[ Pobierz całość w formacie PDF ]
– Nie pobłażać rozpuście. My wszyscy wyklinamy rozpustę tylko za oczy, a to przypomina
kiwanie palcem w bucie. Jestem zoologiem czy socjologiem, bo to właściwie wszystko jedno,
ty – lekarzem; społeczeństwo nam ufa; powinniśmy zwrócić jego uwagę na ogromne szkody,
jakimi zagrażają i jemu, i przyszłym pokoleniom tego rodzaju damulki jak Nadieżda Iwa-
nowna.
– Fiodorowna – poprawił go Samojlenko. – A co ma zrobić społeczeństwo?
– Społeczeństwo? To jego sprawa. Moim zdaniem, najprostszy i najpewniejszy sposób to
przymus. Manu militari należy ją wyprawić do męża, a jeżeli mąż jej nie przyjmie, to na ka-
torgę lub do jakiegokolwiek zakładu poprawnego.
– Och! – westchnął Samojlenko; chwilę milczał, potem zapytał cicho: – Mówiłeś któregoś
dnia, że takich ludzi jak Łajewski należałoby zgładzić... Powiedz mi, gdyby... dajmy na to,
państwo czy społeczeństwo powierzyło ci tę funkcję, czy... mógłbyś?
– Aniby mi ręka drgnęła.
IX
Po powrocie do domu Łajewski i Nadieżda znaleźli się w swoich ciemnych, dusznych,
nudnych pokojach. Oboje milczeli.
Łajewski zapalił świecę, a Nadieżda nie zdejmując płaszcza i kapelusza, usiadła i spojrzała
na niego smutnym, skruszonym wzrokiem.
Zrozumiał, że ona czeka na wyjaśnienie; ale wyjaśniać cokolwiek byłoby rzeczą nudną,
bezcelową i męczącą, a najbardziej ciążyło mu na sercu, że nie wytrzymał i odezwał się do
niej po grubiańsku. Dotknąwszy kieszeni natrafił na list, który wciąż zamierzał jej przeczytać,
pomyślał więc, że jeżeli pokaże go teraz, to nada jej myślom inny kierunek.
„Już czas wyjaśnić nasze stosunki – postanowił. – Pokażę jej; co ma być, to będzie”.
Wyjął list i podał go Nadieżdzie.
– Przeczytaj. To dotyczy ciebie.
Po tych słowach poszedł do swojego gabinetu i położył się na kanapie bez poduszki, po
ciemku, nie zapalając światła. Nadieżda przeczytała list i wydało jej się, że sufit się zniżył, a
ściany nasunęły się wprost na nią. Nagle zrobiło się ciasno, ciemno, powiało grozą. Szybko
przeżegnała się trzy razy i wyrzekła:
– Wieczne odpoczywanie... wieczne odpoczywanie...
I zaczęła płakać:
– Wania! – zawołała po chwili. – Iwanie Andrieiczu!
25
Żadnej odpowiedzi. Sądząc, że Łajewski wszedł do pokoju i stoi za jej krzesłem, szlochała
jak dziecko i mówiła:
– Czemuś mi od razu nie powiedział, że on nie żyje? Nie pojechałabym na wycieczkę, nie
śmiałabym się tak okropnie... Mężczyźni prawili mi trywialne komplementy. Jaki to grzech,
jaki grzech! Ratuj mnie, Wania, ratuj... Straciłam rozum... Ginę...
Łajewski słyszał jej szloch. Było mu straszliwie duszno, a serce waliło jak młot. Pełen
udręki zerwał się, stanął na środku pokoju, odszukał w ciemnościach krzesło przy stole i
usiadł.
„Jak w więzieniu... – myślał. – Muszę wyjść... bo nie wytrzymam...”
Na grę w karty było już za późno, restauracji w mieście nie było. Znowu położył się i za-
słonił uszy rękoma, żeby nie słyszeć łkań, gdy nagle przypomniało mu się, że może pójść do
Samojlenki. Nie chcąc przechodzić koło Nadieżdy, wydostał się oknem do ogródka, przelazł
przez palisadę i ruszył ulicą. Było ciemno. Do portu przybił jakiś statek, sądząc ze świateł –
duży pasażerski... Brzęknął łańcuch kotwiczny. Od brzegu do statku szybko sunęło czerwone
światełko: to płynęła łódź z komory celnej.
„A pasażerowie śpią sobie w kajutach...” – pomyślał Łajewski i pozazdrościł ludziom ich
spokoju.
W domu Samojlenki okna były otwarte. Łajewski zajrzał do jednego z nich, potem do dru-
giego: w pokojach było ciemno i cicho.
– Aleksandrze Dawidyczu, czy ty już śpisz? – zawołał. – Aleksandrze Dawidyczu!
Rozległo się kaszlanie i trwożny okrzyk:
– Kto tam? Kiego diabła?
– To ja, Aleksandrze Dawidyczu. Przepraszam.
Za małą chwilę drzwi otworzyły się; błysnęło łagodne światło lampki oliwnej i ukazał się
olbrzymi Samojlenko cały w bieli, w szlafmycy na głowie.
– Czego chcesz? – zapytał dysząc ze snu i drapiąc się. – Czekaj, zaraz otworzę.
– Nie fatyguj się, ja przez okno...
Łajewski wdrapał się przez okno, podszedł do Samojlenki i schwycił go za rękę.
– Aleksandrze Dawidyczu – jęknął drżącym głosem – ratuj mnie! Błagam cię, zaklinam,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]