[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kasetę w ręku spoglądał na wyłamany zamek. Usłyszał za oknem kołujące z wrzaskiem sójki,
ich krzyki uciekały z wiatrem, jakiś samochód zawarczał koło domu i ucichł w oddali. Matka
spoza drzwi wymówiła ponownie jego imię, ale Jazon się nie ruszył. Słyszał, jak Dilsey
odprowadza ją przez hall, potem drzwi się zamknęły. Wtedy włożył pudło do schowka,
wrzucił z powrotem ubrania i zeszedł na dół do telefonu. Kiedy stał tak i czekał trzymając
słuchawkę w ręku, Dilsey zeszła po schodach. Spojrzała na niego nie zatrzymując się i poszła
dalej.
Z drugiej strony podniesiono słuchawkę.  Mówi Jazon Compson  oznajmił głosem
tak ochrypłym i głuchym, że musiał powtórzyć swoje nazwisko.  Przygotuj samochód i
twojego zastępcę, jeśli sam nie możesz jechać, niech będą gotowi za dziesięć minut.
Przyjadę... Co?... Kradzież. W moim domu. Wiem, kto... Kradzież, powiadam. Miej w
pogotowiu samochód. Co? Czyżbyś nie był płatnym przedstawicielem prawa?... Tak, będę za
pięć minut. Miej samochód w pogotowiu, żeby móc natychmiast ruszyć. Jeśli nie będziesz
gotów, złożę skargę gubernatorowi.
Trzasnął słuchawką, i przez jadalnię, gdzie ledwo napoczęte śniadanie stało już zimne na
stole, wszedł do kuchni. Dilsey napełniała worek gorącą wodą. Ben siedział spokojny i pusty.
Luster miał minę bystrego i czujnego kundla. Zajadał coś. Jazon przeszedł przez kuchnię.
 Nie będziesz jadł?  pytała Dilsey. Nie zwrócił na nią uwagi.  Idz, Jazon, i zjedz
śniadanie.  Szedł dalej. Zatrzasnęły się za nim drzwi wyjściowe. Luster wstał, zbliżył się do
okna i wyjrzał.
 O jejku!  zawołał.  Co się tam wyrabia? Czy on bił panienkę Quentin?
 Milcz!  ucięła Dilsey.  Aeb ci oberwę, jak Ben znowu przez ciebie zacznie. Pilnuj
teraz, żeby cicho siedział, póki nie wrócę.  Zakręciła korek worka i wyszła. Słyszeli, jak
wchodzi po schodach, potem jak Jazon przejeżdża samochodem koło domu. W kuchni
zapanowała cisza, przerywana tylko syczącym pomrukiwaniem imbryka i cykaniem zegara.
 Założyłbym się  powiedział Luster.  Założyłbym się, że on ją wytłukł.
Założyłbym się, że dał jej po głowie i teraz leci po doktora. Założyłbym się, że to wszystko
święta prawda.  Zegar cykał dostojnie i poważnie. Mogło to być zamierające tętno
chylącego się ku upadkowi domu; po chwili zegar zawarczał i wybił sześć uderzeń. Ben
podniósł na niego wzrok, potem spojrzał na kulisty zarys czaszki Lustera na tle okna i zaczął
znowu kołysać głową i ślinić się. Zakwilił.
 Cichaj, ty głupi  powiedział Luster nie odwracając się.  Coś mi się widzi, że nic
dziś nie będzie z tego kościoła.  Ale Ben siedział na krześle, wielkie, miękkie dłonie
zwisały mu między kolanami i jęczał cicho. Nagle zapłakał powolnie, donośnie, głosem
jednostajnym i bez sensu.  Cichaj.  Luster odwrócił się i podniósł rękę.  Chcesz,
żebym ci przylał?  Ale Ben spoglądał na niego wydając powolny ryk z każdym oddechem.
Luster podszedł i potrząsnął nim.  Cichaj w tej chwili!  wrzasnął.  Patrzaj! 
Wywlókł Bena z krzesła, przeciągnął je przez kuchnię, ustawił na wprost pieca, potem
otworzył drzwiczki paleniska i zaciągnął Bena na krzesło. Wyglądał jak mały holownik, który
wprowadza niezdarny tankowiec w wąski dok. Ben usiadł znowu, twarzą do różowych
drzwiczek. Ucichł. Wtedy ponownie usłyszeli tykanie zegara i powolne kroki Dilsey na
schodach. Kiedy weszła, Ben zaczął znowu popłakiwać. Płakał coraz głośniej.
 Coś ty mu znowu zrobił?  spytała Dilsey.  Nie możesz go choć dzisiaj zostawić w
spokoju?
 A co miałem mu robić? Panicz Jazon go wystraszył, i tyle. Czy on zatłukł panienkę
Quentin?
 Cichaj, Benjy  uspokajała go Dilsey. Ucichł. Podeszła do okna i wyjrzała. 
Przestało padać?
 Tak  odparł Luster.  Już dobrą chwilę temu.
 To wyjdzcie trochę na dwór. Dopiero co uspokoiłam pannę Kahlinę.
 A czy idziemy do kościoła?
 Jak przyjdzie czas, to ci powiem. Trzymaj go z daleka od domu, aż cię zawołam.
 A możemy iść na pastwiska?
 Możecie. Tylko trzymaj go z daleka od domu. Ja mam na dzisiaj dość.
 Dobrze  powiedział Luster.  A gdzie poszedł panicz Jazon?
 Nie twój interes  Dilsey zabrała się do sprzątania ze stołu.  Cichaj, Benjy. Luster
wezmie cię na dwór, będziecie się bawić.
 A co on zrobił panience Quentin?  pytał Luster.
 Nic jej nie zrobił. Wyniesiecie się stąd wreszcie czy nie?
 Założę się, że jej nie ma w domu.
Dilsey spojrzała na niego.  Skąd wiesz, że jej nie ma w domu?
 Widzieliśmy z Benjym, jak wyłaziła wczoraj wieczór przez okno, prawda, Benjy?
 Widziałeś?  Dilsey patrzyła na niego.
 Widzieliśmy każdego wieczora  oświadczył Luster.  Złaziła po tej gruszce prosto
na ziemię.
 Nie kłam, łobuzie!
 Ja nie kłamię! Niech Nianiusia spyta Benjy'ego, czy ja kłamię.
 Więc dlaczego nic o tym nie mówiłeś?
 Bo to nie mój interes  odparł Luster.  Ja tam nie będę się mieszał w sprawy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl
  •