[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Sandy. - To chyba najlepszy bal firmowy, jaki mieliśmy. - Nalała sobie ponczu i
poszła szukać kolejnego rozmówcy.
Marcie stała w progu kuchennych drzwi i przyglądała się wszystkiemu z
uwagą. Przez cały dzień była kłębkiem nerwów. Było to bez wątpienia
- 100 -
S
R
najbardziej wystawne przyjęcie w historii jej firmy. Bardziej nawet, niż
planowała.
Już wcześniej zauważyła, że Eric Ross przedstawił Glenowi Boba. I teraz
stali obaj w kącie, zatopieni w poważnej rozmowie. Miała nadzieję, że już
wkrótce Glen będzie miał nowego pomocnika.
- Wyglądasz na strasznie przejętą. Czy wszystko jest w porządku? -
usłyszała znienacka głos Chance'a.
- A już miałam nadzieję, że uda mi się ukryć zdenerwowanie. Tak bardzo
je widać?
- Jestem pewien, że nikt tego nie zauważył. Uśmiechnij się. Inaczej goście
pomyślą, że zle się bawisz.
Marcie z przymusem przywołała na twarz szeroki uśmiech.
- Spróbuję. Zawsze się denerwuję, kiedy coś takiego dzieje się w moim
domu. Nie mam zbyt wiele doświadczenia i wciąż się boję, że zrobię coś
głupiego. - Po raz pierwszy w życiu przyznała się komuś do własnej nieśmia-
łości.
Chance przesłał jej pełen otuchy uśmiech i uścisnął dłoń.
- Dom wygląda wspaniale, jedzenie wszystkim smakuje, goście bawią się
wyśmienicie. Nie ma żadnych powodów do obaw. Uspokój się i zrób weselszą
minę.
- Chyba masz rację. - Marcie rozejrzała się wokół.
- Zatańczmy! - Chance pociągnął ją za rękę. - Jestem pewien, że jeśli
damy dobry przykład, inni pójdą w nasze ślady.
Wyszli na przystrojone kolorowymi lampionami patio. Noc była
wyjątkowo ciepła. Chance objął Marcie i poprowadził ją w rytm muzyki. Po
kilku chwilach dołączyły do nich następne pary.
Potem Marcie wręczyła pracownikom upominki i wszyscy odśpiewali
kolędy. Choć następnego dnia trzeba było pójść do pracy, nikt nie kwapił się do
wyjścia. Dopiero koło północy dom opustoszał.
- 101 -
S
R
- Och! Cieszę się, że już jest po wszystkim. - Marcie westchnęła ciężko.
Zamknęła oczy i oparła się o frontowe drzwi. - Jestem potwornie zmęczona. Ale
chyba goście dobrze się bawili.
- To było wspaniałe przyjęcie, to nie tylko moje zdanie. - Chance
przyniósł z kuchni worek na śmieci i zaczął sprzątać ze stołów.
Marcie patrzyła, jak zgarnia papierowe talerze, serwetki i plastikowe
widelce. I poczuła nagle lęk. W domu Douglasa Fowlera nigdy nie używano
takiej zastawy. Czy aby Chance nie czuł zażenowania, że musi uczestniczyć w
takim byle jakim przyjęciu? Czy nie przyniosła mu wstydu przed rodziną?
Tak bardzo była zakochana, że w ogóle zapomniała o dzielącej ich
różnicy klas. Czyżby był to jej podstawowy błąd?
- Naprawdę tak uważasz? Czy mówisz tak tylko z grzeczności? To było
największe przyjęcie, jakie kiedykolwiek przygotowałam. Przez cały czas
umierałam ze zdenerwowania.
Chance podszedł i przytulił ją mocno.
- Wiesz co? Gdybym cię nie znał, uwierzyłbym, że nigdy przedtem nie
przyjmowałaś gości. Wszystko świetnie zorganizowałaś.
- No. Raptem trochę kanapek i napoje - bąknęła niezdecydowanie.
- Mniejsza z tym. Zapewniam cię, że wszyscy bawili się fantastycznie. -
Chance nagle zamilkł. Zastygł bez ruchu. Rozważał coś przez moment.
- Marcie. - Głos zadrżał mu lekko. Sam nie do końca wiedział, co chce
powiedzieć.
- Tak?
- Czy... poszłabyś ze mną w tę sobotę na tańce do jachtklubu?
- Do jachtklubu? - powtórzyła Marcie. Stanęły jej przed oczami wytworne
suknie, które oglądała na wystawie wtedy, kiedy Chance Fowler wtargnął w jej
życie. - Czy to będzie uroczysty bal, czy zwykła potańcówka?
- Doroczny bal świąteczny. Prawdę mówiąc, nie byłem dotąd na żadnym.
Nie mam pojęcia, czy obowiązują smokingi, czy tylko garnitury.
- 102 -
S
R
- Obawiam się, że nie mam stosownego stroju na taką okazję -
powiedziała Marcie.
Jednak miała rację. Pochodzili z zupełnie innych światów i nic nie
zmniejszy dzielących ich różnic!
- Strój nie ma tu nic do rzeczy. Ważne, czy masz ochotę tam pójść.
- Nie wiem. Jeśli mam być szczera, nigdy jeszcze nie byłam w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]