[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łó\ka i natychmiast zasnął.
Od dawna nie śnił mu się Wiedeń; coś, co ujrzał w Zurychu,
pobudziło jego podświadomość, dlatego w jego snach znowu pojawiło się
to miasto. Początek marzeń sennych okazał się taki sam jak zawsze:
Gabriel przypina swojego syna pasami do tylnego siedzenia samochodu,
nieświadomy, \e przymocowuje go do bomby podło\onej przez
Palestyńczyka, który poprzysiągł, \e zabije Allona. Całuje \onę, po
raz ostatni mówi jej dobranoc, odchodzi. Potem wybucha samochód.
Gabriel odwraca się i zaczyna biec. W jego śnie dotarcie do samochodu
zajmuje mu kilka minut, chocia\ to zaledwie parę metrów. Widzi syna,
rozerwanego przez bombę na strzępy, na przednim siedzeniu zaś
kobietę, poczerniałą od ognia. Teraz jest nią nie Leah, tylko Anna
Rolfe.
W końcu się obudził. Pościel była mokra. Spojrzał na zegarek.
Spał dwanaście godzin.
Wziął prysznic i ubrał się. Do południa było jeszcze daleko.
Puszyste, białe chmury pędziły po błękitnym niebie, a wiatr smagał
Corso d Italia. W nocy przeszła burza: porywiste podmuchy tworzyły
drobne, spienione fale w du\ych kału\ach na chodniku. Udał się na Via
Veneto, kupił gazety i przeczytał je przy śniadaniu w kawiarni.
Po godzinie opuścił kawiarnię, wszedł do budki telefonicznej
i szybko wybrał numer. Stuk... brzęczenie... stuk...
Wreszcie usłyszał głos, nieco oddalony, z pogłosem.
- Tak?
Gabriel przedstawił się jako Stevens. Powiedział, \e chciałby
spotkać się z panem Bakerem w Il Drappo, w porze lunchu. Zapadła
cisza, rozległo się kolejne stuknięcie, brzęczenie i dzwięk
przypominający rozbijaną porcelanę. Po chwili głos powrócił.
- Pan Baker mówi, \e lunch w Il Drappo mu odpowiada.
Połączenie zostało przerwane.
Czekał przez dwa dni. Wczesnym rankiem biegał po cichych
alejkach Villa Borghese. Potem szedł spacerem do Via Veneto i
wstępował na kawę: za barem krzątała się ładna dziewczyna o
kasztanowych włosach. Drugiego dnia spostrzegł księdza w czarnej
sutannie, którego twarz wydała mu się znajoma. Gabriel bezskutecznie
usiłował przypomnieć sobie, skąd zna tego człowieka. Gdy dziewczyna
podała mu rachunek, na odwrocie ujrzał jej numer telefonu. Uśmiechnął
się przepraszająco i wyszedł, pozostawiając kartkę na barze. Ksiądz
został w kawiarni.
Tamtego popołudnia Gabriel przez dłu\szy czas sprawdzał, czy
nikt go nie śledzi. Wchodził do kościołów, gdzie tak intensywnie
wpatrywał się we freski i obrazy nad ołtarzem, \e rozbolała go głowa.
Czuł niemal fizyczną obecność Umberta Contiego u swego boku. Conti,
podobnie jak Ari Shamron, uwa\ał Gabriela za człowieka wyjątkowego
talentu i darzył go szczególną sympatią, jak niegdyś Shamron.
Niekiedy wpadał do ubogiego pensjonatu Gabriela, by wyciągać go na
nocne przechadzki i wspólne podziwianie dzieł sztuki. Opowiadał o
obrazach tak, jak niektórzy mę\czyzni mówią o kobietach. Gabriel,
spójrz na światło. Zwróć uwagę na technikę, dłonie... Bo\e, co za
dłonie .
Sąsiadem Gabriela w Wenecji był Palestyńczyk Saeb, chudy
intelektualista pisujący agresywne wiersze i płomienne rozprawy, w
których przyrównywał Izraelczyków do nazistów. Ogromnie przypominał
Gabrielowi Wadala Adel Zwaitera, dowódcę brygad Czarnego Września we
Włoszech, którego Gabriel zabił na klatce schodowej budynku przy
Piazza Annabaliano w Rzymie.
- Byłem członkiem jednostki specjalnej, pani Rolfe.
- O jakim charakterze?
- Zajmowaliśmy się działalnością antyterrorystyczną.
Tropiliśmy ludzi, którzy dopuszczali się aktów przemocy wobec
Izraela.
- Palestyńczyków?
- Owszem, w większości wypadków.
- I co pan robił z tymi terrorystami, gdy ich pan wytropił?
Cisza...
- Panie Allon, proszę mi odpowiedzieć. Co pan robił po
wytropieniu terrorystów? .
Póznym wieczorem Saeb przychodził do jego pokoju, niczym duch
Zwaitera, zawsze z butelką taniego czerwonego wina i zapasem
francuskich papierosów. Siadywał po turecku na podłodze i raczył
Gabriela wykładami o tym, jakie niesprawiedliwości spotykają naród
palestyński. śydzi! Zachód! Zgniłe arabskie re\imy! Wszyscy oni mają
na rękach palestyńską krew! . Gabriel kiwał głową i częstował się
winem Saeba oraz jego papierosami. Niekiedy sam dorzucał kilka słów
potępienia dla Izraela. Państwo nie przetrwa - oświadczył podczas
jednego z bardziej pamiętnych przemówień. - W końcu musi upaść,
podobnie jak kapitalizm, pod cię\arem własnych, wewnętrznych
sprzeczności . Saeb był tak poruszony, \e po stosownej kosmetyce
włączył tę myśl do swojego następnego artykułu.
Podczas szkolenia Gabriela Shamron zezwalał Leah tylko na
jedną wizytę: raz w miesiącu. Kochali się jak szaleni, a potem ona
le\ała obok niego na jednoosobowym łó\ku, zaklinając go, by wrócił do
Tel Awiwu. Podawała się za niemiecką studentkę socjologii z Hamburga,
Evę. Gdy do pokoju wkraczał Saeb ze swoim winem i papierosami, w
porywających słowach mówiła o grupie Baader-Meinhof oraz OWP. Saeb
uznał, \e jest czarująca. Któregoś dnia musisz przyjechać do
Palestyny i przyjrzeć się jej na własne oczy , rzekł. Tak - odparła
Leah. - Któregoś dnia przyjadę .
Kolacje jadał w skromnej trattorii w pobli\u swojego hotelu.
Gdy przyszedł tam drugiego wieczoru, właściciel lokalu potraktował go
jak stałego gościa, który od dwudziestu lat sumiennie przychodzi raz
w tygodniu. Posadził go przy specjalnym stoliku w pobli\u kuchni i
uraczył taką ilością przystawek, \e Gabriel błagał o litość. Potem
makaron, potem ryba, potem ogromny wybór deserów. Przy kawie wręczył
Gabrielowi list.
- Kto to zostawił? - zdziwił się Gabriel.
Właściciel uniósł ręce w typowym dla rzymian geście
obojętności.
- Jakiś mę\czyzna.
Gabriel przyjrzał się listowi: gładki papier, nieznany
charakter pisma, brak podpisu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]