[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wyszła z gabinetu, głośno zamykając za sobą drzwi. Omal nie przewróciła
przechodzącej korytarzem Gill. Odprowadzana zdziwionym wzrokiem
rejestratorki, potykając się, dobrnęła do toalety.
Przetarła oczy. Bardziej teraz zła niż rozżalona, przyłożyła mokre dłonie
do piekących policzków. Odetchnęła głęboko. Jak on mógł powiedzieć jej coś
tak podłego? Dlaczego? - pytała samą siebie. I nagle zrozumiała.
Bo porównywał ją Lindsay.
To Lindsay go zdradziła, a on wciąż cierpiał z powodu tej zdrady. A więc
to prawda, że ona nadal zajmuje ważne miejsce w jego życiu. I to jak ważne!
Po dziesięciu minutach zdołała uspokoić się na tyle, by wyjść z toalety.
Zabrała z przychodni swoje rzeczy i wróciła do domu. Starała się jechać jak
najostrożniej, lecz pod maską opanowania wciąż szalały emocje.
Przed domem wyciągnęła z bagażnika przygotowany na weekend bagaż.
A jednak piątek okazał się feralny!
- 115 -
S
R
Powoli wchodziła po schodach. Nogi się pod nią uginały, a torba
wydawała niezwykle ciężka. Gdy otworzyła drzwi, natychmiast rzucił jej się w
oczy dawno pożyczony sweter, który w końcu wyjęła z bagażnika. Wisiał tam
gdzie zawsze, na krześle. Często pod nieobecność Bruna zarzucała go sobie na
plecy i pocieszała się jego cytrusowym zapachem.
Wpatrzona w sweter, rzuciła swoje rzeczy i opadła na kanapę. Potem
ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem.
ROZDZIAA DZIESITY
Telefon dzwonił natarczywie, tak jak się spodziewała.
Nie podniosła jednak słuchawki. Rozpakowując się, niemal oczekiwała
pukania do drzwi. Ale nadaremnie.
Następnego dnia wczesnym rankiem pojechała do Cerne Carey. Wypiła
kawę w małej ruchliwej knajpce, zrobiła zakupy i włóczyła się po mieście, nie
umiejąc znalezć sobie lepszego zajęcia i nie chcąc też wracać do domu.
To miał być ten wspaniały weekend. Jej myśli powędrowały do różowego
domu w gęstwinie zieleni. Bruno jest tam teraz sam... Odczuła przelotną pokusę,
ale ją odparła. Przecież to on oskarżył ją tak niesprawiedliwie.
Jak on mógł? I to tak nagle... A przecież zaledwie chwilę wcześniej...
Przestań, powiedziała sobie. Daj spokój, Frances, jedz do domu. Nie
będziesz tu przecież tkwić cały czas.
Ale zanim dotarła na Bow Lane, była już prawie siódma. Całe tylne
siedzenie samochodu zajmowały sadzonki. To był jej pomysł na wypełnienie tej
beznadziejnie pustej soboty.
Przed jej domem stał jakiś samochód, lśniący czerwony kabriolet.
Mrucząc pod nosem coś nieprzyjaznego, z trudem zaparkowała obok niego.
Obładowana dwiema torbami i sadzonkami z kwiaciarni, próbowała
otworzyć drzwi.
- 116 -
S
R
- No,no, nie wiedziałem, że interesujesz się ogrodnictwem.
Na dzwięk tego głosu doznała szoku. Podniosła zdumiony wzrok na jego
właściciela i zamarła bez ruchu.
- Wyglądasz fantastycznie, Fran.
Przełknęła ślinę i zamrugała powiekami, jakby chcąc się przekonać, czy
to nie zjawa.
- Greg!
Wysoka postać nachyliła się, by ją pocałować: prosto w usta. Odwróciła
głowę, czując jednocześnie, że czyjaś ręka obejmuje ją w talii.
- Co ty tu robisz?
- Szukam cię, oczywiście. Nieuchwytna z ciebie istota. Jestem tu dziś już
trzeci raz.
Frances przyglądała się ze zdumieniem szerokim barom i krótkim, jasnym
włosom mężczyzny, który kiedyś zajmował tak ważne miejsce w jej życiu. Z
trudem mieściło jej się to wszystko w głowie.
- Ale... jak mnie tu znalazłeś?
- Opowiem ci, jeśli mnie wpuścisz.
Uprzytomniła sobie, że wciąż jeszcze nie otworzyła drzwi. Drżącą ręką
trafiła do zamka. Greg wziął od niej pakunki i razem weszli na górę.
Był w jej mieszkaniu w Londynie. Nowy adres podała mu gospodyni.
- Przecież miała go nikomu nie podawać! - Frances odłożyła sprawunki i
zdumiona przyglądała się temu zupełnie obcemu już mężczyznie, który rozsiadł
się na kanapie.
- Przecież widziała, że to ja - oświadczył chełpliwym tonem. - Byliśmy ze
sobą dwa lata, Frances. Nie pamiętasz? - Roześmiał się.
Jej zbytnio to nie bawiło.
- Owszem, pamiętam.
Rzeczywiście, pamiętała długie miesiące bólu bez choćby jednego listu z
Zatoki Perskiej.
- 117 -
S
R
- Napijesz się kawy? - spytała uprzejmie. - Nie mam niestety nic
mocniejszego.
- Kawa i ty... Zwietnie! - Posłał jej uśmiech, od którego kiedyś serce
zaczynało jej bić szybciej. Wyszła do kuchni, mając nadzieję, że z jej twarzy nie
można wyczytać niesmaku. Gdy robiła kawę, w pokoju zadzwonił telefon.
Zanim zdążyła odebrać, Greg podniósł słuchawkę.
- Ktoś się rozłączył - powiedział, biorąc od niej kubek.
Zaczerwieniła się, widząc, że opuścił wzrok na jej piersi pod białą
bawełnianą bluzką. Skrzyżowała przed sobą ręce.
- Czy byłbyś łaskaw mi wyjaśnić, po co przyjechałeś? Odstawił kubek i
odwrócił się, by wyjrzeć na ulicę.
- Sympatyczne miejsce. Mieszkasz tu sama? Nie do wiary! On ją
przesłuchuje!
- O co ci chodzi, Greg? Zwrócił na nią wzrok.
- To chyba oczywiste. - Przymrużył jasnoniebieskie oczy. - Wyglądasz
jeszcze piękniej niż dawniej, Fran.
- Greg, jestem zajęta...
- Czym?
- To moja sprawa.
- Mam dziwne wrażenie, że nie jesteś zbyt przyjaznie nastawiona.
Jej oczy pociemniały z gniewu.
- Zostawiłeś mnie bez cienia skrupułów, Greg. Wybrałeś wojsko, a mnie
rzuciłeś. Dlaczego miałabym odnosić się do ciebie przyjaznie?
Roześmiał się i ruszył ku niej.
- Jeszcze się gniewasz? - Ujął ją mocno za ramiona. - Możemy to w
każdej chwili naprawić. Idę do cywila. Mam kumpla, który chce mnie zatrudnić
w swojej firmie. Potrzebuje akurat kogoś z moim wykształceniem. To dobra
propozycja. Moglibyśmy...
- 118 -
S
R
- Nie interesuje mnie, co chcesz zrobić ze swoim życiem, Greg. Na to już
za pózno. O wiele za pózno. Puść mnie.
- Och, Fran... Nie dąsaj się!
Przyciągnął ją i pochylił głowę. Odwróciła się w samą porę.
- Przestań, Greg. Puszczaj!
- Fran... chodz...
- Proponuję, żeby pan zastosował się do życzenia tej pani i ją puścił -
odezwał się głęboki głos od drzwi.
Ręce Grega opadły.
- Wszystko w porządku, Frances? - spytał Bruno.
- Tak - skinęła głową. - Greg... właśnie wychodzi.
Bruno podszedł i stanął tuż obok niej.
Wrogość obu mężczyzn była niemal namacalna. Widząc stanowcze
spojrzenie Bruna, Greg po chwili wahania parsknął pogardliwie i opuścił pokój.
Z dołu dało się słyszeć głośne trzaśnięcie drzwi, a zaraz potem ryk silnika.
Frances odetchnęła z ulgą i zamknęła oczy. Bruno otoczył ją ramieniem.
- Och, kochany - szepnęła, wtulona w jego pierś. - Tęskniłam za tobą.
- Dzięki Bogu. Nie byłem pewien... Kiedy tu wszedłem i zobaczyłem, jak
on cię obejmuje...
- Niepotrzebnie go w ogóle wpuściłam. - Opuściła ją resztka energii. Oczy
zaszły jej łzami. - Jestem głupia!
Pochylił się i pocałował ją czule.
- Nie, to ja jestem głupi - szepnął skruszony. - To, co ci wczoraj
powiedziałem... było niewybaczalne.
- Och, kochany!
- Boże, Frances - szepnął. - Straciliśmy tyle czasu...
I zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, porwał ją na ręce i zaniósł do
sypialni.
- 119 -
S
R
Resztę weekendu spędzili w łóżku. W jej łóżku. Nie dlatego, że Frances
chciała uniknąć wizyty w domu Bruna, ale dlatego, że było im zbyt dobrze, żeby
chcieć się przenieść. Całe szczęście, że zrobiła zakupy. Co prawda niewiele
czasu spędzili przy stole. Większość zapasów zjedli w łóżku albo na podłodze w
pokoju dziennym, gdzie też chętnie się wylegiwali, jak się wyraził Bruno,
 robiąc dzieci". [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •