[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lata dzieliła łoże. Z rozmarzenia wyrwało ją mocne szturchnięcie kościstego
łokcia.
*
Silas Clarke pojawił się następnego ranka z nisko zwieszoną głową, ale
jeśli się spodziewał reprymendy od swojego brata, to się jej nie doczekał,
przynajmniej Lyddie niczego takiego nie słyszała. Do sprawy powrócono
dopiero nazajutrz, w niedzielę.
Wielebny Dunne poświęcił swoje kazanie wołaniu Boga, adreso-
wanemu nie do ludzi prawych, ale do grzeszników. Pastor oświadczył, że
ten głos skierowany jest do każdego z nich, bo grzech popełniony w sercu
jest równie wielki, jak ten popełniony naprawdę. Zakończył obietnicą
odkupienia. Kazanie bardzo znudziło Lyddie, ale skłoniło Deliverance Smith
do powstania i przyznania się do ciężkiego grzechu pijaństwa i posługiwania
się nieprzystojnym językiem.
Na dworze Bethiah spytała:
- Tato, dlaczego wujek Silas nie wstał i nie przyznał się do grzechu
pijaństwa?
15
3
- Ponieważ mężczyznie wolno się napić - wyjaśnił jej Nathan. - Moja
bratowa zbytnio to wyolbrzymia, pod lada pretekstem zakłócając spokój w
naszym domu.
- Nie nazwałabym wymachiwania nożem kuchennym lada pretekstem
- powiedziała Lyddie.
Nathan odwrócił się do niej i rzucił jej gniewne spojrzenie, nim
skierował swoją gromadkę w lewo, do gospody. Lyddie skręciła w prawo.
- Matko! - zawołała za nią Mehitable. - Dokąd idziesz?
- Do domu. Czuję, że zaraz rozboli mnie głowa.
Lyddie nie umiała kłamać. Jak tylko znalazła się w swoim pokoju,
padła na kolana, żeby przeprosić Boga, ale nie potrafiła znalezć właściwych
słów. Nie mogła prosić Boga, by odpuścił jej popełniony grzech, póki sama
nie wybaczy Bogu tego, co on jej uczynił. Tak się zmagała, aż Bóg w swej
nieskończonej łaskawości zesłał na nią ból głowy, który wcześniej
symulowała, by uniknąć wysłuchania nauk. Ale nie uratował jej ani
prawdziwy, ani udawany ból głowy. Nathan wróciwszy do domu,
natychmiast ją odszukał, z troską wypytał o zdrowie, a potem powtórzył jej
kazanie pastora, kończąc wzniośle: ten, kto lekceważy Boga w tym życiu,
pózniej będzie musiał znosić jego wieczny gniew.
11
Lyddie nadal chodziła nad wodę, chociaż nie potrafiła powiedzieć
dlaczego, bo te spacery nie przynosiły jej ukojenia. Kiedy morze było
spokojne, czuła złość; kiedy było rozhukane, ogarniała ją rozpacz; kiedy
15
3
znajdowało się w stadium pośrednim, stawała się niespokojna. Ale i tak coś
ją ciągnęło na plażę. Pewnego dnia morze było wyjątkowo wzburzone. Fale
zalewały buty Lyddie, lecz ona, zamiast się cofnąć, ruszyła przed siebie, aż
woda dosięgła skraju jej spódnicy i zaczęła ją wciągać. Kiedy Lyddie
poczuła, że morze chce ją porwać, odskoczyła, ale woda już zdążyła ją
zmoczyć do wysokości ud. A ponieważ jak pech, to pech, w drodze do domu
natknęła się na Ebena Freemana, który właśnie wychodził od Cowettów.
- Wdowo Berry! Na Boga, co się stało? Przewróciła się pani?
- Zapomniałam, że trzeba uważać, gdzie się stąpa, i tyle. Był pan z
wizytą u Cowettów?
- Miałem do nich interes. Przepraszam, ale muszę zapytać... Słyszałem,
że... często chodzi pani nad wodę?
- Och, kiedy najdzie mnie ochota. Ale jestem zaskoczona, że pana tu
widzę.
- Dużo czasu spędzam w osadzie. A może ma pani na myśli tutaj, u
Cowettów? Mam sprawę do Indianina. - Prawnik się uśmiechnął. - Prawdę
mówiąc, wdowo Berry, ta sprawa ma związek z panią.
- Ze mną?
- Zgodził się na podział lasu.
Lyddie przystanęła, żeby się lepiej zastanowić, co czuje, i wśród
szeregu emocji, z których część pozostała dla niej niezrozumiała, udało jej
się wyodrębnić ciekawość.
- Co go przekonało?
- Nie mam pojęcia. Ale już niedługo będzie miała pani pieniądze na
klamerki do butów.
- Kiedy?
15
3
- Niebawem. Naturalnie najpierw sfinalizujemy sprawę podziału lasu,
ale zaraz potem przystąpimy do sprzedaży domu.
- Powiedział pan przystąpimy"?
- Powinienem użyć pierwszej osoby liczby mnogiej tylko w od-
niesieniu do sprawy lasu. Z chwilą kiedy to nastąpi, sprzedażą zajmie się
wielmożny pan Doane i mnie już nic do tego.
- Ani mnie.
- Wdowo Berry, pani zostanie włączona tylko w tę drugą sprawę.
Zwrócą się do pani o rezygnację z prawa użytkowania domu. Proszę
uważać, gdzie pani stąpa, bo cała się pani zamoczy. A skoro znów jesteśmy
przy tym temacie, może rozważyłaby pani udawanie się na przechadzki tam,
gdzie bezpiecznie, a nie nad morze? Szczególnie w taką pogodę?
- Mogę to rozważyć.
Przez chwilę się jej przyglądał.
- Wdowo Berry, proszę mi wybaczyć... Ale jeśli mi wolno
[ Pobierz całość w formacie PDF ]