[ Pobierz całość w formacie PDF ]

taki był wyczerpany. Udało mi się go namówić, żeby coś zjadł i napił
się wody. Kiedy tylko skończył jeść, padł jak nieżywy. Pozwolę mu
spać tak długo, aż sam się nie obudzi.
- Czy udało mu się znalezć żonę? - spytała Callie, wstając z
ziemi i sięgając po wodę. - Byłam po przeciwnej stronie hotelu, więc
nie widziałam ani nie słyszałam, co się tu działo.
Wes potrząsnął głową.
- Niestety, nie. Kiedy przyleciał śmigłowiec z samochodem i
zaopatrzeniem, na pokładzie był też lekarz wojskowy. Udało mi się
namówić Trayherna, by pozwolił mu rzucić okiem na jego ręce.
Przypominają teraz ochłapy mięsa. - Wes nie dodał, że gdyby to Callie
była na miejscu Laury Trayhern, uwięziona pod gruzami, on sam
zrobiłby to samo co Morgan. Nie pozostawiłby ukochanej bez
pomocy. Na tę myśl Wes upomniał się w duchu, że nie kocha Callie,
lecz tylko jej pożąda. Miłość do kobiety wykonującej niebezpieczny
zawód wiązała się ze zbyt wielkim ryzykiem. Mimo to, gdy
popatrzyła na niego, znów poczuł wzruszenie.
- Może mu pożyczymy parę naszych skórzanych rękawic? -
zaproponowała Callie, wsuwając manierkę do pętli przy pasie.
Zaburczało jej w żołądku - wyrazny znak, że ona i Dusty muszą coś
zjeść, zanim rozpoczną dalsze poszukiwania.
- Tak, to dobry pomysł - uśmiechnął się Wes. Spojrzał na
pracujące w oddali maszyny. - Masz mnóstwo zdrowego rozsądku,
Callie. Potrzebujemy cię tutaj. Na pewno znajdziemy dla niego
zapasową parę rękawic, gdy się obudzi. - Wesa dosłownie swędziały
ręce na samą myśl, że mógłby zdjąć jej czapkę i przeczesać palcami
krótkie, złote włosy. Czy w dotyku przypominałyby jedwab? Bardzo
chciałby się tego dowiedzieć.
Skinęła głową i odpięła boczną kieszeń spodni. Sięgnęła głęboko
do środka i wyciągnęła dwa batony proteinowe.
- Zdrowy rozsądek to coś, bez czego nie dałabym sobie rady w
mojej pracy. Tu trzeba mocno stać nogami na ziemi, a nie bujać w
obłokach. Jeden niewłaściwy ruch, a ja i Dusty przechodzimy do
historii. - Podała Wesowi jeden z zawiniętych w folie batonów. -
Jesteś głodny?
- Dzięki. - Wes wziął od niej baton. - Podobno wkrótce ma
przylecieć huey z nowymi zapasami żywności. Wszystko, co
mieliśmy, oddaliśmy ofiarom trzęsienia. Od chwili katastrofy nie
mieli nic do jedzenia ani do picia. Nie mogłem znieść tego
wygłodniałego wzroku dzieci.
- Masz miękkie serce, Wes. Nie powinno się oddawać
wszystkich zapasów. To niebezpieczne. A jeśli huey będzie miał
awarię silnika? Czy wtedy będziesz miał czym nakarmić swoich
ludzi?
- Nie bardzo - przyznał. - Rozumiem, co chcesz mi powiedzieć. -
Pocierając twarz dłonią, dodał: - Chyba nie jestem przyzwyczajony do
oglądania głodnych i spragnionych Amerykanów. To wszystko przez
dzieci, one zupełnie mnie rozbroiły. Przyznaję się do winy.
- Rozumiem, dzieciom trudno odmówić. - Wyciągnęła rękę i
dotknęła jego opalonego ramienia, gładząc ciemne włoski. Ponieważ
Wes był z zawodu inżynierem budownictwa, Callie domyśliła się, że
sporo przebywał na świeżym powietrzu, niezależnie od pogody. Jego
skóra była wilgotna od potu, zapewne z powodu słońca. Gdy go
dotknęła, drgnął, ją też przeszedł dreszcz.
- Tak... - powiedział Wes. - Rzeczywiście uwielbiam dzieci. Ty
pewnie dawno temu nauczyłaś się panować nad emocjami, prawda?
Callie nie przestawała go zadziwiać. Tak bardzo różniła się od
wszystkich kobiet, które znał, nawet od Allison. Było w niej coś
niezwykle autentycznego. Callie nie grała. Nie potrafiła udawać,
szczerość miała we krwi. Dlatego właśnie tak bardzo pragnął poznać
ją bliżej. Miał jednak świadomość, że nie wolno mu pokochać tej
uroczej i wspaniałej dziewczyny. Gdyby coś jej się stało...
Callie uśmiechnęła się szeroko i oparła o przednią część humvee,
rozrywając czerwono - srebrną folię, w którą zapakowany był baton
proteinowy.
- O mało nie zapomniałam... - Sięgnęła do drugiej kieszeni i
wyciągnęła z niej kilka suchych psich przysmaków. Dusty siedział już
przy nodze, wpatrując się z wyczekiwaniem. Teraz z apetytem
pochłonął smakołyki, a Callie dała mu dokładkę.
Wes również oparł się o samochód. Teraz dzieliło ich nie więcej
niż trzydzieści centymetrów. Dzień był ciepły, było prawie
dwadzieścia stopni. Niebo miało przedziwną barwę - szarość, czerń i
żółć przecinały promienie słońca.
- Od jak dawna służysz w Camp Reed? - Z apetytem wgryzł się
w baton. Po raz kolejny pomyślał o tym, jak bardzo podoba mu się w
Callie jej troska o innych.
- Od dwóch lat. Czemu pytasz?
Uśmiechnął się lekko i przez chwilę nie odpowiadał, ciesząc się
samą jej obecnością. Przynajmniej się od niego nie odsuwała.
- Jestem tu od roku, buduję mosty i drogi w bazie. Te, które są
tam teraz, mają już czterdzieści lat i od dawna należał im się remont
lub wymiana. Zastanawiałem się, jak to się stało, że nigdy przedtem
nie widziałem cię w klubie oficerskim. Wydawało mi się, że
tańczyłem już z każdą kobietą w bazie. Słynę z tego, że po pracy lubię
się bawić. Jestem bardzo towarzyski i nigdy nie przeoczę pięknej
kobiety. A może... jesteś mężatką? - wstrzymał oddech, kiedy się
odwróciła, bo dostrzegł niedowierzanie na jej twarzy. Czy przekroczył
granice? Miał nadzieję, że nie.
- Ja? Mężatką? - Callie zaśmiała się serdecznie. - Nie, nie mam [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •