[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Z każdym jego słowem Mandy coraz trudniej było dusić cisnące
się do oczu łzy.
Zagwizdał czajnik. Rita wzięła się do parzenia herbaty, a
siedzący za stołem Dan rozłożył gazetę i zaczął uważnie ją
przeglądać.
- Spójrzcie na to zdjęcie! - wykrzyknął. - Chyba nie będziemy
mieli przez to kłopotów...
Wszyscy wbili wzrok w gazetę. Był tam reportaż z pikniku i
kilka kolorowych zdjęć. Na największym z nich byli... Stephan z
Joshem na ramionach i zapatrzona w nich Mandy.
Stephan pochylił głowę, czytają nagłówek.
-  Ojciec ratuje tonące dziecko".
- Co takiego?! - krzyknęła Mandy. - O Boże! Wszystko zacznie
się od nowa!
Ktoś zapukał do drzwi. Przez chwilę wszyscy zastygli w
bezruchu.
Stephan domyślił się, że to stanowcze pukanie mogło pochodzić
jedynie od przedstawiciela mediów.
- Ja otworzę. - Dan powoli wstał z krzesła. Stephan ruszył za
nim do drzwi.
- Pozwól, że ja to zrobię - rzekł. - Na pewno chodzi im o mnie.
Ktoś musiał mnie rozpoznać na zdjęciu.
- Pójdę z tobą. - Mandy wytarta ścierką ręce.
- Zostań, proszę - zaprotestował Stephan. - Wierz mi, tak będzie
lepiej.
Z impetem rzuciła ścierkę na stół.
- Nie, to ja tu mieszkam. Wcześniej czy pózniej będę musiała
stawić im czoło.
Miała rację. Stephan za kilka godzin wyjedzie, a ona będzie
musiała tu żyć - narażona na plotki, które pewnie będą mnożyć się
jak grzyby po deszczu.
Razem podeszli do drzwi. Czuła jego rękę na swoich plecach,
jakby chciał wesprzeć ją ten ostatni raz.
Przez szklane drzwi dostrzegli młodego mężczyznę z no-
tatnikiem i piórem w dłoniach. Z kieszeni jego koszuli wystawał
dyktafon.
- Dzień dobry - powiedział. - Jestem Garrison Randolph z
tygodnika  Willoughby News". Czy mogę zadać państwu kilka
pytań? Chodzi mi o wczorajszy wypadek na pikniku.
- Nie teraz - odparła Mandy. - Właśnie idziemy do kościoła.
- Wszystko już zostało opisane - dodał Stephan. - Joshua
Crawford wpadł do jeziora, goniąc psa. Gdy to zobaczyłem,
wskoczyłem za nim i wyciągnąłem go na brzeg. Nikomu nic się nie
stało. Pan wybaczy, ale właśnie zaczynamy śniadanie...
Jednak reporter nie zamierzał odejść.
- Czy to prawda, że ten mężczyzna jest ojcem pani dziecka?
- Ależ nie! - Mandy krzyknęła wzburzona. - Joshua jest
adoptowany.
- Nie jestem jego ojcem. - Stephan potrafił zachować spokój.
Miał doświadczenie w kontaktach z prasą i wiedział, że wzburzenie
na nic się nie zda. - Jestem po raz pierwszy w tym kraju i mogę to
udowodnić - dodał. - Przepraszam, ale nie mamy więcej czasu.
Młodzieniec zamrugał oczyma i odwrócił się, by odejść.
Odetchnęli z ulgą. Mieli problem z głowy.
Niestety, nie.
Przed ich dom właśnie podjechała furgonetka z wymalowanym
logo - Dallas TV. Z samochodu wyskoczyła młoda dziennikarka z
mikrofonem i ekipa obsługująca kamerę.
Stephan trzasnął drzwiami, odcinając się od nieproszonych
gości. Mandy przygryzła wargę.
Rozległo się kolejne pukanie do drzwi.
- Proszę odejść - powiedzie głośno Stephan. - Jemy teraz
śniadanie.
- Czy to prawda, książę, że przybył pan tutaj po swoje nieślubne
dziecko?
Stephan zamknął oczy i otarł dłonią pot z czoła.
- Wybacz, Mandy. Teraz już nic nie będzie tak jak dawniej,
zanim tu przyjechałem.
W otwartym okienku nad drzwiami pojawiła się twarz Garrisona
Randolpha.
- Mamy w Willoughby księcia? A z jakiego kraju? Czy to
znaczy, że mały Joshua też jest księciem?
Zadzwonił telefon.
Stephan zamknął okno, a Mandy podniosła słuchawkę. Nagle na
jej twarzy pojawił się grymas przerażenia. Stephan wyciągnął rękę
po słuchawkę. Gdy tylko przyłożył ją do ucha, rozpoznał skrzekliwy
głos pani Taggart.
- ... ma znaczyć to zdjęcie?! Jak śmiesz nazywać naszego wnuka
swoim synem? On jest księciem, a ty jakąś biedną dziewczyną,
nędzarką! Cała twoja rodzina to hołota mieszkająca w rozsypującej
się ruderze!
Stephan poczuł gorąco napływające mu do twarzy. Jego ręka
zacisnęła się na słuchawce tak mocno, że jeszcze trochę, a by ją
skruszył. Nigdy nie lubił Taggartów, ale to, jak traktowali Mandy i
jej rodzinę, doprowadziło go do szału. Matka Aleny nie przestawała.
- Wytoczymy ci proces i odbierzemy...
- Dość tego! - wybuchnął Stephan.
Po ciszy, jaka zapanowała w słuchawce, mógł poznać, że pani
Taggart zabrakło tchu ze zdumienia. Z pewnością rozpoznała jego
akcent
- Jeśli tylko pomyślicie o procesie przeciwko Crawfordom lub
zrobicie cokolwiek innego, by ich skrzywdzić, moja rodzina was
zrujnuje. Wtedy osobiście dopilnuję, żebyście stracili wszystko, co
macie i tak was oczernię, że nie będziecie mogli przejść bez wstydu
ulicą. Jeśli jeszcze raz do nich zadzwonicie, gorzko tego pożałujecie.
Z trzaskiem odłożył słuchawkę. Emocje. Z pewnością już umiał
je wyrażać. Ciekawe, po jakim czasie znów nauczy się je ukrywać. I
czy to w ogóle było możliwe?
- Napędziłeś im niezłego stracha - zaśmiała się Mandy.
Stephan również zdobył się na uśmiech.
- Teraz musimy stawić czoło dziennikarzom - rzekł. - Myślę, że
najrozsądniej będzie powiedzieć im całą prawdę.
Intruzi za drzwiami robili się coraz bardziej natarczywi.
- Książę Stephanie, czy pana pobyt tutaj ma coś wspólnego ze
śmiercią pańskiego brata? Czy przybył tu pan tylko po swego syna?
Stephan podszedł do drzwi.
- Proszę dać nam kilka minut - odezwał się głośno.  Zaraz
będziemy mogli porozmawiać.
Wziął Mandy za rękę i poprowadził ją do dalszej części pokoju.
Nie chciał, by stojący za oknem ludzie słyszeli ich rozmowę.
- Oni nie odejdą, nim me dostaną tego, czego chcą - szepną. -
Zostańcie w domu. Ja wszystko im powiem.
- To znaczy co?
W jej oczach było błaganie, by uratował ich rodzinę, tak jak
wczoraj Josha.
- Prawdę - westchnął. - Jeśli nie powiem im prawdy, nigdy nie
dadzą wam spokoju. Przykro mi. Nie chciałem ściągnąć na was tych
kłopotów.
- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim tu przyjechałeś.
- Nie sposób było przewidzieć, że moja misja tak się
skomplikuje. Miała być śmiesznie prosta.
Rozległo się natarczywe pukanie do drzwi i usłyszeli kolejne
głośne pytanie dziennikarki:
- Czy matka chłopca wyjedzie z panem na Kastylię? Poczuł się
tak, jakby otrzymał cios w splot słoneczny.
Spojrzał przenikliwie na Mandy.
- Wyjedziesz? - powtórzył jak echo.
Nagle wzdrygnął się na samą myśl, że mógłby wsiąść do
samolotu bez niej, że nie czułby jej ciepła w swoim zimnym pałacu.
Zapragnął już zawsze mieć ją przy sobie. Nie myślał teraz o całej
masie kłopotów, jakie spadłyby na nich, gdyby ją zabrał. Jakkolwiek
byłyby duże, nic nie mogło być gorszego niż samotność i puste dni
bez Mandy. Lecz wiedział, jak bardzo była przywiązana do rodziny.
Może zgodzi się choć na krótką wizytę, choć na kilka dni...
- Wyjedz ze mną na Kastylię - powiedział, patrząc jej w oczy. -
Tam przeczekasz, aż ucichną tutejsze plotki.
W oczach Mandy dostrzegł oznaki walki, jaka toczyła się w jej
sercu. A więc, jeszcze nic straconego, pomyślał uradowany.
Widocznie chciała z nim jechać.
- Nie mogę - wyszeptała, kręcąc głową. - San widzisz, jakie
zmiany niesie życie. Stacy dorasta, babcia się starzeje, ojciec chce iść
na emeryturę... gdybym tu kiedyś wróciła, zastałabym zupinie inny [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •