[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Teraz, kiedy wracam do domu, mama każe mi
usiąść i wysypać z butów piasek.
- To duża zmiana, piasek Arizony po śniegach Min-
neapolis.
- Owszem. Ale rodzice polubili Arizonę. To piękny
stan. Na wiosnę Góry Smocze wspaniale wyglądają na
tle zieleni. Poza tym, mój tata lubi siÄ™ chwalić, że mie­
szkają w pobliżu słynnego miasteczka Tombstone.
UÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™, sÅ‚yszÄ…c te sÅ‚owa. JednoczeÅ›nie wy­
dało mu się, że słyszy w nich ton jakby smutku. Albo
tęsknoty.
- Pewnie... bardzo ci ich brakuje, zwÅ‚aszcza że zbli­
żają się święta.
Oparła się o krawędz kuchennego blatu. Ojciec Granta
zmodernizowaÅ‚ kiedyÅ› starÄ…, mniejszÄ… kuchniÄ™, jako pre­
zent ślubny dla swojej żony. Potem, kiedy odeszła, nie
lubił nawet przebywać w tym obszernym, funkcjonalnym
pomieszczeniu. Grant również za nim nie przepadał, ale
teraz, kiedy wypeÅ‚niaÅ‚y je smakowite wonie, a Mercy sta­
ła tak blisko niego, wydało mu się najprzytulniejszym
miejscem w całym domu.
RzuciÅ‚a nastÄ™pny kawaÅ‚ek ciastka czekajÄ…cemu cierp­
liwie Ryzykantowi. Połknął go w locie i spojrzał na nią
pytajÄ…co.
- To wszystko, piesku - oznajmiÅ‚a. - WiÄ™cej nie do­
staniesz, bo mógłbyś się rozchorować.
Pies, zwykle pełen rezerwy, pomachał przyciętym
ogonem, a wyraz, jego pyska Å›wiadczyÅ‚ o tym, że zrozu­
miał, co się do niego mówi. Zerknął na Granta, jakby
chciał się przekonać, w jakim nastroju jest jego pan.
Grant nie wiedział, co pies odczytał z jego twarzy, ale
najwyrazniej nie było to nic złego, ponieważ postanowił
zostać. ZwinÄ…Å‚ siÄ™ w kÅ‚Ä™bek na chodniku przy zlewie i za­
mknÄ…Å‚ oczy. Gdyby nie to, że Ryzykant nadal bardzo cięż­
ko pracował, Grant pomyślałby, że jego pies zamienia
siÄ™ w domowego pieszczocha. Ale przecież takie praco­
wite zwierzÄ™ zasÅ‚użyÅ‚o sobie na trochÄ™ wygody, przeko­
nywał się w duchu Grant. No i jak widać, Mercy potrafiła
oczarować nie tylko konia, ale również psa.
Już myślał, że nie chce rozmawiać z nim o swoich
rodzicach, gdy niespodziewanie podjęła ten temat.
- Tak, tęsknię za rodzicami. Ale byłam u nich
w Zwięto Dziękczynienia. Tak się o mnie troszczą, że...
chyba na dłuższą metę bym tego nie zniosła.
- Kristina powiedziała mi, że chcesz wyjechać gdzieś,
gdzie ludzie... nie rozmawialiby bezustannie o tej sprawie.
- A ty mi to umożliwiłeś. - Spojrzała na niego ciepło.
- Bardzo ci za to dziękuję.
- Nie ma za co. Ale to ja powinienem ci podziękować
za wszystko, co tu zrobiłaś. Mówiłem ci, że nie musisz
pracować.
- A ja ci mówiłam, że potrzebuję jakiegoś zajęcia.
- Rozumiem.
Patrzyła na niego przez długą chwilę.
- Tak, chyba rzeczywiÅ›cie rozumiesz. I za to też je­
stem ci wdzięczna. I za te wszystkie spokojne, ciche
miejsca, które mi pokazałeś. Wiem, że oprowadzanie
mnie po okolicy zajęło dużo twojego cennego czasu.
- PokazywaÅ‚em ci miejsca, które kocham, a to za­
wsze siÄ™ robi z ochotÄ….
To była prawda. Na nowo docenił miejsca, które już
mu nieco spowszedniaÅ‚y. SpojrzaÅ‚ na nie jej oczami, je­
szcze raz doświadczył spokoju, jakim emanowały, kiedy
obserwowaÅ‚, jak twarz Mercy stawaÅ‚a siÄ™ coraz pogod­
niejsza.
- Mimo wszystko dziękuję.
- To ja powinienem ci dziÄ™kować. KiedyÅ› też potrze­
bowaÅ‚em takich miejsc. DziÄ™ki tobie jeszcze raz je do­
ceniłem.
- Grant... - wyszeptaÅ‚a jego imiÄ™, jakby nagle wzru­
szenie ścisnęło jej gardło.
- Mercy... - Jego głos brzmiał podobnie.
Sam nie był pewien, jak to się stało. Nie pamiętał,
by on się poruszył, ale nie widział też, żeby Mercy zrobiła
pierwszy krok. Jednak nagle znalazÅ‚a siÄ™ w jego ramio­
nach, odchyliÅ‚a gÅ‚owÄ™ w tyÅ‚, a on poszukaÅ‚ jej ust. UsÅ‚y­
szał, że cicho jęknęła, nie w proteście, ale z zaskoczenia.
Zaraz potem odwzajemniła jego pocałunek, przywie-
rając do niego mocniej i wspinając się na palce. Miała
miękkie, ciepłe usta, który po mroznym dniu kojarzyły
mu siÄ™ z bezpiecznÄ… przystaniÄ…. MiaÅ‚y smak cukru i cia­
steczek, i czegoś jeszcze, gorącego i słodkiego, co było
charakterystyczne tylko dla niej. Właśnie takiego smaku
się spodziewał.
Nie spodziewał się tylko, że dotyk jej ust rozgrzeje
go niemal do biaÅ‚oÅ›ci i usunie resztki chÅ‚odu przynie­
sione z zewnÄ…trz. Nie przewidziaÅ‚, że tak od razu zapra­
gnie pozbyć się warstw ciepłego ubrania, które oddzielały
go od jej drobnego ciała. Całował ją i czuł, że wirując,
spada w przepaść. Nic go nie obchodziło, nic do niego
nie docierało, tylko zapach i smak Mercy.
Nie spodziewał się też, że ten pocałunek nie złagodzi
napięcia, które gromadziło się w nim od tylu dni, ale je
pogłębi, tak że stanie się ono wręcz nie do wytrzymania.
Musi to przerwać. Musi. Jeszcze trochę, a po prostu
eksploduje, jeÅ›li nie bÄ™dzie jej miaÅ‚, zaraz, tutaj, na­
tychmiast. Tak go rozpaliła, że nie byłby nawet w stanie
osunąć siÄ™ na podÅ‚ogÄ™. MusiaÅ‚oby siÄ™ to dokonać na ku­
chennym stole. OczywiÅ›cie, byÅ‚oby to nawet dosyć wy­
godne, biorąc pod uwagę różnicę wzrostu...
Jęknął zduszonym głosem i z wysiłkiem odsunął się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •