[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gawła nie zna, a w podrzędnej knajpie nie była już przeszło trzy miesiące.
Przypomniałam jej właśnie o tej możliwości, więc zapewne się wkrótce wybierze.
Paweł będzie mi wdzięczny... Przeklęłam głupie gadanie Gawła i wycofałam się z
tematu. Następnie przyszła do mnie zdenerwowana Janka i oznajmiła, że Donat jest
jakiś dziwny i ona tego dłużej nie zniesie. Wychodzi wieczorem z domu i wraca
Bóg wie kiedy, nieskalanie trzezwy, a przy tym kompletnie nic nie mówi. - W tym,
że nic nie mówi, nie ma chyba nic dziwnego - zauważyłam. - Byłoby dziwne, gdyby
nagle stał się rozmowny. - On nie tylko nic nie mówi, on już w ogóle nie znosi,
żeby się do niego odzywać. Chciałam powiedzieć, że mój mąż przed samym rozwodem
miał dokładnie te same objawy, ale ugryzłam się w język, żeby jej nie
zdenerwować ostatecznie. Przyszła mi na myśl podrywka, nie wyjawiłam tego głośno
z tych samych przyczyn. Janka rozważała duchowe stany Donata. - On jest chyba
ciągle czymś zdenerwowany. Albo z czegoś niezadowolony. Albo jeszcze coś innego.
Nie wytrzymam tego, on mnie w końcu do grobu wpędzi. Uczyniłam przypuszczenie,
że może Donat wplątał się w jakąś aferę. - Coś by chyba z tego miał, nie? -
odparła Janka z goryczą. - Jeszcze nie słyszałam o takich, co nic nie mają z
afery od początku do końca. Poza tym nie wiem, skąd by mógł wziąć aferę w tym
całym planowaniu przestrzennym. Przestrzeń kradną czy jak. . .? Kradzież
przestrzeni wydała mi się wątpliwa. Zachowanie Donata istotnie wyglądało dość
zagadkowo. Pożałowałam, że mam tak mało czasu, gdybym miała więcej, mogłybyśmy
go ewentualnie wyśledzić i zorientować się, co go gryzie. Próbowałam pocieszyć
Jankę, ale udało mi się to w nikłym stopniu. Następnie znów zdenerwował mnie
Gaweł. Podjechałam na parking przy Hożej z zamiarem znalezienia miejsca i
odwiedzenia sklepu filatelistycznego i ujrzałam wyjeżdżający właśnie jego
samochód. Gaweł na mój widok zatrzymał się, wyskoczył z niezwykłym pośpiechem i
dopadł mojego okna. - Co ty tu robisz? - spytał z oburzeniem. - Tam się pali
twój dom, a ty sobie jezdzisz po mieście?! Osłupiałam tylko na krótką chwilę, po
czym wystartowałam nie gorzej niż straż pożarna. Gaweł nie zwykł robić takich
głupich dowcipów, a w owym palącym się domu miałam kilka drobiazgów, które
wolałabym uchronić przed zniszczeniem. Zrobiłam rekord trasy, po czym
stwierdziłam, że dom stoi najspokojniej w świecie i nic się nie pali ani obok,
ani w ogóle nigdzie. Na wyrażoną przez telefon pretensję Gaweł szybko oznajmił,
że widocznie mu się tylko zdawało i że powinnam mu być wdzięczna za troskę. Ni z
tego, ni z owego nabrałam nagle przekonania, że łże i chodziło mu wyłącznie o
to, żeby z niewiadomych powodów usunąć mnie z ulic miasta. Zadziwiające jakieś
zaślepienie sprawiło, że ciągle jeszcze nie zwracałam na to wszystko uwagi i
ciągle absorbowały mnie jedynie promienie kosmiczne oraz to małe z dnem.
Zaczęłam się łamać, kiedy Baśka łzawym głosem zażądała huculskiego wzoru do
haftu, który miałam narysowany na papierze milimetrowym i który pochodził ze
starej poduszki jednej mojej przyjaciółki. Upierała się tak, że w końcu
przewróciłam do góry nogami całe mieszkanie, żeby jej znalezć ów ludowy wzór, po
czym zaświtało mi w głowie, że nad tym małym z dnem ciąży chyba jakaś klątwa.
Nic nigdy nie napotykało równie nieznośnych i kretyńskich przeszkód! W dwa dni
pózniej mój syn wyprodukował śmierdziela, no a potem zadzwonił świętej pamięci
nieboszczyk Dutkiewicz... W chwili kiedy musiałam przerwać rozmyślania, żeby
zgodnie z umową spotkać się z majorem w komendzie, wiedziałam tylko jedno.
%7ładnego z tych wspomnień nie mogę wyjawić, dopóki sama nie rozwikłam, co w tym
tkwi i kto się z nimi wiąże. Mur-beton, komuś bym zaszkodziła, diabli wiedzą,
komu i jak... Major odwalił do południa gigantyczną pracę. Wiedział już wszystko
o mnie, o moich oponach, o napadzie na kiosk, o Maciusiu i o Wiśniewskim. Jak
żyję, dla nikogo nie byłam tak interesująca i nikt nie poznawał mnie równie
dokładnie. Wątpiłam, czy istnieje jeszcze coś, czego nie wie, i podejrzewałam,
że zadaje pytania wyłącznie dla sprawdzenia mojej prawdomówności. - Pani zna
tego pana Rakiewicza - rzekł tonem miłej towarzyskiej pogawędki. - Kto to
właściwie jest i co on robi? - Według mojego rozeznania, tak zwane wielkie
interesy - odparłam trochę niepewnie, bo w gruncie rzeczy nie miałam pojęcia, co
robi Gaweł. - Z zawodu wyuczonego jest farmaceutą. Zdaje się, że produkuje
kosmetyki na eksport, ale głowy za to nie dam. - I to mają być te wielkie
interesy? - Niezupełnie. Interesy polegają raczej na przedsięwzięciach
handlowych, o których pan Rakiewicz niekiedy informuje mnie z triumfem. Okazuje
mi zaufanie i daje do zrozumienia rozmaite rzeczy. Nie wiem, czy nie powinnam
ich ukryć przed panem. Major spojrzał na mnie z wyraznym wyrzutem. - Ja się nie
zajmuję przestępstwami gospodarczymi, tylko morderstwem. Jedyne, co mnie
interesuje, to ewentualny związek różnych osób z tą konkretną sprawą. I niech mi
pani tylko nie usiłuje tłumaczyć, że pani wie lepiej, kto może mieć ten związek,
a kto nie. - Wcale nie zamierzam - odparłam z urazą. - Możliwe, że wyglądam na
skończoną idiotkę, ale niech pan wezmie pod uwagę, że pozory czasem mylą. Jeśli
chodzi o pana Rakiewicza, bez zdziwienia przyjęłabym wiadomość, że wymordował
pół miasta dla potrzeb własnych. Mam tu na myśli co innego... - Co mianowicie? -
Widzi pan, pana Rakiewicza znam dość luzno od wielu lat... - Co to znaczy dość
luzno i od ilu lat? - No, luzno, to luzno. Jakąś część jego biografii znam
bardzo dobrze, a innych części wcale. Widuję go różnie, czasem przez trzy dni
pod rząd, a czasem co dwa lata. Wiem, gdzie mieszka, nie mam pojęcia, co robi, i
jednego jestem pewna. Przy największych staraniach nie znajdzie pan w jego
działalności nic nielegalnego. Specjalnie dba o to. - Dlaczego tak specjalnie? -
Bo lubi podróżować. Musi być czysty jak łza, żeby nie mieć kłopotów z
paszportem. Bóg raczy wiedzieć, co mi zdradził w tych swoich atakach zaufania i
czy mu tu czymś nie zaszkodzę. Wolałabym nie. - Od jak dawna go pani zna? -
Przypuszczam, że od czasów przedwojennych, ale z dzieciństwa nie bardzo go
pamiętam. Jest ode mnie starszy o dziesięć lat, a jego rodzice znali moich
rodziców. Spotkałam go przypadkiem po wojnie, po paru latach przerwy i od owej
chwili trwa ta luzna znajomość. Major zapalił papierosa i w zamyśleniu zaczął
się kiwać na krześle ku tyłowi w sposób, w jaki moje dzieci zdemolowały trzy
krzesła w domu mojej matki i dwa we własnym. Z prawdziwą przyjemnością
[ Pobierz całość w formacie PDF ]