[ Pobierz całość w formacie PDF ]
silnych poznali się. W szczerym polu spotykają się, szukają się, zadają sobie wielkie ciosy
kopią w pawęże zdobne obręczami. Aamią je wzajem pod szerokimi guzami. Poły obu
kolczug drą się, ale obaj .nie są ranni. Popręgi pękają, siodła zsuwają się, obaj królowie
spadają... Powstają szybko na nogi. Dobywają śmiało mieczów. Nikt nie przerwie tej walki;
nie może się skończyć bez ludzkiej śmierci.
CCLIX
Bardzo jest dzielny Karol z lubej Francji; i emir nie boi się go ani nie drży. Dobywają
nagich mieczów i walą straszliwe ciosy w swoje pawęże. Przecinają skórę i deski podwójne
pod spodem; gwozdzie wypadają, guzy lecą w kawały. Potem, odsłoniwszy ciało, walą się po
pancerzach: z ich jasnych hełmów sypią się iskry. Nie skończy się ta walka, aż jeden z nich
uzna swój błąd.
CCLX
Emir powiada: Karolu, wejdz w samego siebie; zgódz się okazać mi, że żałujesz! W
istocie, zabiłeś mi syna i bardzo niesłusznie żądasz mego kraju. Zostań moim wasalem...
Pójdz ze mną aż na wschód jako mój sługa. Karol odpowiada: To byłaby, wierę, wielka
nikczemność. Poganinowi nie lża mi użyczyć pokoju ani miłości. Przyjm prawo, jakie Bóg
nam objawił, prawo chrześcijańskie, wnet będę cię miłował; potem służ mu i uwierz w Króla
wszechpotężnego. Baligant rzecze: Głupie słowa powiadasz! Za czym jęli na nowo walić
mieczem.
CCLXI
Emir jest bardzo silny. Wali Karola Wielkiego w hełm z ciemnej stali, łamie mu go na
głowie i rozcina, brzeszczot sięga aż do włosów, nadcina ciało na dłoń i więcej, kość jest
obnażona, Karol chwieje się, omal nie upadł. Ale Bóg nie chce, aby go zabito ani
zwyciężono! Zwięty Gabriel wrócił doń i pyta: Wielki Królu, co czynisz?
CCLXII
Kiedy Karol usłyszał święty głos anioła, już się nie lęka, wie, że nie umrze. Odzyskał siłę i
zmysły. Mieczem francuskim wali emira. Kruszy mu hełm, na którym błyszczą drogie
kamienie, otwiera mu czaszkę rozlewając mózg, rozcina mu głów aż po białą brodę i bez
63
żadnego ratunku kładzie go trupem. Krzyczy: Montjoie! , iżby się skupili koło niego. Na ten
krzyk przybywa diuk Naim, chwyta konia Tensendura, Karol wsiada nań z powrotem.
Poganie uciekają, Bóg nie chce, aby zostali. Francuzi osiągnęli tak upragniony cel.
CCLXIII
Poganie pierzchają, Bóg tak chce. Frankowie i cesarz z nimi pędzą ich przed sobą. Król
powiada: Panowie, pomścijcie wasze żałoby, czyńcie waszą wolę i niechaj serca wasze
rozjaśnią się, widziałem bowiem dziś rano, że oczy wasze płakały. Frankowie odpowiadają:
Panie, tak trzeba nam czynić! Każdy bije, ile tylko może. Z pogan, którzy tam byli, mało
który uszedł.
CCLXIV
Skwar jest wielki, kurz wzbija się w górę. Poganie uciekają, a Francuzi nękają ich. Pogoń
trwa aż do Saragossy. Na szczyt wieży wyszła Bramimonda, z nią jej kleryki i kanoniki
fałszywej wiary, których nigdy Bóg nie kochał; nie mają ani święceń, ani tonsury. Kiedy
ujrzała Arabów w takiej rozsypce, głośno krzyczy: Ha, miły królu, oto pobito naszych ludzi!
Emir poległ tak haniebnie! Kiedy Marsyl to słyszy, obraca się do ściany, oczy jego leją łzy,
głowa opada. Umarł z boleści, od klęski, która się nań zwaliła. Oddaje duszę czartu.
CCLXV
Poganie pomarli; Karol wygrał bitwę. Zwalił bramy Saragossy; wie, że nie będą jej bronili.
Zajął .miasto; wojska jego weszły w nie prawem zdobyczy i spały tam tej nocy. Król z białą
brodą pełen jest dumy. A Bramimonda oddała mu wszystkie wieże, dziesięć wielkich,
pięćdziesiąt małych. Kto zyska pomoc bożą, dobrze wieńczy swoje dzieła.
CCLXVI
Dzień się kończy, noc zapada. Księżyc jest jasny, gwiazdy błyszczą. Cesarz zdobył
Saragossę; oddziały Francuzów plądrują do szczętu miasto, synagogi i meczety. Ciosami
mieczów i toporów kruszą obrazy i wszystkie bałwany; nie zostanie tam czarów ani uroków.
Król wierzy w Boga, chce spełnić swoją służbę; a biskupi błogosławią wody. Prowadzą
pogan aż do chrzcielnicy; jeśli znajdzie się taki, który opiera się Karolowi, król każe go
pojmać albo spalić, albo zabić żelazem. O wiele więcej niż sto tysięcy ochrzczono na
prawdziwych chrześcijan, ale królowej nie. Zawiodą ją do słodkiej Francji jako brankę, król
chce, aby się nawróciła z miłości.
64
CCLXVII
Noc mija, dzień wstaje jasny. W wieżach Saragossy Karol osadza załogę. Zostawił tam
tysiąc dobrze wypróbowanych rycerzy; strzegą miasta w imię cesarza. Król siada na koń; tak
samo wszyscy jego ludzie i Bramimonda, którą bierze jako brankę, ale nie chce jej nic zrobić,
jeno samo dobre. Wracają pełni radości i dumy. Zajmują siłą Narbonę i przechodzą mimo.
Karol przybywa do Bordeaux, głośnego miasta; na ołtarzu barona, świętego Seweryna, składa
róg pełen złota i dukatów; pielgrzymi, którzy tam chodzą, oglądają go jeszcze. Przebywa
%7łyrondę na wielkich galarach, które tam znajduje. Aż do Blave odprowadził swego siostrzana
i Oliwiera, jego szlachetnego towarzysza, i arcybiskupa, który był roztropny i dzielny. W
kościele Zw. Romana w białe trumny każe złożyć trzech parów, tam leżą dzielni rycerze.
Francuzi oddają ich Bogu i Jego Imionom. Przez doliny, przez góry Karol jedzie; aż do
Akwizgranu nie chce stanąć dla odpoczynku. Tak długo jedzie, aż ujrzał się przed swym
tarasem. Kiedy przybył do swego królewskiego pałacu, wezwał przez posłów swoje sędzie:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]