tę ufną, młodą
dziewczynę pełną marzeń. A potem dowiedziałem się, jak haniebnie zdradzono twoje
zaufanie, jaką wyrządzono ci krzywdę. Dowiedziałem się, dlaczego wszystkiego sobie
odmawiasz i czemu \yjesz z dala od ludzi.
- Ju\ ci mówiłam, \e niczego nie \ałuję.
- Wiem - zgodził się i ucałował jej dłoń.
- Jonas, czy ty uwa\asz, \e ka\demu spełniają się marzenia z dzieciństwa?
Roześmiał się, objął ją i przytulił. Liz przez chwilę siedziała sztywno, nie wiedząc, jak
powinna zareagować na ten gest. Z lekkim wahaniem zło\yła głowę na jego ramieniu i
zamknęła oczy.
- Jerry i ja mieliśmy być partnerami - powiedział nagle Jonas.
- W czym?
- We wszystkim.
Liz otworzyła oczy i popatrzyła na monetę, kołyszącą się na łańcuszku.
- Miał taką samą, prawda?
- Gdy byliśmy mali, dostaliśmy je od dziadka. Były identyczne. Zmieszne, ale zawsze
nosiliśmy je na odwrotnych stronach, ja awers, a on rewers - Jonas westchnął i zacisnął dłoń
na monecie. - Jerry ukradł pierwszy samochód, gdy mieliśmy po szesnaście lat.
- Przykro mi - szepnęła Liz i wzięła go za rękę.
- Wcale nie musiał tego robić. Mieliśmy dostęp do wszystkich aut w gara\u.
Powiedział, \e chciał się przekonać, czy ujdzie mu to na sucho.
- Nie miałeś z nim łatwego \ycia.
- To prawda. Sobie te\ utrudniał \ycie, jak tylko mógł. Ale nie był zły. Zdarzało się,
\e go nienawidziłem, ale nigdy nie przestałem go kochać.
- Czasami miłość sprawia więcej bólu ni\ nienawiść - powiedziała Liz i przysunęła się
jeszcze bli\ej.
Jonas pocałował czubek jej głowy i zamyślił się głęboko.
- Liz, ty chyba nie rozmawiałaś z prawnikiem o swojej córeczce, prawda?
- A po co miałabym to robić?
- Marcus ma pewne obowiązki, przynajmniej finansowe, wobec dziecka i ciebie.
- Ju\ raz wzięłam od niego pieniądze. Nigdy więcej.
- Alimenty mo\na załatwić szybko i bez rozgłosu. Nie musiałabyś pracować siedem
dni w tygodniu.
Liz wzięła głęboki oddech i odsunęła się nieco, \eby móc patrzeć mu w oczy.
- Faith jest moim dzieckiem. I tylko moim, od momentu kiedy Marcus wręczył mi
czek na aborcję. Mogłam to zrobić i \yć, jak zaplanowałam. Zdecydowałam inaczej.
Postanowiłam urodzić, wychowywać i utrzymywać dziecko. Faith od dnia swoich narodzin
dawała mi wyłącznie chwile szczęścia i nie zamierzam się nią z nikim dzielić.
- Kiedyś zapyta cię o jego nazwisko.
- Wtedy je pozna- Liz skinęła głową i zwil\yła nagle wyschnięte wargi.
Jonas postanowił nie naciskać ju\ Liz. Zdecydował, \e poleci swym pracownikom
przejrzeć odpowiednie przepisy i sprawy o ojcostwo.
- Wiem, \e przed przyjazdem Faith miałem zniknąć z twojego domu i zamierzam
dotrzymać danego słowa. Ale czy pozwolisz mi ją poznać?
- Jeśli wcią\ będziesz w Meksyku - zgodziła się z uśmiechem.
- Jeszcze tylko jedno pytanie.
- Słucham?
- Nie było innych mę\czyzn w twoim \yciu?
- Nie - odparła, a jej uśmiech zbladł.
Jonas poczuł dziwną mieszankę wdzięczności i poczucia winy.
- Więc pozwól mi pokazać, jak powinna wyglądać miłość.
- Nie musisz...
- Muszę - powiedział i delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy. - Pragnąłem cię od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]