[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zwłaszcza mamie. Nie życzyła sobie dla swojej córki chłopaka, który nawet nie myślał o
college'u.
Co do taty.. zachował się całkiem w porządku. Powiedział tylko:
- Daj spokój, Toni. To miły chłopak. A mama na to:
- Skąd możesz wiedzieć. Nigdy z nim nie rozmawiałeś.
- Owszem, ale znam Mary - odparł. - A teraz idz się trochę przespać, Jessico.
Więc poszłam. Ale nie udało mi się zasnąć. Choć wylegiwałam się w łóżku od piątej rano do
mniej więcej wpół do jedenastej. Nie mogłam pozbyć się myśli o Heather i o tym domu. Tym
strasznym, okropnym domu.
Och, a także o tym, co mi powiedział agent specjalny Johnson. To znaczy o Douglasie.
Głosy Douglasa mówią mu, żeby popełnił samobójstwo, nie zabijał innych ludzi.
Więc sugestie agenta specjalnego Johnsona nie miały najnudniejszego sensu. Ani deczka.
Poza tym Douglas nie prowadzi samochodu. Kiedyś miał prawo jazdy i auto, fakt.
Jednak od dnia, kiedy nas wezwali - zeszłej zimy, kiedy Douglas miał pierwszy  epizod" - i
pojechaliśmy po niego do colle-g'u, a Mike prowadził z powrotem - samochód, zimny i martwy,
tkwi w garażu. Nawet Mike nim nie jezdzi. Mike, który oddałby niemal wszystko za własny
samochód. Ale sam sobie winien - na koniec szkoły zażyczył sobie komputer. Głupi, bo na wóz
mógłby wabić Claire Lippman i zabrać ją na randkę do kamieniołomów, Tak więc nawet Mike
nie ruszyłby tego samochodu. To był wóz Douglasa. I pewnego dnia Douglas miał znowu nim
pojechać.
Ale jak dotąd tego nie zrobił. Nie miałam co do tego wątpliwości, bo kiedy mama powiedziała,
że podrzuci mnie do szkoły, sprawdziłam opony samochodu Douglasa. Gdyby się wyprawiał
do domu przy kamieniołomach, na oponach byłby piach.
A nie było. Opony w samochodzie Douglasa były czyste jak łza. To nie znaczy, że uwierzyłam
agentowi specjalnemu Johnsonowi. Gadał te bzdury o Douglasie, żeby się przekonać, czy
przypadkiem nie znam prawdziwego mordercy i z jakiegoś dziwacznego powodu go nie
ukrywam.
Dotarłam na zajęcia orkiestry w połowie przesłuchania instrumentów smyczkowych. Akurat
grała Ruth, kiedy weszłam z usprawiedliwieniem spóznienia na kartce. Nie zauważyła lnie,
pochłonięta grą. Wybrała sonatę, której się nauczyła na bozie. Wiedziałam, że będzie miała
pierwsze krzesło. Ruth zawsze zdobywa pierwsze miejsce.
Kiedy skończyła, pan Vine powiedział:  Zwietnie, Ruth" i zawołał następną wiolonczelistkę. W
naszej orkiestrze były tylko trzy wiolonczelistki, więc konkurencja nie należała do szczególnie
zaciętych. Trzeba było jednak siedzieć tam i słuchać, jak ludzie ubiegają się o swoje miejsca. To
było okropnie nudne. Zwłaszcza skrzypce. Piętnastu skrzypków i skrzypaczek grało ten sam
utwór.
- Cześć - szepnęłam, udając, że szukam czegoś w plecaku.
- Cześć - odszepnęła Ruth, chowając wiolonczelę do futerału. - Gdzie byłaś? Co się dzieje? -
Wszyscy mówią, że uratowałaś Heather Montrose od śmierci.
- Owszem - stwierdziłam skromnie. - Zgadza się.
- Dlaczego zawsze dowiaduję się o wszystkim ostatnia? No więc gdzie ona była?
- W tym wstrętnym starym domu przy drodze do kamieniołomów - szepnęłam. - Przy drodze,
której już nikt dzisiaj nie używa.
- A po co tam polazła?
-Wiesz, nie znalazła się tam całkiem z własnej woli - wyjaśniłam i opowiedziałam wszystko po
kolei.
- Rany - mruknęła Ruth, kiedy doszłam do końca. - Wyjdzie z tego?
- Nie wiem. Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć. Ale...
- Przepraszam. Czy nie możecie ciszej? Przeszkadzacie wszystkim pozostałym.
Podniosłyśmy wzrok. Karen Sue Hankey rzucała nam gniewne spojrzenie.
Tyle że pod gniewnym spojrzeniem rozciągał się szeroki pas gazy zakrywającej nos i
przylepionej plastrem do policzków.
Wybuchnęłam śmiechem. No cóż, nie mogłam się powstrzymać.
- Zmiej się, śmiej, Jess - powiedziała Karen Sue. - Zobaczymy, kto się będzie śmiał w sądzie.
Karen Sue - wykrztusiłam, chichocząc. - Po co ci ta gaza? Wyglądasz śmiesznie.
- Doznałam kontuzji narządu powonienia - oznajmiła Karen Sue wyniośle. - Możecie przeczytać
oświadczenie lekarskie. - Kontuzja narządu... - parsknęła Ruth. - Czyli po prostu masz
rozkwaszony nos.
- Ryzyko infekcji - poinformowała nas Karen Sue - jest niezmiernie wysokie.
To mnie dobiło. Zmiałam się tak, że o mało nie dostałam konwulsji. Pan Vine w końcu zwrócił
na nas uwagę i powiedział ostrzegawczo:
- Dziewczynki!
Oczy Karen Sue zamigotały groznie ponad brzegiem bandaża, ale nie odezwała się ani słowem.
Nie wtedy.
Gdy rozległ się wreszcie dzwonek na lunch, wyniosłyśmy się stamtąd z Ruth czym prędzej.
Chciałyśmy pogadać o Heather.
- A więc powiedziała  oni" - powtórzyła Ruth, kiedy pochylałyśmy się obie przy stole nad
taco. Dobra, ja się pochylałam nad taco. Ruth dołożyła do swojego kupę sałaty i polała to jeszcze
beztłuszczowym sosem, uzyskując w ten sposób sałatkę z taco. I, moim zdaniem, bałagan na
talerzu. - Jesteś pewna? Powiedziała:  Oni wrócą"? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •