[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zastanowić, jak odeprzeć zakusy łowców posagu. - Chichot przez
łzy dowiódł, że udało mu się rozweselić Deborę. Odsunęła się do
niego, a jej twarz stopniowo odzyskiwała pogodny wyraz. Tak to
już było z Debora, że słońce szybko wychodziło zza chmur i
szybko za nimi znikało. W każdym razie Hugo z dużym
40
uznaniem myślał o kuzynce, która tak dzielnie znosi
przeciwieństwa losu. Wydawało się całkiem naturalne, że trzyma
ją w objęciach i coraz bardziej zaciska ramiona. Dawniej trzymał
ją tak nieraz... po upadku z jabłoni, po mimowolnej kąpieli w
strumieniu, gdy poślizgnęła się na kamieniach, po śmierci
jakiegoś zwierzątka, do którego się przywiązała, Debora szukała
pokrzepienia właśnie u niego. A jemu zawsze wyjątkowo dobrze
się z nią rozmawiało.
Debora wysunęła się z jego objęć.
- Dziękuję, Hugonie - powiedziała i otarła oczy.  To
bardzo miłe, że toleruje pan taką fontannę jak ja. Przepraszam za
tę scenę, nagle poczułam, że więcej nie zniosę. Już jest lepiej.
Szli dalej w przyjaznym milczeniu. Lato było w pełni, więc
wszystkie drzewa dookoła - dęby, wiązy, jesiony i olchy -
czarowały bujną zielenią, Autolikus szalał po krzakach.
Zaskoczony szczeknął przerazliwie, gdy wypłoszył z nory
królika, zaraz potem znikł w chaszczach, ścigając wiewiórkę, by
po chwili zawiedzionym skowytem skwitować jej ucieczkę na
drzewo. Debora od czasu do czasu pochylała się po jakiś kwiat,
liść albo łodyżkę z nasionami. Wreszcie Hugo spytał ją, po co to
robi.
- Dziwię się, że pan pyta - odrzekła. - Zapewne w
Londynie w razie jakichś bólów po prostu odwiedzał pan
aptekarza. Na wsi sami robimy leki, a w lasach i żywopłotach
znajdujemy mnóstwo odpowiednich składników.
- Nie przypominam sobie znajomości z aptekarzem.
- O? Czyżby spędzając czas w sposób godny dżentelmena,
nigdy nie nabawił się pan siniaków? Szczęśliwiec z pana.
Wybuchnął śmiechem.
- Pewnie, że szczęśliwiec, ty złośliwa istoto. A co by mi
pani w razie czego zaordynowała? Czy coś z tego bukiem?
- Nie. Na skręcenia i stłuczenia najlepszy jest żywokost,
który tutaj nie rośnie. Musiałabym iść po niego na dragi koniec
wsi. Tu za to można zbierać ziele świętej Kunegundy, jak znalazł
na artretyzm.
41
- Dziękuję, ale artretyzm jeszcze mi nie doskwiera. Co ma
pani bardziej dla mnie?
- Na przykład łopian, dobry na oparzenia, czyściec na
trawienie, dąbrówkę na kociokwik...
- O, to wydaje się przydatne - przerwał jej Hugo. - A to
żółte ziele nazywa się łasiczy pyszczek, prawda?
- Tak pan je nazywa, Hugonie? - Debora spojrzała na
niego ze zdziwioną miną. - A ono ma dużo ładniejszą nazwę i
doskonałą reputację.
- Czyżby?
- Tak. Ludzie mówią na nie  żółty archanioł , a zielarze
utrzymują, że  wlewa radość w serca, przepędza melancholię i
dodaje wigoru . Czego więcej człowiekowi trzeba?
- No, właśnie. Może powinienem panią ochrzcić  łasiczym
pyszczkiem , Deboro? Często ma pani właśnie takie działanie.
- Hugonie!  Debora parsknęła śmiechem, trudno jej było
bowiem zdecydować, czy cieszyć się komplementem, czy raczej
skupić się na umiarkowanie pochlebnym przydomku.
- Czy zna pani wszystkie możliwe zioła?
- Przeciwnie, jestem zwykłą ignorantką w porównaniu z
Lavender Brabant.
- Mówi pani o córce admirała? Tej z Hewly Manor? Nie
wiem, czy przez całe życie zamieniłem z nią dwa słowa.
- Dawno temu, gdy mieszkałam u ciotki Elizabeth, czasem
spotykałam Lavender w lesie. Trochę mnie wtedy nauczyła.
Myślę, że potrafię nazwać wszystkie zioła rosnące w okolicy. Ale
nie dziwię się, że pan z nią nie rozmawiał, bo ona raczej nie
szuka towarzystwa. Jest odludkiem, podobnie jak Hester.
- Ach, tak. Hester... - Znowu zapadło milczenie.
- Pani się o nią martwi, Hugonie, prawda? Co ona, pana
zdaniem, postanowi? Chodzi mi o lorda Dungarrana.
- Moja siostra słynie z uporu, ale osobiście uważam...
Liczę na to, że w końcu skapituluje. Dungarran potrafi być
bardzo przekonujący. Wczoraj wieczorem wspominał o podjęciu
bardzo radykalnych środków. Nie wiem, co to znaczyło, w
42
każdym razie pozostaje mi mieć nadzieję, że nie zamierza jej
porwać. Nie widzę w nim kandydata na współczesnego rycerza
podobnego do Lochinvara*, a poza tym tylko bardzo młody wiek
może usprawiedliwić takie teatralne zachowanie. Ta znajomość
wydaje mi się śmieszna. Para głupców!
- Nie, Hugonie. Miłość nigdy nie jest śmieszna. Wspomni
pan moje słowa, że Hester w końcu zrozumie, co dyktuje
rozsądek; Na pewno.
- Rozsądek? O tym w ogóle nie ma mowy. Robert
Dungarran to dla niej znakomita partia. Wspaniały człowiek, a
przy tym wyjątkowo trudny do usidlenia. Chciałbym, aby Hester
miała zabezpieczoną przyszłość, jeszcze zanim... - Zawahał się.
- Niech pan nie przerywa.
- Zanim znajdę sobie żonę. Rozmawiałem z ojcem. Jak
pani wie, on bardzo chce, żebym wreszcie się ustatkował.
- Owszem, wiem. - Debora teatralnym gestem uchyliła się
przed zwisającymi gałęziami. - I co z tego?
- Wspomniałem mu o blizniaczkach. Ojcu podoba się ten
pomysł i byłby bardzo zadowolony, gdybym poprosił jedną z
nich o rękę. Uważa też, że stryj William z radością
pobłogosławiłby taki związek.
- Doprawdy?
- Znalezienie mężów dla czterech córek to duży ciężar.
Przyszłość Robiny została chyba zabezpieczona, ale biedny stryj
musi skądś wziąć pieniądze jeszcze na trzy posagi. Poza tym
sama pani wie, że wysłanie córki na sezon do Londynu jest
kosztownym przedsięwzięciem, a blizniaczki oznaczają
podwójny wydatek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •