[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszystkie posiłki jadała w jego towarzystwie, gadali ze sobą
godzinami, żartowali, kłócili się i godzili. I z każdym dniem
Sunny czuła, że kocha go coraz bardziej. Czasami wszystko to
razem wydawało jej się mało prawdopodobne. I wtedy, w
takich chwilach zdumienia, zdarzało jej się siebie samą
131
uszczypnąć, żeby z ulgą stwierdzić, że to wszystko prawda, że
to rzeczywistość, że ona wcale nie śni.
Ona i Chance przemieszczali się bez celu, z jednego lotniska
na odludziu na drugie. Taki stan rzeczy nie mógł jednak trwać
wiecznie, po prostu był zbyt kosztowny. Chance nie zarabiał
ani centa, teraz przecież woził tylko Sunny, a ona nie miała co
myśleć o nowej pracy dopóki nie załatwi sobie nowego
nazwiska.
I marzyła, marzyła, żeby stał się cud, żeby nikt jej nie
rozpoznał. Wtedy będzie mogła spokojnie urodzić dziecko,
zdrowe i śliczne, Chance oszaleje z radości i będzie się nimi
opiekował. Tak jak to było teraz.
Nigdy nie powiedział, że ją kocha, ale ona czuła, że tak
właśnie jest. Ta miłość była w jego głosie, ruchach, w jego
złocistobrązowych oczach. Kiedy jej dotykał, kiedy kochał się
z nią.
I wszystko będzie dobrze, bo musi być dobrze. Teraz stawka
jest niezmiernie wysoka.
Kiedy Chance lądował w Des Moines, Sunny spała, nawet
nie drgnęła. Był zadowolony, że śpi. Niech wypocznie.
Przecież wiedział, co dalej ma się wydarzyć.
Plan przebiegał cudownie. Twarz Sunny pokazana została
praktycznie na całym świecie. Przynęta chwyciła od razu. Za
Sunny i Chancem szły już dwa psy, ludzie Chance'a nie
spuszczali z nich oka.
A Chance z rozmysłem wcale nie ułatwiał psom życia,
inaczej wszystko wydawałoby się zbyt oczywiste. Zawsze
zostawiał za sobą jakiś ślad, bardzo nikły. Jeśli psy są dobre, to
zwęszą. A psy Hauera były naprawdę dobre, po tygodniu miały
zaledwie dzień opóznienia.
Ale same psy to za mało.
Wiadomość, na którą czekał, nadeszła wczoraj. Z Europy.
Hauer zniknął i rozeszła się pogłoska, że jest w Stanach i
planuje coś większego.
132
Jak udało mu się niepostrzeżenie wślizgnąć do Stanów?- O,
to dla Chance'a nie było żadną zagadką. Gwarantowane, że
Hauserowi pomagał ten jego człowiek z FBI.
Hauer jest za sprytny, żeby otwarcie dołączyć do swoich
ludzi. Na pewno jest jednak gdzieś w pobliżu, nie odmówi
sobie przyjemności i osobiście będzie chciał przesłuchać swoją
córkę. Tak, na pewno gdzieś krąży, rzecz w tym, żeby ta
kreatura wylazła w końcu na światło dzienne. %7łeby można było
w końcu ją dopaść.
Może być gorąco. Chance mógł mieć tylko nadzieję, że nie
zastrzelą go od razu, już na samym początku. Chyba tego nie
zrobią, są zbyt przebiegli i zdają sobie sprawę, że Chance może
im się przydać jako dodatkowe narzędzie nacisku na Sunny.
A jego przygoda z Sunny Miller, tak czy inaczej, dziś
wieczorem dobiegnie końca. Jeśli wszystko pójdzie dobrze i
oboje przeżyją, Sunny, nareszcie wolna, będzie mogła żyć
normalnie, wśród ludzi. I pozostaje nadzieja, że nie
znienawidzi Chance, kiedy dowie się, że ta przygoda miała
jeden tylko cel Schwytać Crispina Hauera.
Bo... Kto wie?- Może on jeszcze kiedyś spotka Sunny Miller?
Wjechał Cessną na oznakowane stanowisko i delikatnie
potrząsnął Sunny za ramię. Otworzyła oczy, spojrzała na niego,
a on poczuł ukłucie w sercu. Bo w tych oczach było tyle
ufności i miłości. Wyprostowała się w fotelu, przeciągnęła
słodko i rozejrzała dookoła zaspanymi oczami.
-Gdzie jesteśmy?- zapytała, ziewając.
-W Des Moines. Mówiłem ci, że będziemy tu lądować.
-A... tak, tak, mówiłeś - potwierdziła i znów ziewnęła
szeroko. - Chyba się jeszcze nie obudziłam. Ale sobie
pospałam! Zwykle nie sypiam w dzień, ale tej nocy miałam
kłopot z zaśnięciem, sama nie wiem dlaczego...
Spojrzała na niego pytająco, zatrzepotała ślicznie rzęsami.
-Ja też nie mam pojęcia - oświadczył Chance, mrugając do
niej wesoło i wyskoczył z samolotu.
Sunny wstała z fotela, Chance wyciągnął obie ręce, chwycił
Sunny i postawił ją na ziemi.
133
-Piękny dziś dzień, prawda? zauważył, spoglądając na
błękitne, bezchmurne niebo. - Masz ochotę na piknik?
-Co?
-Piknik. Rozumiesz, obrus w kratkę, smażone kurczaki i tak
dalej.
-Zwietnie! A gdzie dokładnie zrobimy sobie ten piknik? Na
trawce za pasem startowym?
-Nie, trochę dalej. Wynajmiemy samochód i zrobimy sobie
wycieczkę.
Jej oczy rozbłysły, kiedy zdała sobie sprawę, że on mówi to
serio.
-Cudownie! Chance, a ile mamy czasu ? Kiedy stąd
odlatujemy?
-Zatrzymamy się tu kilka dni. Iowa to miłe miejsce, a moje
siedzenie trochę odpocznie od fotela w samolocie.
Szybko załatwił sprawy w biurze lotniska, potem przy
stanowisku, gdzie wypożyczano samochody i już po chwili
podjeżdżał dużym zielonym fordem explorerem.
-Prawdziwa ciężarówka - stwierdziła Sunny z niesmakiem. -
Wolałabym coś bardziej szykownego. Jakiś mały sportowy
wóz, koniecznie czerwoniutki.
-Moje nogi, niestety, nie mieszczą się w czerwoniutkich
sportowych wozach.
W wypożyczalni samochodów sprezentowano Chance'owi
mapę okolicy. Doskonale wiedział, dokąd jechać i jak jechać,
mimo to szczegółowo przedyskutował trasę z urzędniczką.
Niech panienka zapamięta to dokładnie, kiedy dwóch miłych
panów zacznie ją podpytywać. Chance był tu wcześniej,
przygotowując plan. Zapoznał się dokładnie z okolicą i wybrał
odpowiednie miejsce. Z dala od jakichkolwiek zabudowań,
żeby nie narażać przypadkowych ludzi i nie narobić nikomu
żadnych szkód.
Ludzie Hauera pilnowani są bez przerwy. A na miejscu,
gdzie odbędzie się ich mały piknik, czatują już ludzie Chance.
I, co najważniejsze, gdzieś w pobliżu będzie Zane. Od dawna
134
nie brał udziału w akcjach w terenie, tym razem jednak
osobiście chciał ubezpieczać brata. A kiedy ubezpieczał Zane,
Chance czuł się pewniej, niż gdyby go chroniła cała armia
Stanów Zjednoczonych.
Po drodze wpadli na chwilę do supermarketu, żeby
zaopatrzyć się w wiktuały. Były tam nawet specjalne grube
obrusy na piknik, naturalnie w czerwoną kratkę. Kupili, jak
należy, smażone kurczaki, sałatkę ziemniaczaną i sałatkę z
kapusty, paszteciki, troszkę zieleniny i na deser szarlotkę.
Chance kupił jeszcze malutką, podręczną lodówkę, do której
zapakowali puszki z napojami. Po godzinie udało mu się
wyciągnąć Sunny z supermarketu na świeże powietrze, a jego
portfel był lżejszy o ponad siedemdziesiąt dolców.
-Sunny, przecież mamy szarlotkę! Po co jeszcze jabłka?
-Będę nimi w ciebie rzucać - stwierdziła radośnie. - Albo nie,
będę ci kładła po jednym na głowie i próbowała zestrzelić.
-No to uważaj, bo jak zobaczę jabłko w twoim ręku, strzelę
pierwszy. I jeszcze jedno mi wyjaśnij. Te buraczki. Czy takie
świństwo w ogóle ktoś bierze do ust?
-Jasne. Gdyby ludzie nie jedli buraczków, nie stałyby na
półce.
-A ty jadłaś już je kiedyś?
-Raz. Były obrzydliwe.
-To po co je kupiłaś?
-Chcę spróbować, czy będą równie niejadalne, jak tamte.
Właściwie to miał czas przyzwyczaić się do różnych
pomysłów Sunny. Ale ona zadziwiała go nadal. Mrucząc
gniewnie pod nosem, ładował wszystko do samochodu.
Najostrożniej, naturalnie, szklany słoik z buraczkami.
Boże wielki, jak mu będzie brakować tej dziewczyny!
W samochodzie Sunny opuściła szybę. Wiatr rozwiewał
jasne włosy, twarz rozpromieniona. Zachwycała się wszystkim,
nawet stacje obsługi samochodów były bardzo interesujące, nie
wspominając o pewnej leciwej damie z równie leciwym
pieskiem rasy chihuahua. Egzotyczny piesek był tak gruby, że
135
szorował niemal brzuszkiem po chodniku. I z tego biednego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •