[ Pobierz całość w formacie PDF ]
aż wreszcie rozpada się w górze i spada deszczem błyszczących kropel.
Z gardeł strażników dobiegł cichy jęk. Ja sam także chciałem jęknąć, lecz głos uwiązł
mi gdzieś w głębi gardła, a włosy zaczęły stawać na głowie.
Oto droga Sylwia pozostała nieporuszona. Oto droga, biegnie na prawo,
wzdłuż zbocza. Z tego miejsca sam możesz dojrzeć, jak wije się wśród skał. Kiedy dojdziesz
do tego ostrego zakrętu, zobaczysz jej dalszą część, aż do innego portalu. Jest to wejście do
siedziby ludzi z góry, jasnowidzów i mędrców. Zgodnie z wolą bogini oni rządzą naszym kra-
jem. Obok wejścia, wbita w skałę znajduje się metalowa tarcza. Uderz w nią, a drzwi wkrótce
się otworzą i będziesz mógł wejść. Idz wtedy, zanim drzwi się nie zamkną.
Ruszyłem w kierunku drzwi i wszedłem na ścieżkę, którą mi wskazała. Uczyniłem zale-
dwie jeden krok, spojrzałem w dół i zamarłem. Stopy wrosły mi w ziemię. Na widok tego, co
zobaczyłem, zakręciło mi się w głowie.
Wyobrazcie sobie kocioł głęboki na trzysta metrów. Piana w nim była z ołowiu,
podbijana od dołu, kręcąca się i wirująca, kiedy płyn wrzał. Od czasu do czasu wśród piany
widać było czerwień stopionego metalu lub biel szalejącego płomienia.
Właśnie taki widok ujrzałem, kiedy popatrzyłem w dół. Coś mnie ścisnęło za gardło i
poczułem straszne, prawie nieodparte pragnienie, aby skoczyć ze zbocza i rzucić się w tę stra-
szną kipiel.
Wiedziałem jednak dobrze, co to jest. Przybyłem do Krainy Dymów i oto znalazłem się
u zródła dymu! Patrzyłem dosłownie na jądro wulkanu. W powietrzu unosiły się opary
fosforu i siarki. Nie dusiły mnie jednak, ponieważ miały w górze wolne ujście, ku któremu
unosiły się z silnym prądem ciepłego powietrza. Gdzieś wysoko nad sobą widziałem otwór
krateru. Czasem przesłaniał go dym, u czasem odsłaniał, kiedy buchał ogień.
Nie miałem dość odwagi, aby podążać tą straszną ścieżką. W każdej chwili mógł nastą-
pić kolejny wybuch i wypełnić krater piorunami i strumieniami ognia.
Zacząłem wątpić w mądrość mędrców , którzy żyli tuż obok wulkanu!
Potem przez potężny ryk tej kipieli usłyszałem jakiś głos tuż nad uchem:
Bracie, wszystko co nieznane wydaje się straszne. Pójdzcie za mną, a zobaczycie, że
droga ta wcale nie jest trudna!
Mówiąc te słowa Sylwia mijając mnie, poszła prosto przed siebie, w kierunku mroczne-
go piekła, rozświetlanego żywym ogniem!
Wstyd, żal i uwielbienie wszystkie te uczucia razem rozwiały na chwilę moje obawy
i pobiegłem za nią. Dobiegłem i dotknąłem jej ramienia.
Wracaj! Wracaj, Sylwio! krzyknąłem jej do ucha.
Wszystko dzieje się tak, jak tego pragnie bogini powiedziała spokojnie. To ona
chce, abym udała się z tobą aż do kresu mego panowania.
Wtedy odwróciła się i znowu ruszyła wprost przed siebie, a ja szedłem za nią wcale nie
dlatego, że chciałem, ale dlatego, że nie mogłem pozwolić, aby taka dziewczyna była odwa-
żniejsza niż ja! Ona zaś nieprzerwanie szła.
Wokół nas robiło się coraz goręcej. Nigdy wcześniej upał nie dawał mi się tak we znaki.
Wszystko mnie piekło. Sylwia zarzuciła sobie na głowę połę płaszcza, ja zdjąłem swoje
okrycie i również założyłem je sobie na głowę, aby ochronić się przed gorącem. Nie było
jednak skutecznego środka na taki żar.
Co gorsza, raz brnęliśmy przez hałdy popiołu, a po chwili wąska krawędz prawie zani-
kała i szliśmy po występie skalnym szerokim na niecałe pół metra.
Musiałem patrzeć pod nogi, a kiedy patrzyłem w dół, widziałem straszliwe wnętrzności
góry, bulgoczące i wyciągające w moim kierunku swoje purpurowe ramiona.
Nie znoszę wspominać tamtych chwil. Zwłaszcza tego momentu, gdy ścieżka stała się
szersza, a ja potknąłem się na niewielkim kamieniu, który spadł mi pod nogi, upadłem jak
długi i zacząłem się toczyć aż do krawędzi otchłani.
Byłem nad krawędzią, spadałem, aż poczułem, jak dziewczyna chwyta mnie. Rzuciła
się na kolana. Wisiałem nad brzegiem przepaści, pod sobą miałem tysiąc stóp niewypowie-
dzianego piekła. Zobaczyłem, że Sylwia mocno trzyma mnie za rękę, mimo iż siła mojego
upadku ją także pociąga w dół.
W rzeczy samej, poświęciła się całkowicie woli swej bogini, co do tego nie miałem
wątpliwości. Jeszcze sekunda, a oboje spadlibyśmy w to czerwone piekło.
Udało się jednak i byliśmy uratowani. Poczułem ulgę, kiedy na kolanach z powrotem
wczołgałem się na występ, chwyciłem skałę, niebezpieczeństwo minęło.
Ciężko mi również wspominać to, co nastąpiło potem. Spuszczam głowę i trzęsę się ze
wstydu, ale powiem prawdę. Na czworakach wydostałem się z tarapatów, chwyciłem kapła-
nkę i w fałdach jej płaszcza ukryłem swą wystraszoną twarz. Jak spanikowane dziecko!
Wtedy ona położyła mi rękę na głowie, pochyliła się i zaczęła mnie uspokajać. Podała
mi swą silną, smukłą dłoń i pomogła mi, tchórzowi, stanąć na nogi.
Tak więc prawie nie wiem, co robiłem, ani dokąd szedłem, ponieważ ze strachu uginały
mi się kolana i plątały myśli. Drżącą dłonią chwyciłem ją pod ramię. W ten sposób pokonali-
śmy owo straszne zbocze. Minęliśmy zakręt nad przepaścią i jakieś sto metrów przed sobą
zobaczyłem wielki portal z kolumnami, dokładnie jak to opisała kapłanka.
Miałem wrażenie, że zbliżam się do wrót piekieł!
Rozdział XVII
BIAAY OGIEC
W końcu, dzięki dłoni i słowom dziewczyny oraz własnemu poczuciu wstydu znowu
stałem mocno na nogach. Wydało mi się, że nie dbam o to, co się stanie. Gotów byłem sko-
czyć prosto w ramiona śmierci, jeśli zaszłaby taka potrzeba, byle tylko nie okazać ponownie
braku zimnej krwi.
Kiedy zatrzymałem się zobaczyłem, że sprawy wyglądają jeszcze gorzej niż przedtem.
Z głębi usłyszałem kilka tłumionych wybuchów. Po każdym z nich wznosiło się dziwne, zie-
lonkawe światło, po którym następował dzwięk przypominający spływające krople, wpadają-
ce do wody. Tyle tylko, że wiedziałem tym razem to nie woda, to stopione skały i metale.
W tej samej chwili zrobiło się o niebo goręcej, a powietrze stało się aż gęste od smrodu
siarki.
Obejrzałem się w kierunku drzwi, którymi weszliśmy. Były zamknięte. Miałem stra-
szne, przerażające uczucie, jakby wrzucono mnie do pieca i pozostawiono, abym się upiekł. I
na pewno byśmy się upiekli, gdybyśmy się zaczęli guzdrać. Upał stał się tak okropny, że zda-
wał się wkradać pod powieki i drażnić nerwy gałek ocznych.
Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że dymiąca góra potrafiła coś więcej, niż tylko
dymić. Dziewczyna i ja zaczęliśmy biec, aż znalezliśmy się o niecałe dwanaście kroków od
drugich wrót.
Wtedy dotknęła mojego ramienia i wyciągniętą ręką wskazała:
Widzicie tarczę, uderzcie w nią, a drzwi się natychmiast otworzą, nawet gdyby na
zewnątrz szalał płynny ogień. Co do mnie, muszę wracać. Tych drzwi nie wolno mi przestą-
pić!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]