[ Pobierz całość w formacie PDF ]
brzoskwiń i wisien. Musi znalezć miejsce na befsztyki i wino, które najprawdopodobniej
przywiózł Frank. Nie dowierzał jej w tych sprawach, kiedy zobaczył, jak macza owsiane
ciasteczka w sherry.
Bain wyszedł i Willy sprowadziła Franka na dół. Włączyła odwil\acz, kiedy poszedł
po walizki. Przyzwyczaiła się do wilgoci, ale biedny Frank zawsze cierpiał z tego powodu.
Zmusił ją do przejrzenia paru przywiezionych wycinków, zanim zdą\yła uciec.
- Koniecznie musisz przeczytać wczorajszy artykuł Buckleya na temat bezrobocia,
Willy. To powinno być lekturą obowiązkową. - Willy od dawna ju\ wiedziała \e ka\dy
publicysta, w danej sprawie reprezentujący te same poglądy co Frank, natychmiast był przez
niego obwoływany największym mędrcem stulecia.
Przyniósł równie\ niewielką, podró\ną lodówkę. - Chwała Bogu, są jeszcze zimne.
Trzeba je lekko doprawić czosnkiem i zostawić, \eby przed sma\eniem doszły do temperatury
pokojowej. Masz czosnek, prawda? Ale ten prawdziwy, nie w proszku.
Willy weszła z nim na górę, dała mu czosnek, a potem rozwinęła pięciocentymetrowej
grubości, marmurkowate befsztyki z polędwicy. - Frank, tym mo\na nakarmić całą armię.
- Nie \artuj. Zjesz cały swój i połowę mojego na dodatek, chyba \e od ostatniego
obiadu, na którym byliśmy razem, zaszły w tobie jakieś niesłychane zmiany.
Frank doprawił befsztyki zgodnie z zasadami sztuka kulinarnej, a potem zszedł wziąć
prysznic i przebrać się do obiadu. Willy zaczęła sobie przypominać, co właściwie miała
zamiar zrobić. Słyszała wodę płynącą z prysznica i uznała, \e Frank znalazł ręczniki, które
poło\yła na otomanie w jego saloniku. Przez jakiś czas poradzi sobie bez niej.
Zastanówmy się, co teraz, pomyślała. Sałatka? Dręczona wra\eniem, \e ma do
zrobienia coś pilnego, kręciła się roztargniona po kuchni wyjmując warzywa z szuflad
lodówki, szatkując pieczarki, cebulę i fasolkę szparagową oraz obmyślając fantazyjną
marynatę.
- O do licha, Spot! - mruknęła, wycierając dłonie o spódniczkę z białego drelichu.
Krzyknęła, \e wróci za minutkę, i pobiegła do domu Baina. Najprawdopodobniej szum
płynącej wody zagłuszył jej głos, ale je\eli będzie miała szczęście, wróci, zanim Frank
spostrze\e jej nieobecność.
Bain siedział przy słu\ącym mu zamiast biurka stoliku ustawionym koło okna i
obserwował, jak biegła krętym podjazdem. Ubrana była w tę samą spódnicę i ró\owy
podkoszulek. Włosy z rozjaśnionymi słońcem pasemkami wymykały się spod czerwonej
wstą\ki, której końce zwisały jej do połowy karku. Wcią\ jeszcze nie zało\yła butów.
Wrzucił papiery z powrotem do teczki i wstał. - Spokojnie, stary - powiedział cicho,
słysząc skomlenie setera. Uśmiechnął się, zastanawiając, czy wydaje polecenie psu, czy sobie.
- Jak on się czuje? - zapytała w chwilę pózniej Willy łapiąc oddech. Kiedy otworzył
drzwi, przecisnęła się obok niego. Jej czysty, przesycony aromatem mydła zapach podra\nił
mu zmysły. - Zupełnie o nim zapomniałam. Biedny Spotty, tak mi wstyd.
Mrucząc słowa bez związku uklękła przed psem i Bain patrzył na nich z rozbawieniem
połączonym z podziwem. Spot doskonale grał rolę zahartowanego weterana i kiedy ostro\nie
oglądała zranioną łapę, na jego kościstym pysku pojawił się wyraz cierpienia. Stary spryciarz,
spał jak dziecko od chwili powrotu Baina i obudził się dopiero, kiedy poczuł obecność swojej
pani.
Spojrzenie Baina przesunęło się na klęczącą postać. Odwrócona do niego plecami
pochylała się do przodu, jej biodra rysowały się pięknymi łukami poni\ej talii, która a\
prosiła się, by ją objąć. Zakurzone podeszwy wąskich stóp były zgrabnie podwinięte pod
krągłe pośladki kontrastując swą ciemną barwą z bielą spódniczki. Jak zdą\ył zauwa\yć,
przez cały dzień nie miała butów na nogach - a zauwa\ył to dość dobrze. Oczywiście zupełnie
przypadkowo, ale widział ją za ka\dym razem, kiedy wychodziła z domu. Nie szpiegował jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]