[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uniewinniający. Takiego zdania był inspektor Neele, nie chciał jednak rozpraszać
złudzeń Elaine Fortescue.
- Istnieje i taka możliwość - odparł zgodnie z prawdą. - Więc słucham, proszę
pani? O czym była wtedy mowa?
- Szczerze mówiąc o moich sprawach - powiedziała młoda osoba i umilkła.
- A mianowicie?
- Mój... mój znajomy, ktoś z przyjaciół, przyjechał tutaj, więc zwróciłam się do
Adeli, czy nie ma nic przeciwko jego zamieszkaniu w naszym domu.
- Rozumiem... Kto jest tym pani znajomym?
- Gerald Wright. Nauczyciel szkolny. Zatrzymał się w hotelu Golf.
- Czy to szczególnie dobry znajomy, ktoś bardzo bliski? - detektyw przybrał
dobroduszny, rodzicielski wyraz twarzy, który dodał mu co najmniej piętnaście lat. -
Może wkrótce należy oczekiwać doniosłego wydarzenia w rodzinie?
Odczuł niemal skrupuły na widok nieporadnego gestu ręki i rumieńca
dziewczyny. Nie wątpił już, Elaine Fortescue kocha się w tym gościu.
- Nie jesteśmy formalnie zaręczeni i... i... Teraz nie może być o tym mowy...
Ale... Zgadł pan, inspektorze. Istotnie, zamierzamy się pobrać.
- Gratuluję serdecznie! podchwycił żywo Neele. - Wspomniała pani, że pan
Wright zatrzymał się w hotelu Golf. Od jak dawna tam mieszka?
- Zadepeszowałam do niego po śmierci ojca.
- A on przyjechał niezwłocznie - powiedział detektyw i życzliwym, budzącym
zaufanie tonem dorzucił swój ulubiony zwrot: - Aha... Rozumiem. - Na moment
zawiesił głos. Jak pani Fortescue zareagowała na propozycję, by pan Wright
przeprowadził się tutaj?
- Odpowiedziała: Dobrze. Wolno ci zapraszać, kogo sobie życzysz .
- Innymi słowy odniosła się do pani planów życzliwie.
- %7łyczliwie?... Chyba niezupełnie. Powiedziała jeszcze... - Właśnie! Co więcej
powiedziała?
- Głupstwo, jakiego należało spodziewać się od Adeli. Dodała, że mogłabym
zrobić znacznie lepszą partię. - Elaine zarumieniła się znowu.
- Cóż, krewni często mówią podobne rzeczy.
- Tak... Naturalnie! Ale, widzi pan, nie wszystkich stać na właściwą ocenę
Geralda. To intelektualista, zwolennik nieszablonowych, postępowych idei, które nie
odpowiadają wielu ludziom.
- Aha... Rozumiem. Dlatego trudno mu było dojść do porozumienia z pani
ojcem.
Dziewczyna mocno się zaczerwieniła.
- Ojciec był niesprawiedliwy, miał liczne uprzedzenia. Drażnił uczucia Geralda.
Otwarcie mówiąc, zachowanie ojca tak zirytowało Geralda, że zniknął na długie
tygodnie i nie odzywał się nawet do mnie.
I prawdopodobnie nie odezwałby się do dnia dzisiejszego, gdyby twój ojciec
nie umarł i nie zostawił ci grubej forsy pomyślał inspektor Neele i zapytał:
- O niczym więcej nie rozmawiała pani z panią Fortescue?
- Nie... Nie zdaje mi się.
- Działo się to mniej więcej dwadzieścia pięć po piątej, a o szóstej pięć
znaleziono zwłoki pani Fortescue. Pani nie wróciła do biblioteki w tym czasie?
- Nie wróciłam.
- Co pani robiła?
- Ja? Wybrałam się na mały spacer.
- Do hotelu Golf?
- No... tak... Ale Geralda nie zastałam.
- Aha... Rozumiem - powtórzył znów inspektor Neele, tym razem jednak tonem
akcentującym koniec rozmowy.
- Czy to wszystko? zapytała Elaine.
- Tak jest. Dziękuję pani odparł detektyw i spytał, gdy dziewczyna wstawała z
krzesła: Mogłaby pani powiedzieć coś o kosach?
- O kosach? Tych w pasztecie?
Aha. Były też kosy w pasztecie pomyślał Neele i dodał:
- Kiedy to miało miejsce?
- Trzy... może cztery miesiące temu. Ojciec znalazł też nieżywe kosy na
swoim biurku. Strasznie się wtedy złościł.
- Złościł się? Czy dopytywał się też, kto to mógł zrobić?
- Tak... Oczywiście. Ale nikt z nas nic nie wiedział.
- A nie wie pani, czemu pan Fortescue tak się gniewał?
- Czemu? No... To był makabryczny, głupi dowcip.
Neele spojrzał bystro w twarz dziewczyny, nie zauważył jednak objawów
zmieszania.
- Aa... Jeszcze jedno podjął. - Nie orientuje się pani, czy i kiedy pani Fortescue
sporządziła testament?
- Nie mam pojęcia Elaine rozłożyła ręce. - Chyba tak... Ludzie przeważnie
robią takie rzeczy.
- Powinni, ale nie zawsze robią. Czy na przykład pani załatwiła tę sprawę?
- Ja? Dotąd nic nie miałam... Cóż... teraz naturalnie...
Neele spostrzegł, że w tym momencie dziewczyna uprzytomniła sobie zmianę
własnej pozycji materialnej. Wyczytał to w jej oczach.
- Słusznie - powiedział. - Pięćdziesiąt tysięcy funtów nakłada pewne
obowiązki. Nakłada obowiązki i niejedno może się zmienić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]