[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czy wpuści cię do małego namiotu, w którym śpi razem z oj
cem, matką i dwoma młodszymi braćmi. Zapytaj Koński
Pysk, czy pozwoli ci spać na macie z Wieloma Palcami i jej
dzieckiem.
Miał racje, nie było nawet sensu prosić nowych przyjaciół
o schronienie. Wszyscy podlegali władzy Kinnahauka. Jego
znali od urodzenia, a ją zaledwie kilka miesięcy. Na pew
no nie wystąpią przeciwko swemu wodzowi, by ratować An
gielkÄ™.
Jej rodaków nazywali przecież białymi oczami, cuchną-
cymi bladymi twarzami, angielskimi psami. Naturalnie nie
mówili jej tego otwarcie, lecz Bridget nie raz słyszała roz
mawiających ze sobą młodych wojowników. Zdawała sobie
sprawę, że jednocześnie boją się przybyszów zza oceanu i ni
mi gardzą. Owszem, jeśli nawet tylko część ich opowieści
była prawdziwa, to ona, biała kobieta, powinna wstydzić się
za swoich ziomków. Ostatnio przyszło jej nawet do głowy,
że Anglicy, którzy znalezli się na nowej ziemi, są mniej godni
szacunku niż naród, który określają mianem dzikusów. Teraz
jednak wolałaby się chyba znalezć wśród swoich.
No, może tylko nie w lochu.
I nie na statku.
I nie w rodzinnej wiosce...
Boże, sama już nie wiedziała, czego chce.
W Albemarle, tak w Albemarle!
- Kobieto, niecierpliwi mnie czekanie.
- A mnie niecierpliwią twoje rozkazy - odwarknęła. -
Skoro nastawiłeś do mnie wrogo moich przyjaciół, zrobię so
bie własny namiot z płaszcza i tej skóry. Nie jestem z cukru,
trochÄ™ deszczu mi nie zaszkodzi.
- Jak chcesz. Ale gdybym to ja był takim głupcem, zbu
dowałbym sobie schronienie w miejscu, gdzie nie ma węży.
Musisz wiedzieć, że na Croatoan podczas zimnego księżyca
węże nie zapadają w sen, tak jak czynią to gdzie indziej. Kie
dy woda zalewa im domy, szukają miejsc położonych
wyżej...
Oczy Bridget rozszerzyły się ze strachu. Przełknęła ślinę
i zaczęła niespokojnie rozglądać się wokół siebie.
- Chodz, Bridgetabbott - powtórzył łagodnie Kinnaha-
uk. - Mam miękką matę i ciepłe skóry, którymi możesz się
okryć. Jeśli chcesz... możesz spać sama. Nie mam zwyczaju
brać kobiet wbrew ich woli.
Bridget zawahała się. Czy może mu ufać?
Pójdę, postanowiła wreszcie, ale tylko z uwagi na węże.
Kiedy więc Kinnahauk objął ją ostrożnie ramieniem, za
drżała, a potem pozwoliła zaprowadzić się do namiotu.
Deszcz, jakby chciał uspokoić jej sumienie, lunął rzęsiście,
dudniąc grubymi kroplami w rozpięte na tyczkach skóry.
W środku opadła ciężko na miękkie posłanie z mchu i tra
wy, nakryte delikatnie wyprawioną skórą. Wolała posłanie
z sosnowych igieł, które wydzielały słodki zapach, wiedziała
jednak, że woń morskiej trawy odgania robactwo i też ma
swoje zalety.
- ZciÄ…gnij z siebie mokre ubranie i okryj siÄ™ tym. - Kin
nahauk wręczył jej obszerny, gruby płaszcz.
- Nie zdążyło jeszcze zmoknąć - skłamała, zaciskając
mocno zęby, żeby nie szczękały z zimna.
- Zdjąłem już skórę z wielu królików, Bridgetabbott, Je
den więcej nie zrobi mi różnicy. Czy mam ci pomóc?
- Przestań nazywać mnie w ten sposób!
- Nie nazywasz siÄ™ Bridgetabbott?
- Nie! To znaczy... zle to wymawiasz - mruknęła, ścią
gając wreszcie z pleców przemoczony płaszcz.
- Myślałem, że okażę ci szacunek, nazywając cię twoim
imieniem. Co mam teraz robić?
- Zostawić mnie w spokoju. Obiecałeś, że będę spać
sama.
- Przecież jeszcze nie śpisz.
- Jak mogę zasnąć, skoro próbujesz mnie rozbierać?
Wiem, czego chcesz, Kinnahauku. Twoja matka powiedziała
mi o wszystkim... o nasieniu... o sztormie. O pierwszej żo
nie. Nie zgadzam się na te barbarzyńskie praktyki!
- To nie są żadne barbarzyńskie praktyki - dotarł do niej
z ciemności zagniewany głos Indianina. W mroku widziała
tylko jego błyszczące oczy oraz zarys dumnie uniesionej gło
wy. - Kiedyś mężczyzni w mojej wiosce mieli wiele żon,
które żyły ze sobą jak siostry. Ale wtedy było nas tyle, co
drzew w lesie. %7łyliśmy w pokoju, otoczeni gromadą wnu
ków i dzieci. Kiedy pojawiły się białe oczy, nazwali nas bar
barzyńcami. Wyjaśnili nam, co znaczy to słowo...
W jego głosie usłyszała smutek. Smutek i ból. Teraz była
w nim jakaś łagodność, rezygnacja, nostalgia. A także czu
łość. On, Indianin, mówił czule do niej, Angielki, której ro
dacy wyrządzili krzywdę jego braciom. Słysząc ów
dzwięczny, głęboki głos, dostała gęsiej skórki. Coraz mniej
jednak się bała, coraz mniej było w niej lęku.
A Kinnahauk opowiadał.
- Powitaliśmy tych ludzi jak braci i przynieśliśmy im
wiele darów. Pózniej pojechali do naszych przyjaciół na Ro-
anoke, a oni też dali im prezenty. Wzięli je, ale zaczęli do
magać się więcej. Dostali ziarno, a pragnęli złota i pereł. Na
uczyliśmy ich polować, gdyż wszyscy oni byli rolnikami. Po
kazaliśmy, jak w naszych wodach łowić ryby. Nasze metody
polowania i upraw zadziwiły ich, choć wcześniej uważali, że
wiedzÄ… wszystko. Ale tak naprawdÄ™ nie nauczyli siÄ™ od nas
niczego i wzgardzili naszą mądrością. Szukali złota, a nie
myśleli o zabezpieczeniu swej przyszłości. Co mieli, marno
wali - i żądali więcej. Wreszcie kiedy bóg deszczu odwrócił
od nas łaskawą twarz, naszym braciom żyjącym po drugiej
stronie wewnętrznego morza zabrakło zboża. Biali nie mieli
swych zapasów, więc podzieliliśmy się z nimi tym, co mie
liśmy. Ale oni stali się jeszcze bardziej zachłanni. Napadali
na nasze magazyny, a czego nie mogli zabrać, niszczyli. Pa
lili ouke naszych braci Poteskitów, Roanoków, Paspatanków
i Yeopimów, zaś ich kobiety i dzieci mordowali. Nazywali
nas dzikusami, lecz czy oni mieli swój honor, swoją godność
i swoją kulturę, zabijając ciężarną kobietę lub dziecko? Czy
pozwalali im na to ich bogowie?
W podmuchu wiatru zatrzeszczały tyczki namiotu. Brid
get zadrżała i szczelniej otuliła się futrem. Była przybita
usłyszaną opowieścią, ale jeszcze nie do końca dawała jej
wiarę. Bogobojni chrześcijanie, biali mieszkańcy kolonii, nie
mogli dopuszczać się tak haniebnych czynów.
- Nasz smutek był wielki - mówił dalej Kinnahauk -
gdyż pojęliśmy, że słowa tych ludzi płyną tylko z ich języ
ków, a nie z serc. Rozlano wiele krwi. Wiele kobiet płakało.
Wielu wielkich wodzów i mężnych wojowników stawiało się
na kolejne narady z przywódcami waszych ludzi, ale spoty
kała ich jedynie zdrada. Ludzie, którzy nosili wytworne ubra
nia i nazywali siebie panami, w okrutny sposób rozlali krew
Pemispana, wielkiego werowance Roanoków, krew Granga-
nameo oraz krew jego brata.
Wszystko to było zbyt okrutne, by mogło być prawdziwe,
myślała wstrząśnięta Bridget. Ale czy sama nie zetknęła się
we własnym kraju z morderstwami, torturami i okrucień
stwem? Czyż mało wycierpiała z rąk swoich rodaków? Czy
nie słyszała o wielkiej wojnie, która przetoczyła się przez Eu
ropę, kiedy to całe narody obrażały Boga Wszechmogącego,
mordując swych braci chrześcijan z Jego Zwiętym Imieniem
na ustach? Czyż nie wiedziała, że straszliwe grzechy - chci-
wość, pożądliwość, lenistwo, pycha i gniew - nawet najczy
stszą duszę zawiodą na diabelskie manowce, jeśli zapomni
ona o swym Panu i Stwórcy?
Kiedy zdarzyło się to wszystko, o czym opowiadał Kin-
nahauk, zastanawiała się, przejęta jego opowieścią. Poprze
dniego miesiÄ…ca czy przed stu laty? W tym dalekim kraju,
gdzie hulały wichury i sztormy, czas wydawał się dziwny
i odmienny, nie odmierzany dniami, tygodniami czy latami,
lecz przypływami i odpływami morza oraz kolejnymi porami
roku.
- Kinnahauku - odezwała się, by zadać pytanie, które od
początku krążyło w jej głowie - mówisz, że pogardzacie mo
im ludem. Dlaczego więc wyciągnąłeś mnie z wody i szedłeś
moim śladem?
- Nie nienawidzÄ™ ciÄ™, Bridgetabbott. Nie mogÄ™ ciÄ™ niena
widzić, ponieważ nie jestem w stanie nienawidzić daru, który
otrzymałem od Wielkiego Ducha.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]